„Teść dał mi na mikołajki używaną patelnię i oczekiwał, że będę skała z radości. Jeszcze pożałuje tej zniewagi”
„Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. W środku była patelnia. Okrągła, czarna… a właściwie była czarna, zanim się nie zestarzała. Powierzchnia porysowana, tłusta, uchwyt przyklejony taśmą izolacyjną”.

- Redakcja
Nie mam wygórowanych oczekiwań wobec życia. Nie liczę, że codziennie spadnie na mnie deszcz róż czy że ktoś będzie mi usługiwał jak księżniczce. Jednak są takie chwile, kiedy człowiek po prostu chciałby poczuć się... zauważony. Doceniony. Albo, chociaż potraktowany z odrobiną szacunku. Dlatego, kiedy wszyscy szykowali się na mikołajki, też dałam się porwać tej atmosferze. Przygotowałam niespodzianki dla męża i dzieci, a nawet dla teścia. A on znowu postanowił mnie „zaskoczyć”. I to jak!
Uniosłam brwi ze zdziwienia
– Sandra! – usłyszałam za plecami, ledwo zdążyłam postawić garnek z barszczem na stół. – Mam dla ciebie coś specjalnego!
Odwróciłam się i zobaczyłam mojego teścia, jak z szerokim uśmiechem wyciąga spod pachy zgniecioną reklamówkę.
– Na mikołajki. Wiesz, żebyś sobie coś dobrego usmażyła – powiedział z dumą, wręczając mi pakunek.
Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. W środku była patelnia. Okrągła, czarna… a właściwie była czarna, zanim się nie zestarzała. Powierzchnia porysowana, tłusta, uchwyt przyklejony taśmą izolacyjną.
– Tato… – uniosłam brwi ze zdziwienia.
– Dobra marka! Porządna rzecz! Jeszcze posłuży – zapewnił z takim przekonaniem, jakby wręczał mi złoty medal.
– Czyli dostałam używaną patelnię… na prezent?
– No przecież to nie byle co! To solidny sprzęt. A ty zawsze coś smażysz, to ci się przyda.
Spojrzałam na męża, który udawał, że akurat bardzo skupia się na wyciąganiu sztućców z szuflady.
– Aha… Czyli według ciebie, tato, moje gotowanie zasługuje na zużytą patelnię z odzysku?
– Oj, nie przesadzaj. Trzeba doceniać, że ktoś coś daje. Ja bym się cieszył, jakbym coś takiego dostał!
– To sobie ją weź – podałam mu reklamówkę z powrotem. – Usmaż sobie na niej może jajko wdzięczności.
Teść tylko sapnął i wymamrotał:
– No tak, teraz młodym to się w głowach poprzewracało…
Wieczorem siedziałam w sypialni i czekałam. Wiedziałam, że Rafał w końcu przyjdzie „porozmawiać”, czyli wysondować, czy już mi przeszło. Drzwi się uchyliły.
– Można?
– Proszę bardzo, przecież to też twój pokój – rzuciłam bez cienia entuzjazmu.
– Tata nie chciał cię urazić, wiesz? On po prostu... no taki już jest.
– Aha. Czyli „taki już jest” ma być wymówką na wszystko?
– Nie no, nie o to mi chodziło. Po prostu... on znalazł tę patelnię u siebie w piwnicy i pomyślał, że może się przydać. Nie ogarnia, że takie rzeczy nie są na prezent.
– To nie chodzi o samą patelnię. Chodzi o to, że on mnie traktuje jak służącą. Daje prezent, żebym miała na czym dla niego smażyć, rozumiesz?
– Wiem, wiem... tylko wiesz, tato to stary chłop. Wychowany w innych czasach...
– A ja jestem kobietą w obecnych czasach. I nie mam zamiaru się cieszyć z odpadków. Nie jestem psem, któremu rzuca się kość z obiadu.
Rafał podrapał się po głowie, widać było, że nie wie, co powiedzieć. Po chwili mruknął:
– No dobra. Może rzeczywiście przesadził. Pogadam z nim.
– Nie chcę, żebyś gadał. Chcę, żebyś przestał zamiatać takie rzeczy pod dywan. Bo potem on myśli, że wszystko jest okej. A nie jest.
Usiadł obok mnie na łóżku i westchnął.
– Co chcesz z tym zrobić?
Spojrzałam na niego i wyszczerzyłam się słodko:
– Poczekaj, mam już plan.
Unikał mojego wzroku
W sobotę rano teść przyszedł na śniadanie. Zawsze „przypadkiem” był akurat wtedy w okolicy, gdy stawiałam na stół jajecznicę. Tego dnia jednak czekała na niego niespodzianka.
– Dzień dobry! – wszedł do kuchni jak do siebie, poprawiając pasek od spodni. – Jak pięknie pachnie. Co dziś mamy?
– Wyjątkowy poranek. Świętujemy twoją hojność, tato. Usiądź.
Rafał siedział już przy stole i tylko unikał mojego wzroku.
– Świętujemy? A co to za okazja?
– Bo tak się wzruszyłam twoim prezentem na mikołajki, że postanowiłam odwdzięczyć się tym samym – Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam zza krzesła torbę. – Proszę. Dla ciebie.
– O, coś dla mnie? No patrz, a nie mam dziś urodzin – zażartował i rozpakował prezent. – Co to…?
Z torby wystawał stary fartuch kuchenny. Taki z odbarwioną plamą po sosie i przetartym ramiączkiem.
– Twój fartuch z grilla, pamiętasz? Znalazłam go w garażu. Pomyślałam, że idealnie się nadaje. Żebyś mógł robić kiełbaski w godnym stylu.
Teść spojrzał na fartuch, potem na mnie. Zakłopotany.
– Ale… to przecież…
– No właśnie. Solidny. Nie to, co teraz.
Rafał odkaszlnął, ale nie powiedział nic. Teść pokręcił głową.
– No, no. Wyszło na moje, co?
– Wyszło, tato. Teraz już wiesz, jak się czuje ktoś, kto dostaje coś „z sercem”, co?
Spojrzał na mnie podejrzliwie
– Nie rozumiem tej dzisiejszej młodzieży – mruknął teść pod nosem, patrząc na fartuch leżący jak wyrzut sumienia na stole. – Wszystko musi być nowe, błyszczące. A przecież kiedyś ludzie cieszyli się z byle czego.
– Aha. I to znaczy, że mam się cieszyć z cudzych śmieci? – zapytałam, siadając naprzeciw niego z kawą. – Bo tak się robiło „kiedyś”?
– Bo kiedyś ludzie mieli szacunek. Do rzeczy. Do starszych. Do darowanych przedmiotów, a nie... no, kpiny sobie robią z prezentów.
– Tato, ale ja naprawdę mam szacunek. Do siebie. I do ludzi też. Dlatego nie będę udawać, że patelnia ze śmietnika to prezent, który mnie ucieszył. Ty byś się ucieszył, gdyby ktoś dał ci zepsuty zegarek?
– No nie, ale… przecież to była dobra patelnia. Jeszcze niejedno by usmażyła.
– Nie wątpię. Wiesz, co by mnie naprawdę ucieszyło?
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Nowa patelnia?
– Nie. Gdybyś zamiast kupować albo wyciągać graty z piwnicy, po prostu powiedział: „Dziękuję, że codziennie dla nas gotujesz, Sandra”. Tylko tyle.
Zamilkł. Spojrzał na fartuch. Potem na mnie. I po raz pierwszy, odkąd pamiętałam, jego twarz lekko zmiękła.
– No dobra... Może rzeczywiście głupio wyszło. Nie chciałem cię urazić. Wiesz, jestem z tych, co nie okazują... za bardzo.
– A ja z tych, co nie lubią być pomiatane – odpowiedziałam spokojnie.
– No. Tośmy się spotkali na froncie pokoleń – burknął.
– Może czas zawiesić broń?
Skinął głową.
– Może czas.
Dałam mu nauczkę
Tydzień później tym razem to ja siedziałam przy stole z gazetą, gdy Rafał krzątał się przy ekspresie, a dzieci zjadały kanapki. Teść wszedł bez pukania.
– Dzień dobry! – rzucił, wycierając buty w wycieraczkę. – Co dziś dobrego na śniadanko?
Podniosłam wzrok, ale nic nie powiedziałam. Zamiast tego wskazałam palcem na torbę papierową, która stała na blacie.
– To dla ciebie, tato.
– Coś znowu? – zdziwił się. – Już się boję…
Ostrożnie zajrzał do środka. Wyjął elegancko zapakowaną... nowiutką patelnię. Solidną, ciężką, z grubym dnem i jeszcze metką.
– Co to…?
– Taka prawdziwa. Nowa. Żebyś nie musiał więcej grzebać po piwnicach – powiedziałam, uśmiechając się lekko.
– Ale po co?
– Bo wiem, że mimo wszystko chciałeś dobrze. I może nie do końca rozumiesz, co się zmieniło w świecie, ale próbujesz. I to też coś.
Stał z patelnią w rękach jak dziecko z nową zabawką.
– Chyba nie zasłużyłem…
– Nie chodzi o zasługi, tato. Po prostu… niech to będzie nowy rozdział. My nie musimy się lubić jak serialowa rodzina, ale możemy się szanować. A to – wskazałam na patelnię – to taki symbol. Od teraz, jak coś będzie ci przeszkadzać, to nie rzucaj starym żelastwem. Powiedz. Porozmawiajmy.
Teść pokiwał głową i – o dziwo – usiadł.
– To co, robimy dziś naleśniki? – zapytał cicho. – Ja mogę smażyć.
– No patrz, chyba mamy przełom.
– Bo dobra patelnia to podstawa – rzucił z przekąsem, ale już się uśmiechał.
Dotarliśmy się
Nie wszystko ułożyło się magicznie. Są dni, kiedy teść wciąż potrafi mnie zirytować. Na przykład, gdy pyta, czemu zupa nie taka jak jego żona gotowała. Albo, kiedy zapomina, że „nie, dziękuję” to też odpowiedź, a nie zaproszenie do dalszego naciskania. Jednak coś się zmieniło. On przynajmniej próbuje. Czasem rzuci niezręczny komplement. Czasem przyniesie bułki z piekarni. I nawet raz, zupełnie niespodziewanie, powiedział do mnie:
– Fajnie, że jesteś.
Nie patrzył mi w oczy, bo akurat udawał, że szuka widelca w szufladzie, ale usłyszałam. I to mi wystarczyło. A patelnia? Starą wyrzuciłam, a nowa służy całkiem nieźle. Jeszcze lepiej służy to, że zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, nie rzucać aluzjami. Może on nigdy nie będzie „tatą” w pełnym znaczeniu. Teraz kiedy tak stoimy czasem razem przy kuchni i przewracamy naleśniki, bywa… prawie miło. A to, jak na nasze standardy, jest więcej niż dobrze.
– Jeszcze jeden naleśnik? – pyta, podając mi talerz.
– Tylko jeśli ty zmywasz – odpowiadam z uśmiechem.
A on… wzdycha, ale bierze się za zmywanie. I to jest największy cud.
Sandra, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż niedawno przysięgał mi wierność i uczciwość małżeńską. Już podczas podróży poślubnej zapomniał, że nosi obrączkę”
- „Przed świętami zrobiłem dobry uczynek, a potem okazało się, że dobro wraca. Przekonałem się o tym w Wigilię”
- „Dałam teściowi rózgę na mikołajki, bo miałam już dość starego zrzędy. Kompletnie nie zrozumiał aluzji”