Reklama

Kiedy tylko usłyszałem w słuchawce jego głos, natychmiast zapomniałem języka w gębie. Grzecznie odpowiedziałem: – Tak, tato. Dziękuję, tato. Oczywiście przyjedziemy.

Reklama

Tchórz! Parszywy tchórz i asekurant – wymyślałem sobie w myślach. Rzuciłem telefon na biurko i wypadłem na korytarz, żeby ochłonąć. Nie uśmiechało mi się, żeby robić z siebie widowisko przed kumplami z pracy. Miałem nadzieję, że uważają mnie za rozsądnego faceta, a czułem, że jeszcze chwila, i zacznę się zachowywać jak rozhisteryzowany dzieciak. Wystarczyło, że usłyszałem protekcjonalne: „Witaj, zięciu”, i wszystkie moje postanowienia diabli wzięli. „Witaj zięciu, w najbliższy weekend organizuję małe spotkanie z przyjaciółmi. Oczywiście przyjedziecie...”.

On nawet nie zapytał, czy chcę i czy mogę, tylko zakomunikował mi swoją decyzję, mam przyjechać i już. Ja! Co tam ja, staremu wcale nie zależy na mojej obecności, on życzy sobie, żebym mu przywiózł ukochanego wnuka. Z wściekłością kopnąłem uchylone drzwi do toalety, których jakaś łajza nie zamknęła za sobą i odruchowo zacząłem macać się po kieszeniach.

Gdzie są moje papierosy?! Przypomniało mi się, że przecież ograniczam palenie i już nie noszę fajek przy sobie. Walnąłem czubkiem buta w kolejne, uchylone drzwi, tym razem od biurowej kuchenki, kiedy ktoś mnie złapał za ramię. Maciek. Niezawodny przyjaciel.

– Chodź do palarni, bo zaraz biuro rozwalisz – uśmiechnął się porozumiewawczo.

Czemu akurat mnie musiał się trafić taki apodyktyczny teść?

Do palarni? – pomyślałem. Mam z siebie robić idiotę przed obcymi ludźmi, którzy łapią szybkiego dymka i przy okazji wszystkie plotki, które uda im się zasłyszeć?

– Do palarni nie idę – zakomunikowałem, ale Maciek już mnie popychał w kierunku windy.

– To do samochodu. Przewietrzysz się. Dobrze ci zrobi.

Kiedy zjeżdżaliśmy na dół, zacząłem się zastanawiać. Czemu akurat mnie się trafił taki teść? Inni bez trudu by sobie z nim poradzili, a ja... Wyobraźnia podsuwała sposoby na wyłganie się od koszmarnej wizyty. Klasówka Krzysia. Jaka klasówka, przecież nie robią ich siedmiolatkom. To może przeziębienie? Chodzi do szkoły, łapie każdą infekcję. Najwyżej teść znowu powie, że to moja wina, bo dzieciak jest rozpieszczonym chuchrem i zrobi mi wykład na temat zimnego wychowu... Czułem się jak smarkacz przed klasówką! Prawda dotarła do mnie tak gwałtownie, że stanąłem w miejscu jak wryty, a Maciek wpadł na moje plecy.

– Porąbało cię? – zapytał.

– Żebyś wiedział – powiedziałem z furią.

– Aaa, teściunio zaszczycił cię telefonem – uśmiechnął się złośliwie. – I co mu odpowiedziałeś?

– To, co chciał usłyszeć – mruknąłem. – Teraz kombinuję, jak się z tego wyłgać.

– Może ci usprawiedliwienie napisać? – parsknął przyjaciel. – Janusz, postaw mu się w końcu. Powiedz, że nie podobają ci się jego reguły. I że nie pozwolisz w to wciągać dzieciaka. To ty jesteś jego ojcem!

– Łatwo ci powiedzieć – odpowiedziałem. – On uważa, że Krzyś jest już duży. I postanowił, że teraz to on się nim zajmie. Chce zacząć od najbliższego weekendu.

– Co to ma być? – spytał Maciek.

Popatrzyłem na niego z rezygnacją.

– Dziki. Dziki i najprawdopodobniej zające. Może przy okazji jakaś sarna się trafi... To jego się powinno zastrzelić! Raczył mi zakomunikować, że sezon polowań trwa, więc czas jest idealny na to, by Krzysiowi przekazać rodzinną tradycję.

– Jaką tradycję? Mordowania zwierząt? Na oczach siedmiolatka? Żeby mu się śniło po nocach?! – Maciek zaklął paskudnie.

Zrobiłem to dla ukochanej

Mnie się śni do dzisiaj. Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie polowania, na które teść, wtedy jeszcze przyszły teść, zaprosił mnie kiedyś. Dałem się namówić i pojechałem, bo mi zależało na narzeczonej, a że była ukochaną córunią tatusia, musiałem się wykazać w budowaniu serdecznej więzi z teściem. O względy teściowej nie musiałem tak desperacko zabiegać, lubiła mnie i bez tego.

Zresztą stosunek do polowań miała taki jak ja. Chociaż nie, była odważniejsza. Wydała zakaz wnoszenia broni pod swój dach, a dziczyzna nie miała prawa pojawiać się w jej kuchni. Małżonek i jego koledzy musieli organizować specjalne biwaki, żeby zjeść to, co ustrzelili. Podejrzewam, że gdyby mogła, starałaby się ochronić Krzysia przed myśliwską pasją dziadka, ale...

– Januszku, broń to rzecz męska, nie mogę się wtrącać – tłumaczyła mi.

Moja małżonka jej wtórowała, bo uważała, że skoro wszyscy mężczyźni w jej rodzinie polowali od dziecka, to i Krzyś powinien. A Krzyś nie miał nic przeciwko temu. Opowieści dziadka były przecież tak zajmujące...

Nie chcę, żeby mój siedmiolatek, brał udział w polowaniach

Maciek o tym wiedział. Wspierał mnie w pacyfistycznych poczynaniach i kupował Krzysiowi najpiękniejsze albumy o zwierzętach, ale w temacie polowań miał jeszcze mniej do powiedzenia niż ja.

– Wychodzi na to, że w tej rodzinie jedynym przeciwnikiem polowań jestem ja – westchnąłem. – Na zdrowy rozum powinienem się zgodzić na udział Krzysia w tym polowaniu i modlić się, żeby zemdlał z wrażenia. Może wtedy daliby mu spokój.

– Zwariowałeś chyba! – Maciek zaklął. – Przecież Krzyś ma dopiero siedem lat! – krzyknął Maciek.

– Wiem! Ale co mam zrobić?!. Niedawno widziałem, jak przez nasze miasto jechał samochód terenowy myśliwych. Akurat wracali z polowania i zdobycz im się na pace nie mieściła. Pokrwawione łby zwisały z jednej strony, sztywne jak deska nogi z drugiej. Horror. To było dobrze po południu, ruch na ulicy był spory. Widziałem, jak mijał ich gimbus z dzieciakami wracającymi ze szkoły. Dzieciaki o mało przez okna nie wyleciały, tak się przyglądały tej potworności. Kiedy mijałem myśliwych, popukałem się w czoło, a wiesz, co mi w rewanżu pokazali?

– Domyślam się – Maciek miał kwaśną minę. – A Aśka? – przyjaciel bardzo lubił moją żonę i nie mógł się pogodzić z tym, że ona nie ma nic przeciwko polowaniom.

– Gadaj z nią sam. Ja już nie mam siły. Ona twierdzi, że była w wieku Krzysia, kiedy ojciec pierwszy raz wziął ją na polowanie. I że skoro jej nie zaszkodziło, to i Krzysiowi nie zaszkodzi. A zaraz potem funduje mi wykład o tym, ile dobrego robią myśliwi w lasach.

– Bo dokarmiają – przyznał.

– Żeby potem zastrzelić – machnąłem ręką. – W jednej ręce kromka chleba, w drugiej nóż... – zacząłem się rozglądać za śmietnikiem, żeby wyrzucić niedopałek, który zaczął mi już parzyć palce. – Spróbuję dziś pogadać z Aśką. Może ją przekonam, żeby teść się wstrzymał z zabieraniem dziecka na te imprezy, póki mały nie podrośnie – zerknąłem na zegarek i machnąłem ręką, na znak, że musimy obaj wracać do pracy.

Reklama

Bałem się, że Maciek zacznie drążyć, co zrobię, jeśli Aśka się nie zgodzi. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem polowań, nie zgadzam się na to, żeby dzieci przyglądały się, jak polują dorośli, ale... Jeśli stawką ma być moje małżeństwo.

Reklama
Reklama
Reklama