„Po tym, co teściowa ogłosiła przy niedzielnym obiedzie, rosół już nigdy nie będzie smakował tak samo”
„Nie spodziewałam się, że rodzinny obiad okaże się punktem zwrotnym. Teresa z dumą pokazała swój rodzinny pierścionek – pamiątkę przekazywaną z pokolenia na pokolenie. A następnego dnia padło oskarżenie: pierścionek zniknął. I według teściowej to ja miałam być winna”.

- Redakcja
Już od początku wiedziałam, że nigdy nie będziemy miały z Teresą dobrych relacji. Moja teściowa patrzyła na mnie, jakbym była złodziejem, który ukradł jej syna. Zawsze chłodna, zawsze czujna, jakby tylko czekała, aż popełnię jakiś błąd. Marcin mówił, że „ona już tak ma”, że nie robi tego specjalnie. Ale ja widziałam, że robi. Każde jej słowo było przemyślane, każdy gest podszyty niechęcią.
Zawsze znajdowała powód, żeby mnie skrytykować. A to za rzadko dzwoniłam. A to źle kroiłam warzywa do sałatki. A to „kobieta z klasą” nie powinna nosić butów na płaskim obcasie. Udawałam, że mnie to nie rusza, ale z każdym kolejnym razem czułam, jak zaciska mi się w żołądku supeł.
Najgorzej było, kiedy musieliśmy jechać do niej na rodzinne obiady. Siedziałam przy stole, uśmiechałam się, choć w środku miałam ochotę uciec. A Marcin? On nic nie widział. Nigdy.
Nie spodziewałam się, że to właśnie jeden z takich obiadów okaże się punktem zwrotnym. Teresa z dumą pokazała swój rodzinny pierścionek – pamiątkę przekazywaną z pokolenia na pokolenie. A następnego dnia padło oskarżenie: pierścionek zniknął. I to ja miałam być winna.
To jakiś absurd
– To nie mogło tak po prostu zniknąć! – głos Teresy wypełnił całe mieszkanie. – Ktoś musiał go wziąć!
Siedziałam przy stole, ściskając kubek z herbatą, ale nagle jego ciepło przestało mnie uspokajać. Spojrzałam na teściową, próbując zrozumieć, do czego zmierza.
– Chyba nie sugerujesz, że ja…?
Teresa skrzyżowała ręce na piersi. Jej spojrzenie było ostre jak brzytwa.
– A kto inny? Wszyscy tu byliśmy, ale to ty nie masz żadnych sentymentów do tej biżuterii.
Zatkało mnie. Mówiła to na serio? Oskarżała mnie o kradzież?! Zerknęłam na Marcina, oczekując, że od razu stanie w mojej obronie. Ale on milczał.
– Marcin? – powiedziałam cicho. – Powiedz coś.
– Mamo, może po prostu gdzieś go przełożyłaś? – zaproponował niepewnie.
Teresa prychnęła.
– Przeszukałam cały dom! Zawsze odkładam go do tej samej szkatułki. Wczoraj jeszcze tam był! A dziś rano zniknął!
Czułam, jak serce zaczyna mi walić. To absurd! Dlaczego miałabym kraść pierścionek?!
– To jakieś nieporozumienie – powiedziałam, zmuszając się do spokojnego tonu. – Nie wzięłam go.
Teresa uśmiechnęła się kpiąco.
– Oczywiście. Wszyscy są niewinni, tylko pierścionek wyparował.
Spojrzałam na Marcina. Dostrzegłam w jego oczach cień wątpliwości. Coś we mnie pękło.
Teściowa zrobiła swoje
Kiedy wróciliśmy do domu, Marcin usiadł na kanapie, przecierając twarz dłońmi. Ja krążyłam po salonie jak w klatce, nie mogąc się uspokoić.
– Naprawdę myślisz, że ukradłabym pierścionek?! – rzuciłam, zatrzymując się naprzeciw niego.
Marcin unikał mojego spojrzenia.
– Ja… nie wiem, Kinga. Mama mówi, że był w gablocie, a teraz go nie ma. To dziwne…
– Dziwne?! – prychnęłam. – A może po prostu się zgubił?! Może go gdzieś schowała i zapomniała?!
– Wiesz, jak ważna jest ta biżuteria dla mamy – powiedział tylko, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
Zrobiło mi się zimno. Nie powiedział „Wierzę ci”. Nie powiedział „To absurd”. On się wahał.
– Czyli tak łatwo przyszło ci podejrzewanie własnej żony? – wyszeptałam.
Nie odpowiedział.
Kolejne dni były koszmarem. W rodzinie Marcina wszyscy patrzyli na mnie podejrzliwie. Teść nie mówił nic, ale unikał kontaktu wzrokowego. Nawet w pracy miałam wrażenie, że ludzie szepczą za moimi plecami. Zwykłe zakupy w osiedlowym sklepie wydawały się pełne ukrytych spojrzeń.
Teresa zrobiła swoje. Nie miała dowodów, ale wystarczyło jedno jej oskarżenie, bym stała się tą „obcą”, tą „niegodną zaufania”. A najgorsze było to, że Marcin nadal nie powiedział, że mi wierzy.
Coś we mnie pękło
Nie minął tydzień, a Teresa przeszła do ofensywy. Pojechaliśmy do niej na obiad, chociaż wolałam zostać w domu. Marcin przekonał mnie, że to „dobry gest”, że trzeba „załagodzić sytuację”. Nie miałam siły się kłócić.
Ledwo zdążyliśmy usiąść przy stole, Teresa spojrzała na mnie z fałszywym współczuciem.
– Wiesz, Kinga… – zaczęła powoli, mieszając w talerzu. – Czasem lepiej się przyznać i wszystko zakończyć.
Poczułam, jak wzbiera we mnie gniew.
– Nie zrobiłam tego – syknęłam przez zaciśnięte zęby.
Teresa odłożyła łyżkę i westchnęła teatralnie.
– Każdy może popełnić błąd. Wystarczy go naprawić. Jeśli oddasz pierścionek, zapomnimy o sprawie.
Marcin patrzył na matkę zaskoczony, ale nie powiedział ani słowa. Tylko mnie to jeszcze bardziej zabolało.
– Nie masz żadnych dowodów! – podniosłam głos, czując, jak wszystko się we mnie gotuje. – A mimo to oskarżasz mnie bez mrugnięcia okiem!
– Dowody? – Teresa spojrzała na mnie chłodno. – Nie mam. Ale mam przeczucie.
Marcin nadal milczał.
To właśnie wtedy coś we mnie pękło. Nie Teresa mnie złamała, nie jej oskarżenia. Tylko on. Jego milczenie, jego brak reakcji. Spojrzałam na niego po raz ostatni, potem wstałam i wyszłam. Nie obejrzałam się za siebie.
Chciała mnie zniszczyć
Od tamtego dnia unikałam wizyt u teściów. Marcin kilka razy próbował mnie przekonać, żebyśmy „zaczęli od nowa”, ale nie miałam w sobie siły na udawanie. Nie po tym, jak mnie zawiódł.
Wszystko zmieniło się przez totalny przypadek. Byłam u teściów tylko dlatego, że Marcin uparł się, żebyśmy wpadli na kawę. Nie chciałam, ale poszłam. Udawałam, że nie słyszę jadowitych uwag Teresy, ignorowałam jej spojrzenia. Wtedy Tomasz, teść, wstał i poszedł do gabinetu.
Chwilę później usłyszałam trzask zamykanych drzwiczek. Spojrzałam w stronę korytarza. Sejf. Otwarty. A w środku… znajomy błysk. Serce zabiło mi mocniej. Podniosłam się i podeszłam bliżej.
– Tomasz… co to jest?
Teść spojrzał na mnie, potem do sejfu. Pobladł.
– To…
Nie dokończył. Sięgnęłam do środka. W dłoni trzymałam pierścionek Teresy. Cały czas tu był. Drżącą ręką odwróciłam się do salonu.
– Znalazłam go – powiedziałam głośno.
Teresa zesztywniała. Marcin zerwał się z miejsca.
– Niemożliwe – wykrztusiła Teresa, ale jej twarz zrobiła się blada jak papier.
Patrzyłam na nią, a gniew wzbierał we mnie jak fala.
– Ukryłaś go. Chciałaś mnie zniszczyć.
Zapadła ciężka cisza. W końcu Teresa podniosła głowę.
– Musiał tam wpaść… – zaczęła, ale nawet Marcin jej nie uwierzył.
To był koniec. Nie dla niej. Dla nas.
Straciłam coś ważniejszego
W salonie panowała cisza, jakby nikt nie wiedział, co zrobić z tą nagłą prawdą. Tylko ja czułam w sobie buzującą wściekłość.
– Jak mogłaś?! – rzuciłam do Teresy, zaciskając pięści. – Celowo ukryłaś ten pierścionek, żeby mnie zniszczyć?!
Teresa podniosła się powoli, prostując ramiona.
– Ty nic nie rozumiesz, Kinga – powiedziała zimno. – Chciałam tylko, żeby Marcin przejrzał na oczy. Żeby zobaczył, jaka jesteś…
– Jaka?! – przerwałam jej ostro. – Niewinna?!
Spojrzałam na Marcina, który stał w osłupieniu, blady jak ściana.
– Powiedz coś – wyszeptałam. – Teraz, kiedy już wiesz, co zrobiła twoja matka.
Przez chwilę miałam nadzieję, że wreszcie usłyszę słowa, na które czekałam. Że się postawi, że wybierze mnie. Ale on milczał.
Teresa pokręciła głową.
– On zawsze będzie moim synem – powiedziała cicho, a w jej głosie pobrzmiewał triumf.
Marcin w końcu odwrócił się do mnie.
– Kinga… ja… nie wiem, co powiedzieć.
To mnie zabolało bardziej niż wszystko inne. Nie miał nic do powiedzenia? Po wszystkim, co się stało? Poczułam, że to koniec. Może i znalazłam pierścionek, ale straciłam coś ważniejszego.
Zerwałam się z miejsca.
– Wiesz co, Marcin? Ja też nie wiem.
Wyszłam, nie oglądając się za siebie.
Podjęłam właściwą decyzję
Wróciłam do naszego mieszkania, ale nie czułam się już jak u siebie. Chodziłam po salonie, próbując się uspokoić, ale w głowie wciąż słyszałam słowa Teresy i widziałam twarz Marcina – pełną niepewności, niezdecydowania. Nie mogłam tego zrozumieć. Po wszystkim, co się wydarzyło, on nadal nie potrafił stanąć po mojej stronie?
W końcu usiadłam na łóżku i zaczęłam pakować walizkę. Każdy kolejny wrzucony do niej sweter, każda para spakowanych butów tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że podjęłam właściwą decyzję. Nie chodziło już o pierścionek. Nie chodziło nawet o Teresę. Chodziło o coś znacznie ważniejszego – o brak zaufania.
Drzwi otworzyły się, a w nich stanął Marcin. Patrzył na walizkę, jakby nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
– Kinga… – zaczął, ale przerwałam mu.
– Nie chodzi o pierścionek, Marcin. Chodzi o to, że mnie zdradziłeś. Nie w dosłownym sensie. Ale pozwoliłeś, żeby twoja matka mnie zniszczyła.
Widziałam, jak przełyka ślinę, jak szuka odpowiednich słów. Ale ja nie miałam już siły na czekanie.
Złapałam za walizkę i minęłam go bez słowa.
Czy to był koniec? Może. A może początek czegoś nowego. Czegoś, co nie będzie mi kazało udowadniać swojej wartości.
Kinga, 38 lat