„Teść kleił się do mnie jak lep do muchy. Mąż puszczał to płazem, ale ja miałam dość obślizgłych umizgów starucha”
„Teść odchylił się na krześle, a potem sięgnął po kieliszek wina. Patrzył na mnie tym swoim okropnym spojrzeniem, aż czułam, jak robi mi się gorąco. – Wiesz co? – zaczął. – Jakbym był młodszy, to bym cię nie wypuścił z rąk. Mój syn musiałby się obejść smakiem. Te lepkie słowa zawisły w powietrzu”.

- Redakcja
Od pięciu lat jestem żoną Marka. Nasze życie... no cóż, nie jest idealne. Spotkania rodzinne zawsze były dla mnie trudne – głównie przez Krzysztofa, mojego teścia. On ma w sobie coś, co sprawia, że czuję się nieswojo – ten jego głośny śmiech, sposób, w jaki patrzy na kobiety, jakby były zabawkami, te żarty, które niby mają rozluźniać atmosferę, a w rzeczywistości ranią. Za każdym razem, gdy zbliżało się rodzinne spotkanie, w moim żołądku pojawiał się twardy, bolesny supeł. Próbowałam go rozplątać – wmawiałam sobie, że przesadzam, że to tylko moja nadwrażliwość, ale te myśli nie znikały.
Tego dnia, na obiedzie u Kowalskich, siedziałam przy stole, starając się wtopić w tło. Marek śmiał się z jakiejś historii kuzyna, Barbara – teściowa – opowiadała o swojej pierwszej miłości, a ja tylko delikatnie uśmiechałam się pod nosem, ściskając widelec tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Słowa ulatywały mi z głowy, nie potrafiłam się skupić – myślałam o tym, jak bardzo chciałabym być gdzie indziej. A wtedy usłyszałam zdanie, które w jednej chwili zburzyło całą moją ostrożnie budowaną ciszę.
Czułam jak coś we mnie narasta
Teść odchylił się na krześle, z zadowoleniem rozciągnął ręce za głową, a potem sięgnął po kieliszek wina. Patrzył na mnie tym swoim spojrzeniem, takim przeciągniętym, aż czułam, jak robi mi się gorąco.
– Wiesz co, Marcelina? – zaczął, uśmiechając się szeroko. – Jakbym był młodszy, to bym cię nie wypuścił z rąk. Mój syn musiałby się obejść smakiem.
Słowa zawisły w powietrzu, ciężkie, lepkie. Cisza rozlała się po stole jak gęsty syrop. Serce mi przyspieszyło, a dłonie zaczęły drżeć. Spojrzałam na Marka – mój mąż wbijał wzrok w talerz, jakby go fascynował kawałek ziemniaka. Zacisnęłam usta, czułam, że coś we mnie narasta, że zaraz pęknę.
– Tato, daj spokój... – wymamrotał Marek, ale teść tylko parsknął śmiechem.
– No co? To przecież żart, ludzie! – roześmiał się, aż jego brzuch się zatrząsł. – Nie bądźcie tacy sztywni.
– Żart? – wyszeptałam, ledwo dosłyszalnie, a głos mi zadrżał.
Teściowa spojrzała na mnie kątem oka i szybko spuściła wzrok. Kuzynka przestała mówić, wpatrzona w serwetkę, a ja czułam, jak serce wali mi jak młotem.
I nikt... nikt nic nie powiedział.
Nie dam się traktować jak jakiś towar
Siedziałam przez chwilę jak sparaliżowana, czując, jak w uszach dudni mi krew. Myśli kłębiły mi się w głowie – mam milczeć? Udawać, że nic się nie stało? Ale coś we mnie powiedziało dość. Czułam, jak oczy pieką, a serce wali tak mocno, że trudno mi oddychać. Nagle usłyszałam własny głos, zaskakująco mocny:
– To nie jest śmieszne.
Zapadła cisza. Teść zmarszczył brwi i patrzył na mnie, jakby nie dowierzał, że śmiałam się odezwać.
– No coś ty, Marcelina, co się tak unosisz? Przecież to żart, tak się dawniej mówiło tylko – prychnął.
– Dawniej to może i tak, ale dzisiaj – nie – powiedziałam twardo. – Nie traktuj mnie jak jakiś towar na półce.
Marek w końcu się odezwał, cicho, prawie szeptem:
– Może już skończmy, co? Nie róbmy scen.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Czułam, jak rozczarowanie rozlewa się we mnie niczym gorąca fala. Teść odchylił się na krześle, uśmiechnął krzywo i wzruszył ramionami.
– Kobiety… zawsze takie przewrażliwione i histeryczne.
Nie zamierzam się nikomu tłumaczyć
Siedzieliśmy przy stole, a cisza była tak gęsta, że aż dzwoniło mi w uszach. Widelec w mojej dłoni drżał, jakby był za ciężki. Teść wzruszył ramionami i zaczął coś mówić do teściowej, udając, że nic się nie stało.
– No co, Basia, dawaj tego śledzika, nie będziemy głodować przez czyjeś fochy – rzucił z uśmiechem, ale jego ton był lodowaty.
Spojrzałam na Marka, licząc, że coś powie, że wreszcie stanie po mojej stronie, ale on tylko mruknął:
– Może naprawdę… zjedzmy spokojnie?
Poczułam, jak coś we mnie wybucha, ale sił mi brakowało. Wbiłam wzrok w stół, z trudem przełykając ślinę. W głowie huczało mi jedno: Czy naprawdę nikt nie zauważa, jak bardzo mnie to rani? Teściowa zaczęła mówić o jakimś nowym przepisie na sernik, głosem zbyt radosnym, zbyt głośnym, jakby chciała zagłuszyć to, co wisiało w powietrzu.
– Widziałam w telewizji taki fajny patent z mascarpone i galaretką, muszę spróbować – trajkotała, patrząc gdzieś ponad moją głową, jakby mnie nie było.
Teść wbił we mnie spojrzenie, które było mieszaniną rozbawienia i wyższości.
– No i po co te nerwy, dziewczyno? – rzucił. – Czego ty oczekujesz, że będę cię przepraszał? Mówię, co myślę, zawsze tak było.
Zacisnęłam zęby, czując, jak ręce zaczynają mi się pocić. Dlaczego to ja mam się tłumaczyć? Dlaczego to ja mam coś wyjaśniać? Każde ich słowo wbijało mi się pod skórę jak cierń. Nagle poczułam, że muszę stąd wyjść. Inaczej się uduszę.
Dla nikogo moje uczucia nie były ważne
Siedziałam jak sparaliżowana, dłubiąc widelcem w talerzu. Chciałam uciec. W głowie kłębiły się myśli, a serce biło tak szybko, że aż brakowało mi tchu. Czułam się... zraniona. Upokorzona. Sama. Spojrzałam na Marka. Siedział sztywno, udając, że nic się nie stało. Wzrok wbity w stół, dłonie pod stołem, jakby bał się, że ktoś mu każe się odezwać.
– Marek, powiedz coś... – wyszeptałam, głos mi drżał.
Podniósł wzrok, ale tylko na chwilę. Znowu spuścił oczy, mruknął pod nosem:
– Daj spokój, Marcelina. To tylko takie gadanie... Nie rób z igły widły. Już mówiłem.
Teść się zaśmiał, parsknął głośno, jakby właśnie opowiedział najlepszy dowcip na świecie.
– No widzisz? Mój syn ma głowę na karku. A ty, dziewczyno, za bardzo się wszystkim przejmujesz. Nie bądź taka emocjonalna, bo ci żyłka pęknie – powiedział, machając ręką.
Łzy napłynęły mi do oczu. Miałam się uśmiechnąć, przyjąć te jego „żarty” jak prezent, udawać, że mnie to nie boli? Czułam, jak wszystko się we mnie kotłuje – złość, bezsilność, rozczarowanie. Chciałam krzyczeć, wyjść, rzucić coś w ścianę. Ale siedziałam. Z zaciśniętą szczęką. Bo wiedziałam, że dla nich... moje uczucia nie mają znaczenia.
Żarty teścia były zwyczajnym chamstwem
Obiad toczył się dalej, jakgdyby nigdy nic. Śmiechy, opowieści, sztuczne rozmowy – a ja siedziałam jak duch przy stole. W pewnym momencie teść znowu odezwał się z tym swoim głosem pełnym samozadowolenia:
– No, Marcelinka, widzę, że teraz jakaś cicha jesteś. Zamyślona? Może o czymś nam nie mówisz?
Poczułam, jak szlag mnie trafia. Spojrzałam mu prosto w oczy, a głos wyszedł ze mnie ostry, zimny, tak, jak jeszcze nigdy:
– A może po prostu mam dość udawania, że jestem częścią tej waszej rodziny? Może mam dość słuchania tych „żartów”, które są zwykłym chamstwem?
Teść zamilkł, a jego mina zmieniła się – z uśmiechu na coś pomiędzy szokiem a urażoną dumą. Barbara wstrzymała oddech, widelec z kawałkiem ryby zawisł jej w powietrzu.
– Ej, Marcelina, może trochę kultury? – odezwał się w końcu Marek, z tym swoim tonem, jakby chciał mnie ostatecznie uciszyć.
– Kultura? – prychnęłam, zaciskając pięści. – Ciekawe, kto tu o niej zapomniał. Bo ja już mam dość siedzenia przy tym stole, gdzie facet mówi do mnie jak do kawałka mięsa, a reszta udaje, że nie słyszy.
Spojrzałam na Marka, a mój głos stał się chłodny jak lód:
– A ty, mój drogi mężu, może w końcu zdecydujesz, po której stronie stoisz?
Wstałam, zsuwając serwetkę na podłogę, i odwróciłam się na pięcie. Nie zamierzałam już siedzieć przy tym stole jak potulna idiotka.
Już nie pozwolę, żeby ktoś mnie uciszył
Wyszłam z pokoju, czując, jak drżą mi ręce. Szum w uszach zagłuszał wszystko, nawet głosy dochodzące zza drzwi. Drżałam, ale nie z lęku – z adrenaliny, z ulgi, że wreszcie to z siebie wyrzuciłam. Wzięłam głęboki wdech, potem kolejny. W głowie miałam mętlik, ale jedna myśl była jasna: już nigdy nie dam się tak traktować. Stałam w przedpokoju, słysząc za sobą stłumione głosy. Ktoś – chyba Barbara – powiedział coś cicho, teść rzucił coś pod nosem, a Marek… Marek milczał. Jak zwykle. Jak zawsze.
Zdjęłam kurtkę z wieszaka, założyłam buty, powoli, metodycznie. Moje ruchy były spokojne, ale w środku czułam, jakby całe moje życie właśnie rozpadło się na kawałki. Albo może... właściwie jakby wreszcie złożyło w całość. Drzwi zaskrzypiały, gdy je otworzyłam. Przez sekundę zawahałam się – czy ktoś za mną pójdzie, powie „poczekaj”, zapyta „co się stało?”. Ale nikt nie wyszedł. Nikt mnie nie zatrzymał.
Wyszłam na zewnątrz. Chłodne powietrze owiało moją twarz, a ja poczułam... spokój. Nie euforię, nie szczęście, ale ciszę. Wiedziałam, że to dopiero początek trudnej drogi. Że wrócę do domu, gdzie będzie ciche napięcie i uniki. Ale wiedziałam też jedno: już nigdy nie będę tą samą Marceliną.
Już nigdy nie pozwolę, żeby ktoś mnie uciszył.
Marcelina, 28 lat
Czytaj także:
- „Odstawiłem moralną szopkę w pracy i wyznałem prawdę, ale nikt mi nie zaklaskał. Byłem dla nich zakałą i donosicielem”
- „Zorganizowałem pracownikom w firmie luksusowy Dzień Dziecka. Poznałem tam owoc grzesznego romansu sprzed lat”
- „Moja synowa to kobieta z klasą. Czuję się przy niej jak ktoś gorszego sortu. Chciałabym być jak ona, ale nie potrafię”