Reklama

Nigdy nie sądziłam, że w wieku trzydziestu lat będę musiała się zastanawiać, czy jestem w związku partnerskim, czy w spółce finansowej. A jednak – oto jestem. W kuchni naszego wspólnego mieszkania, próbując ugotować coś z trzech produktów, które Tomek przytargał ze sklepowej promocji. Puszka pasztetu, najtańszy żółty ser i ryż. Klasyk.

Reklama

Dzielimy się po połowie – tak zawsze mówił. Tyle że w jego rozumieniu "po połowie" znaczyło: kupuję to, co tanie, a resztę – jeśli chcesz coś normalnego, lepszego – to już twoja sprawa.

Pamiętam, jak się cieszyłam na myśl o wspólnym mieszkaniu. Nowy etap, dorosłe życie, partnerstwo. Miało być tak normalnie, dojrzale. Wspólne plany, wspólne rachunki, wspólna odpowiedzialność. A teraz?

Teraz przeszukuję szafki w nadziei, że znajdę jeszcze jakieś przyprawy, bo bez nich nawet pies by tego nie zjadł.

Nie chodzi tylko o jedzenie. Chodzi o wszystko. O chemię domową, o kawę, którą pije jak wodę, a której nie kupuje. O papier toaletowy, który drapie jak papier ścierny i który przynosi z dumą, bo „był w promocji, dwie rolki gratis”. O fakt, że za wszystko, co nie jest absolutnym minimum niezbędnym do przetrwania, płacę ja.

I nie, nie chodzi o pieniądze. Zarabiam nieźle, stać mnie. Ale chodzi o zasady. O to, że czuję się coraz bardziej jak matka, która kupuje wszystko, żeby dom jakoś funkcjonował, podczas gdy „dorosły mężczyzna” w tym samym domu dorzuca grosze do domowego budżetu.

Wciąż się łudzę, że to się zmieni. Że może zrozumie. Ale kiedy próbuję rozmawiać, słyszę tylko:

– Przesadzasz. Przecież wszystko jest po równo. Ty po prostu masz wygórowane standardy.

I wtedy zaczynam się zastanawiać: może naprawdę mam? Może to ja jestem nienormalna, że chcę pić kawę, która nie smakuje jak błoto i używać papieru toaletowego, który nie przypomina ścierki z warsztatu samochodowego?

Może. Ale może też po prostu mam dość.

Chciał żyć tanio i byle jak

– Tomek, powiedz mi, co to ma być? – trzasnęłam drzwiami lodówki. – Pasztet, ser topiony i ryż? Serio?

– No i co? Wszystko jest. Można z tego zrobić risotto – rzucił z rozbawieniem, nawet nie podnosząc głowy znad laptopa.

– Nie śmieszkuj. Gdzie są warzywa, gdzie mleko, jajka, masło? Chociaż normalny papier toaletowy?

– Warzywa były drogie. A mleko to ty pijesz, nie ja – odpowiedział spokojnie, jakby mówił o prognozie pogody. – Papier wziąłem z promocji, cztery rolki za piątkę. Super okazja.

Super drapiąca okazja – syknęłam, zaciskając zęby. – Tomek, my się niby dzielimy po połowie, tak? Tylko że ja za każdym razem dokładam do tych „twoich połówek”, żeby dało się normalnie funkcjonować.

– Bo to twój wybór, że kupujesz te wszystkie fanaberie – wzruszył ramionami. – Ja sobie radzę taniej.

– Masz może swoje paragony? Bo ja mam! – sięgnęłam do szuflady i wyciągnęłam zwitek rachunków. – Wydałam w tym miesiącu dwa razy więcej niż ty. Na jedzenie, środki czystości, prąd... Nawet twoją kawę!

– Nie wiedziałem, że teraz się będziemy bawić w księgowych – prychnął. – Myślałem, że jesteśmy parą, a nie arkuszem kalkulacyjnym.

Spojrzałam na niego i poczułam, jak gotuje się we mnie krew. Czy on naprawdę nie rozumie, że to nie chodzi o paragony? Chodzi o szacunek. O to, że mam dość bycia jedyną dorosłą osobą w tym związku.

Miałam już tego dość

Wieczorem rozłożyłam się z laptopem przy stole i zaczęłam spisywać wszystkie wydatki z ostatnich tygodni. Nie po to, żeby mu udowodnić, że jestem lepsza – chciałam po prostu zobaczyć na papierze, gdzie tak naprawdę jesteśmy z tym naszym „po równo”.

Kiedy Tomek wszedł do kuchni, podsunęłam mu ekran.

– Patrz. Tu są wszystkie paragony. Twoje i moje. Twoje zakupy – 367 zł. Moje – prawie 800. I to tylko spożywka i chemia domowa. Nie liczę internetu, który opłacam ja, i twoich kapsułek do kawy, które „same się kupują”.

Zmarszczył brwi i skrzyżował ręce.

– Karola, mam teraz gorszy miesiąc. Nie mam tylu zleceń. Nie każdy może żyć jak influencer, wiesz?

– Czyli ja jestem teraz influencerka, bo chcę jeść coś więcej niż pasztet i nie ścierać sobie tyłka papierem ściernym?! – parsknęłam. – Może po prostu jestem dorosłą kobietą, która nie chce udawać, że życie na tanim serze to oszczędność, a nie nędza!

– Robisz z igły widły – mruknął. – Chcesz to płacz, ja się nie będę wykłócał. Zawsze byłaś zbyt emocjonalna.

– Nie, Tomek. Zawsze byłam cierpliwa. Ale chyba mi się ta cierpliwość właśnie kończy.

Popatrzył na mnie przez chwilę, jakbym nagle mówiła w obcym języku. Potem wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni.

A ja poczułam, że jeśli teraz nie postawię granicy, to ta sytuacja będzie się ciągnąć latami.

Nie potrafiłam tak żyć

Nie spałam prawie całą noc. Wpatrywałam się w sufit, analizując nasze rozmowy, zakupy, codzienność, której nawet już nie lubiłam. Tomek spał spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby świadomość, że wszystko wisi na moich barkach, nie robiła na nim żadnego wrażenia.

Rano czekałam, aż się ubierze, zje swoją „oszczędnościową” owsiankę z wodą i siądzie do komputera. Zaparzyłam sobie kawę. Tę drogą, którą on codziennie wypija bez mrugnięcia okiem. I wtedy powiedziałam:

– Tomek, ustalamy zasady. Jasne i konkretne. Albo wszystko dzielimy naprawdę po połowie – rachunki, zakupy, zużycie. Albo… kończymy to.

Uniósł brew.

– Co ty teraz znowu...?

– Nie chcę być twoją matką. Nie chcę być sponsorem. Jesteśmy partnerami albo nie jesteśmy wcale.

Patrzył na mnie chwilę w milczeniu. Potem tylko cicho powiedział:

– Nie wiem, czy potrafię tak żyć.

– Ja już nie potrafię inaczej – odpowiedziałam.

I w tej jednej chwili poczułam się bardziej dorosła niż przez całe nasze wspólne mieszkanie.

Musiałam to zrobić

Wyszłam z domu, nawet nie mówiąc, dokąd idę. Potrzebowałam przestrzeni. Wzięłam termos z kawą i poszłam do parku. Siadłam na tej samej ławce, na której kiedyś spędziliśmy z Tomkiem pół dnia, jedząc lody i planując wspólne życie. Miałam wtedy wrażenie, że trafiłam na swojego człowieka.

A teraz?

Zaczęłam się zastanawiać, czy to w ogóle było partnerstwo, czy może od początku chciałam zbudować coś z kimś, kto nie miał na to ochoty. Czy Tomek mnie naprawdę nie rozumie, czy po prostu mu wygodnie?

Zawsze byłam tą odpowiedzialną. Tą, która pamięta o rachunkach, o papierze toaletowym, o tym, żeby w lodówce było coś więcej niż konserwy. I choć mówiłam, że mi to nie przeszkadza, że "jakoś się dogadamy", to wewnątrz czułam, jakby mnie coś uwierało.

Nie chcę życia, w którym muszę prosić o normalność. Nie chcę związku, w którym jestem „tą zaradną”, a on tylko „tym od świętego spokoju”.

Wróciłam do domu i zobaczyłam go przy komputerze, jak zawsze. Przez chwilę miałam ochotę po prostu usiąść i znów udawać, że wszystko gra. Ale nie. Tym razem zrobię coś dla siebie.

– Tomek – powiedziałam cicho. – Potrzebuję przerwy. Wyprowadzam się na jakiś czas.

Nie protestował. I to chyba bolało najbardziej.

Tanio wychodzi tylko samotność

Pojawiłam się w mieszkaniu późnym wieczorem, tylko po rzeczy. Myślałam, że go nie będzie, ale siedział na kanapie w ciemnościach, z telefonem w dłoni.

– Spodziewałeś się mnie? – zapytałam chłodno.

– Czułem, że wrócisz. Po swoje. – Wstał i podszedł, jakby miał jeszcze coś do powiedzenia.

– Tomek, ja naprawdę próbowałam. Przez miesiące. Ale nie da się być w związku z kimś, kto z partnerstwa zrobił sobie wygodne legowisko.

– Myślałem, że to przejściowe. Że ci minie – wymamrotał. – Wszystko wyolbrzymiasz. Naprawdę chodzi ci o to, że kupuję inny papier?

– Nie o papier, Tomek! O to, że ja kupuję wszystko! A ty… ty się po prostu w tym urządziłeś.

– Dobrze. Jestem winny, jasne. Ale przecież… nie jest nam aż tak źle, prawda?

Zachłysnęłam się śmiechem.

– Nie? To czemu czuję się, jakbym cię utrzymywała? Jak matka z dorosłym synem?

– Przesadzasz.

– Nie. Przestałam. Już nie będę. Może kiedyś zrozumiesz, że tanio wychodzi tylko samotność.

Zamarł. Przez sekundę myślałam, że coś powie. Ale tylko spuścił wzrok.

Zabrałam torbę i zamknęłam za sobą drzwi. Tym razem na dobre.

Nie chciałam żyć tanio

Zamieszkałam u Oli – mojej przyjaciółki, która bez zbędnych pytań rzuciła tylko: „Masz swoją szafkę w kuchni i duży kubek do kawy. Rozgość się”.

Pierwsze dni były dziwne. Budziłam się i nasłuchiwałam, czy Tomek wstaje do pracy, czy znowu będzie siedział w dresie przy komputerze. Dopiero po tygodniu przestałam sprawdzać telefon z nadzieją, że coś napisze. Nie napisał.

Zaczęłam oddychać. Bez ścisku w żołądku, bez frustracji, że znowu muszę dopłacić za życie w dwójkę. Kupowałam to, co chciałam. I nikt nie komentował, że masło jest „fanaberią”.

Ola śmiała się, że nawet mój wyraz twarzy się zmienił. Jakby ktoś zdjął mi z pleców wielki plecak z kamieniami. Może tak było.

Czasem nachodził mnie smutek. Bo przecież Tomek nie był potworem. Ale był chłopcem w ciele dorosłego faceta, który nie chciał dorosnąć. I ja nie byłam już tą dziewczyną, która wierzy, że „jakoś to będzie”.

Nasz związek się skończył nie dlatego, że nie było miłości, tylko dlatego, że zabrakło dojrzałości. I jednej prostej prawdy: że partnerstwo to nie pół pasztetu i pół margaryny, tylko równe zaangażowanie – finansowe, emocjonalne, życiowe.

Dziś wiem, że tanio wychodzi tylko samotność. A ja już nie chcę żyć tanio. Chcę żyć dobrze. I z kimś, kto też tak chce.

Karolina, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama