Reklama

Zawsze marzyliśmy o własnym mieszkaniu. O przestrzeni tylko dla nas, miejscu, gdzie nikt nie będzie pukał do drzwi bez zapowiedzi. Gdzie będziemy mogli siedzieć w piżamach do południa i jeść śniadania w łóżku. Nie chcieliśmy brać kredytu na czterdzieści lat — chcieliśmy żyć tu i teraz, nie tylko spłacać. No i wtedy zjawił się teść z propozycją nie do odrzucenia. Zaproponował pomoc finansową.

Reklama

Tylko żeby było uczciwie — powiedział — trzeba mnie wpisać do aktu notarialnego jako współwłaściciela.

Nie chciałam, ale Marek nalegał.

Przecież to tylko formalność.

Zgodziłam się — dla świętego spokoju. Naiwnie. Teraz wiem, że to był moment, w którym zaczęłam się dusić. Nasze mieszkanie przestało być naszym azylem. Dostaliśmy mieszkanie. I teścia. W pakiecie.

Poczułam się zdradzona

– Marek, on znowu tu był – powiedziałam, nie czekając, aż zdejmie buty.

Stał w przedpokoju z torbą z zakupami.

– No i co z tego? – mruknął, stawiając siatki na podłodze.

– Co z tego?! – podniosłam głos. – Był tu bez zapowiedzi, kiedy miałam telekonferencję. Wszedł sobie jak do siebie, powiedział, że przyniósł świeże jajka i zaczął komentować mój strój.

Przecież ma klucze... – zaczął Marek niepewnie.

– No właśnie! I kto mu je dał?! – spojrzałam na niego z pretensją. – Bo ja nie.

Bez niego nie mielibyśmy tego mieszkania.

– To nie znaczy, że może nami rządzić! – wyrzuciłam z siebie z całą siłą. – To jest nasz dom. Mój i twój. A ja się w nim czuję, jakbym miała cały czas stać na baczność.

Stał przez chwilę, nie patrząc mi w oczy. Wziął torbę z podłogi i poszedł do kuchni, jakby rozmowa miała się już skończyć. Buzowało we mnie. Wiedziałam, że jeśli teraz odpuszczę, to będzie tylko gorzej.

Cenię prywatność, wiesz? – powiedziałam ciszej, ale wyraźnie. – Dla mnie dom to miejsce, rozwalić się na kanapie i milczeć, kiedy mam zły dzień.

– Tata po prostu taki jest – próbował mnie uspokoić.

– Taki, czyli jaki? – przerwałam mu. – Narzucający się? Oceniający? Kontrolujący? Myślisz, że to był przypadek z tym wpisaniem do aktu? On doskonale wiedział, że jak już będzie miał ten papier, to uzna, że może tu być, kiedy chce.

Nie odpowiedział. Widziałam, że to do niego dociera. Że coś w nim drgnęło, ale nie miał jeszcze odwagi stanąć po mojej stronie. A ja poczułam się zdradzona. Bo ten dom miał być nasz. I może byłby, gdyby Marek potrafił się postawić ojcu.

Byłam wściekła

Zebrałam się w sobie. Miałam dość tej gry w subtelne sugestie i ciche zgrzyty. Postanowiłam porozmawiać z teściem. Zadzwoniłam dzień wcześniej i powiedziałam, że chcę się spotkać. Sam na sam. Bez Marka. Przyszedł punktualnie.

– Coś się stało? – spytał z pozorną troską, siadając z miną, jakby właśnie przyszedł na inspekcję.

– To nasz dom – odpowiedziałam, nie siadając. – Nie przychodź tutaj bez zapowiedzi. Chcemy mieć trochę prywatności.

– To też mój dom – rzucił natychmiast, prostując się. – Nie zapominaj, że jestem współwłaścicielem.

– To prawda – przyznałam, siadając powoli naprzeciw niego. – To nie daje ci prawa wchodzić bez uprzedzenia. Współwłasność nie znaczy, że możesz ignorować nasze granice.

– Granice? – uniósł brwi. – Młodzi teraz tylko o tych granicach i granicach. A potem dzieci niewychowane, rozchełstane. To nie moje metody. Zbyt nowoczesne to wszystko, zbyt luźne. Zwłaszcza jak się ma być matką.

Zamurowało mnie. Przez chwilę nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam. A potem coś we mnie pękło.

– Co?

– Nie chciałem niczego sugerować... – zaczął, ale jego ton był pełen wyższości. – Po prostu kobieta powinna wiedzieć, kiedy zejść na ziemię. Skupić się na rodzinie. A nie biegać z laptopem i urządzać wnętrza cudzym ludziom, kiedy w domu nie wiadomo, czy w ogóle będzie dziecko miało obiad.

– Dziękuję, wystarczy – powiedziałam cicho, ale stanowczo. Wstałam i ruszyłam do drzwi.

– Kamilo, nie przesadzajmy...

– Proszę wyjść – powtórzyłam.

Nie czekałam, aż wstanie. Sama otworzyłam drzwi. Nie chciałam już słuchać ani jednego słowa. Zamknęłam za nim drzwi i przez chwilę po prostu stałam. Ręce mi się trzęsły. Z gniewu i poczucia upokorzenia. Jak można tak mówić do dorosłej kobiety? Jak można mieć w sobie tyle przekonania o własnej racji? Zaparzyłam sobie herbatę i usiadłam na kanapie. I po raz pierwszy zaczęłam rozważać wyprowadzkę. Z każdym łykiem herbaty to pragnienie było silniejsze. Siedzieliśmy wieczorem na kanapie. Przez chwilę oboje milczeliśmy. W końcu odezwałam się pierwsza.

Nie dam rady tak żyć. Zwłaszcza z dzieckiem. Albo się wyprowadzimy, albo zwariuję.

– Nie stać nas na to – powiedział, nie patrząc mi w oczy.

– Nie potrzebuję wiele – odpowiedziałam spokojnie. – Może nie będziemy mieli marmurowego blatu i złotych klamek, ale przynajmniej nie będę musiała zakładać maski we własnym domu.

Nie odpowiedział. Pierwszy raz nie próbował mnie przekonywać, że przesadzam. I to było więcej warte więcej niż wszystkie wcześniejsze rozmowy. Kilka dni później, gdy pakowałam rzeczy do pracy, podszedł i powiedział cicho:

Też mam go dosyć. Szukajmy czegoś innego.

I wtedy poczułam pierwszy raz od dawna, że jesteśmy po jednej stronie.

Pokazałam, kto tu rządzi

Rok później urodził się nasz syn. Decyzja o wyprowadzce była już dawno podjęta. Wspólnie ustaliliśmy, że Marek poszuka nowej pracy z lepszym dojazdem do miasta, a ja zajmę się szukaniem mieszkania do wynajęcia. Byliśmy zmęczeni, nieprzytomni, ale zgodni. Pewnego dnia, kilka dni po powrocie ze szpitala, zjawił się teść. Przyniósł prezent — zestaw granatowych ubranek z wojskowymi naszywkami. Powiedział, że to „na dobry początek”, a potem, jakby to była oczywista część tej wizyty, usiadł obok łóżeczka i powiedział:

– Lepiej, żebyś wychowywała go tak, jak moja córka. Nie jak te nowoczesne matki z poradników. Dzieci potrzebują dyscypliny.

Spojrzałam mu prosto w oczy i odpowiedziałam:

To moje dziecko i moje zasady. I nie będziemy ich z panem konsultować.

Powiedziałam to tak spokojnie, a potem pożegnałam go i zamknęłam drzwi. Tydzień później podpisaliśmy umowę najmu małego mieszkania na drugim końcu miasta. Stare meble, mikroskopijna kuchnia, ale pierwszy raz od dawna mogłam rano otworzyć okno i nie słuchać uwag o braku firanek. Zaczynaliśmy wszystko od nowa. Z mniejszym komfortem, ale z ulgą, jakiej nie czułam od miesięcy.

Czułam się wolna

Wieczór był spokojny. Nasz syn spał w rogu pokoju, zawinięty jak kokonik. Marek siedział naprzeciwko mnie z kubkiem herbaty w dłoniach.

– Przepraszam, że wcześniej tego nie widziałem – powiedział cicho. – Myślałem, że to tylko chwilowy problem. Że jakoś się dogadamy. Chciałem dobrze.

– Wiem – odpowiedziałam. – Dobrze nie znaczy zawsze właściwie. Teraz musimy budować nasze życie po swojemu. Z dala od jego zasad.

Pokiwał głową. Patrzyłam na niego i widziałam zmęczonego, ale obecnego mężczyznę. Nie syna swojego ojca. Mojego męża. Wtedy do mnie dotarło, że czasem trzeba się cofnąć o krok, żeby zrobić właściwy ruch naprzód. Straciliśmy wygody, pewność finansową, może nawet część bezpieczeństwa. Odzyskaliśmy coś cenniejszego – wolność decyzji. Spokój. Wiedziałam, że przed nami jeszcze wiele rozmów, wyrzeczeń, kompromisów. Pierwszy raz miałam poczucie, że to naprawdę nasza droga.

Kamila, 31 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama