„Ten sport był moim całym życiem. Gdyby nie wypadek, mogłabym zajść naprawdę daleko. Nie poddałam się, tylko zmieniłam plany”
„Wróciłam do domu. Zgodnie z moim życzeniem tata schował gdzieś moje puchary i medale. Gołe półki czekały, aż znajdę nowe hobby. Nie miałam pojęcia, co będę robić dalej. Przez tyle lat żyłam tenisem. Nie miałam przyjaciółek, nie bardzo wiedziałam, co się dzieje na świecie, czym żyją inni ludzie. Leżałam po raz pierwszy od dawna w swoim łóżku i marzyłam… żeby wrócić do szpitala. Tam wszystko było prostsze. Nie musiałam podejmować decyzji. Zastanawiać się, co dalej”.
- Monika, 28 lat
Tata zabrał mnie na korty, gdy miałam cztery lata, bo nie miał co ze mną zrobić. Jego trener dla żartu dał mi rakietę i rzucił piłkę. Podobno już po pierwszym odbiciu powiedział: to jest talent. Nie wiem, czy to rzeczywiście tak wyglądało. Ale odkąd pamiętam, grałam w tenisa. W kolejnych kategoriach wiekowych wygrywałam wszystko, co było do wygrania. Pisali o mnie w gazetach i przewidywali, co się wydarzy, gdy w końcu zadebiutuję w profesjonalnym, seniorskim turnieju...
Ten dzień nadszedł latem zeszłego roku. Nie spałam przez dwie noce. Jednak gdy wyszłam na kort, zdenerwowanie zniknęło. Po półtorej godziny moje pierwsze seniorskie zwycięstwo stało się faktem.
Z kortów do hotelu nie było daleko. Wsiedliśmy do samochodu. Tata prowadził, wesoło pogwizdując. Nagle z zakrętu wyjechała prosto na nas ciężarówka.
Zdążyłam tylko krzyknąć…
Wpadłam w histerię
Obudziłam się w szpitalu. Byłam na sali operacyjnej. W tej krótkiej chwili, zanim dostałam narkozę, zrozumiałam, że to koniec. Nie wiedziałam, co mi jest, ale byłam pewna, że moja kariera tenisistki się skończyła, zanim na dobre się zaczęła.
Kolejne, co pamiętam, to pochylone nade mną różne twarze. I rażące światło. Gdy się wybudziłam, na fotelu obok zobaczyłam tatę. Spał. Miał rękę na temblaku i siniaki na twarzy. Wtedy sobie przypomniałam, że mieliśmy wypadek. Pamiętam, że poczułam ogromną ulgę, że tacie nic nie jest. Po chwili pojawił się lekarz.
– O, nasza śpiąca królewna się w końcu obudziła – zażartował.
Tata zerwał się na równe nogi.
– Monisia, Monisia – tylko tyle mógł z siebie wydobyć.
Lekarz odchylił kołdrę i coś robił przy moich nogach. Zrozumiałam, że zaraz padnie pytanie, na które bardzo chciałabym odpowiedzieć twierdząco. Ale nic nie czułam.
– Nie, panie doktorze. Nie czuję łaskotania – odpowiedziałam, uprzedzając pytanie, i łzy napłynęły mi do oczu.
– Spróbuj poruszyć palcami.
Próbowałam. Z całych sił. Ale po minach lekarza i taty widziałam, że bez efektu.
Nie, nie zostałam sparaliżowana. Czucie w nogach wróciło po kilku dniach. Była duża szansa, że po długiej rehabilitacji będę w stanie normalnie chodzić. Ale o powrocie do profesjonalnego sportu nie było mowy…
Na tenisie świat się nie kończy
– To ja nie mam po co żyć! – wrzeszczałam. Próbowałam wyrwać sobie z ręki kroplówki. Zrzuciłam naczynia stojące na szafce. Potem naciągnęłam kołdrę na głowę i powiedziałam, żeby wszyscy sobie poszli. Przez kolejne dni nie odzywałam się do nikogo. Odmówiłam współpracy z rehabilitantem. Nie chciałam jeść. Po trzech dniach mój lekarz się wkurzył. Razem z rehabilitantem posadzili mnie na wózek. Bolało, ale nie chciałam dać im satysfakcji, więc nic nie powiedziałam. Lekarz zawiózł mnie do sali, na której leżało dwóch chłopaków w moim wieku.
– Adam, Janek. Poznajcie Monikę. Miała być gwiazdą tenisa. Ale przydarzył jej się wypadek. Zobaczcie, ona może ruszać rękami i nogami. Pewnie będzie chodzić. A strzela focha, bo nie pogra już w tenisa. Co wy na to?
Janek pokręcił głową. – Ogarnij się, dziewczyno. Na tenisie świat się nie kończy. Miałaś szczęście. Możesz sama napić się wody, zjeść… Ja całą swoją nadzieję pokładam w tych dwóch palcach. Jak bardzo się postaram, to będę mógł używać komputera i sterować elektrycznym wózkiem. To jest mój cel. A Adam to farciarz. Po wypadku na motocyklu odcięło mu tylko nogi. Od pasa w górę będzie sprawny.
Zrobiłam się czerwona, ale nic nie powiedziałam.
– To było nie fair – oświadczyłam lekarzowi na korytarzu i nadąsałam się jeszcze bardziej. Ale gdy następnego dnia przyszedł do mnie rehabilitant, zaczęłam ćwiczyć. Do domu wyszłam dwa miesiące później – o kulach, ale na własnych nogach. Przed wyjściem odwiedziłam Janka (Adam od dwóch tygodni był już w sanatorium na rehabilitacji). Klikał swoim sprawnym palcem w klawiaturę niedużego komputerka.
– No to powodzenia, gwiazda. Napisz coś do mnie czasem – pożegnał mnie.
Wróciłam do domu. Zgodnie z moim życzeniem tata schował gdzieś moje puchary i medale. Gołe półki czekały, aż znajdę nowe hobby. Nie miałam pojęcia, co będę robić dalej. Przez tyle lat żyłam tenisem. Nie miałam przyjaciółek, nie bardzo wiedziałam, co się dzieje na świecie, czym żyją inni ludzie. Leżałam po raz pierwszy od dawna w swoim łóżku i marzyłam… żeby wrócić do szpitala. Tam wszystko było prostsze. Nie musiałam podejmować decyzji. Zastanawiać się, co dalej.
Tata czuł się tak winny, że nie umiał ze mną rozmawiać. Z mamą zawsze miałam słaby kontakt, odkąd wciągnął mnie świat tenisa. Kolejne dni spędzałam zamknięta w pokoju. Wyjazd na turnus rehabilitacyjny przyjęłam z wielką ulgą… W sanatorium znowu nie musiałam myśleć ani podejmować decyzji.
Śniadanie, ćwiczenia, obiad, ćwiczenia, kolacja…
Drugiego dnia na korytarzu rozległ się znajomy głos: – Hej, gwiazda!
Adam, ten ze szpitala. Śmigał już na wózku jak zawodowiec. Uściskałam go serdecznie. Wieczorem usiedliśmy na tarasie.
– Wiesz, ja się tutaj czuję lepiej niż w domu. Tam nie wiem, co ze sobą zrobić. Nie mam żadnego pomysłu, co dalej – zwierzyłam się Adamowi.
– Znam to doskonale. Chociaż ja jestem informatykiem, mam pracę, do której nogi nie są potrzebne. Jasne, będzie mi ciężko, ale przynajmniej mam już jakiś punkt zaczepienia Ten twój tenis to co innego…
– Adam się zamyślił. Nagle szeroko się uśmiechnął.
– Wiesz, ja to mam pewien pomysł. Ale jeszcze nic ci nie powiem.
Ani prośbą, ani groźbą nie udało mi się wydobyć z Adama, co ma na myśli.
Dwa dni później po obiedzie zaordynował: – Idziemy na spacer.
Po pięciu minutach skręciliśmy w lewo i wyszliśmy prosto… na kort tenisowy.
– No co ty – żachnęłam się. – Oszalałeś?
– Zanim zmieszasz mnie z błotem, daj mi szansę wyjaśnić – przerwał mi Adam.
Byłam wściekła, ale poszłam za nim.
Na korcie ktoś był. Jakiś chłopiec na wózku…
– Monika, to jest Antek. Mistrz Podlasia w tenisie na wózkach kadetów. W sanatorium wzmacnia kręgosłup. Ale martwi się, bo nie ma z kim trenować… To ja was zostawię samych – zanim zdążyłam zaprotestować, Adama już nie było.
– Ja panią znam – chłopiec się uśmiechnął. – Byłem kiedyś na pani meczu w Poznaniu. I czytałem o tym wypadku. Bardzo mi przykro. Naprawdę. Wiem, Adam mi mówił, że pani wyrzuciła wszystkie rakiety i nie chce mieć z tenisem już nic wspólnego. Ale ja naprawdę muszę trenować! Mam za miesiąc turniej. Wystarczy, jak mi będzie pani podawać piłki, tylko tyle… – powiedział.
Wściekłość na Adama powoli mi mijała. Wiedziałam, co próbuje zrobić. Może ma rację? Chłopiec był naprawdę bardzo sympatyczny. Musiałam mu pomóc.
– Tylko nie pani. Monika – wyciągnęłam do niego rękę. – A masz dla mnie rakietę?
Antkowi nie trzeba było tego pytania dwa razy powtarzać. Podjechał do ławki i z torby wyciągnął cztery rakiety.
– Wybieraj. Ta jest moja ulubiona, ale możesz ją wziąć.
Wybrałam oczywiście inną. Wetknęłam w kieszeń dresów dwie piłki i podreptałam na kort. Dziwne uczucie. Aż mi się zrobiło gorąco. Odbiłam kilka razy piłkę o ziemię. W końcu odetchnęłam głęboko. I po raz pierwszy od miesięcy podrzuciłam piłkę do góry. Plecy trochę zabolały, ale nic się nie stało. Dźwięk uderzanej piłki wprowadził mnie w trans. Byłam wreszcie znowu tam, gdzie powinnam być. Antek zgrabnie odbił posłaną przeze mnie piłkę. Przeleciała dwa metry ode mnie. Na bieganie jeszcze było za wcześnie, ale ręce pracowały jak dawniej.
Odbijaliśmy przez czterdzieści minut. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam Antkowi udzielać porad. – Nie zginaj tak nadgarstka! Uderz wyżej! Podkręć!
– Ale było super – podsumował mój nowy kolega. – Musisz mi jutro pokazać twój bekhend. Jest mocniejszy niż mój.
Przytaknęłam. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że właśnie zgodziłam się, że jutro znowu z nim pogram.
Gdy wróciłam z sanatorium do domu, wiedziałam już, co chcę robić. Miałam w głowie plan.
– Tato, musisz jutro usiąść i podzwonić po moich byłych sponsorach. Przekonać ich, żeby zainwestowali w moją szkołę tenisa na wózkach dla dzieci. Otwieramy taką szkołę. Razem. Ty się zajmiesz pieniędzmi, a ja treningami. Trzeba ogłosić nabór. Jak się znajdzie czwórka chętnych, to zaczynamy – gadałam jak nakręcona.
Tata słuchał i kręcił głową z niedowierzaniem. Ukradkiem otarł łzę w oku.
– Tak, tak, córeczko, oczywiście. Wszystkim się zajmę. To wspaniały pomysł.
Trochę to potrwało, ale się udało. Treningi w szkółce zacznie ósemka dzieciaków. Dwójka już trochę gra, reszta będzie się uczyć od podstaw.
Oficjalne otwarcie za dwa dni. Mecz pokazowy rozegra mój kolega Antek, świeżo upieczony mistrz Polski, z mistrzem Wielkopolski w tej kategorii wiekowej.
Będzie się działo.