Reklama

Jestem mężem Marty i ojcem dwójki dzieci – sześcioletniego Franka i trzyletniej Poli. Mieszkamy w szeregowcu na przedmieściach, nie za dużym, nie za małym – w sam raz. Pracuję jako grafik komputerowy. Z domu. Czyli, jak mawia mój teść Edward, „nie pracuję wcale”.

– Siedzi w domu, coś tam klika... A ludzie od rana do roboty chodzą – mówi do sąsiadów, myśląc chyba, że go nie słyszę.

Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek powiedział do mnie: „dobra robota, Nikodem” albo chociaż: „masz fajny projekt, pokaż”. Nigdy. Zawsze tylko przytyki. A to, że dzieciom pozwalam za dużo. Że przytulam Franka, zamiast go „naprostować”. Że gotuję. No bo przecież „facet nie gotuje, facet buduje”. Zawsze to mówi z tym samym grymasem politowania na twarzy. A ja... przez lata milczałem. Dla Marty. Dla dzieci. Żeby był święty spokój przy stole, żeby Pola nie pytała: „tato, dlaczego dziadek na ciebie krzyczy?”. Milczałem, bo nie chciałem się kłócić. I może trochę się bałem, że jak powiem coś za dużo, to Marta stanie po jego stronie. W końcu to jej ojciec. Jego dom, jego zasady.

Ale coraz częściej czułem, że pękam w środku. I że dzieci też to widzą. Że uczę je czegoś, czego nigdy nie chciałem uczyć, że lepiej się nie odzywać. Że trzeba ściszyć głos. Że przemoc słowna to coś, z czym się żyje, jak z pogodą. I może bym tak żył dalej – cicho, spokojnie, jak zawsze. Gdyby nie ten jeden wieczór. Jedna kolacja. I jedno zdanie, które mnie zatrzymało. Bo można wiele znieść. Ale nie wtedy, gdy chodzi o twoje dzieci.

Bałem się, że przesadziłem

Siedzieliśmy przy stole u teściów. Marta po lewej, dzieci między nami, naprzeciwko Edward z teściową. Obiad jak zwykle – ziemniaki, schabowy, kompot z wiśni. Pola rozlała trochę soku, Franek wiercił się na krześle, próbując coś opowiadać. Gdy wstał i przytulił się do mnie, pogłaskałem go po plecach i powiedziałem, że świetnie sobie radzi w przedszkolu.

– No weź go nie przytulaj tak – mruknął Edward, nawet nie patrząc w moją stronę, tylko grzebiąc w talerzu. – Chłopak ma być twardy.

Udawałem, że nie słyszę. Jak zawsze. Ale Franek spojrzał na mnie pytająco, a potem na dziadka. Przez sekundę zapadła cisza, po której Edward dodał:

– Za moich czasów nie chowano takich mięczaków.

Odłożyłem widelec. Spojrzałem mu prosto w oczy. Mówił te słowa z takim spokojem, jakby czytał prognozę pogody. Nie podniosłem głosu. Po prostu powiedziałem:

– Nigdy więcej przy moich dzieciach. Ani słowa.

Zamilkł. Pokręcił głową i coś mruknął pod nosem, ale już ciszej. Nikt się nie zaśmiał. Nawet teściowa. Marta wstała, wzięła dzieci za ręce. Pola nie chciała iść, trzymała łyżeczkę z kisielem, ale Marta ją ponagliła. Franek wstał bez słowa. Wyszliśmy bez pożegnania. W drodze do domu nikt się nie odzywał. Pola usnęła w foteliku. Franek patrzył przez szybę. Marta prowadziła w ciszy.

Gdy zostaliśmy sami, usiadłem na kanapie i czułem, jak schodzi ze mnie napięcie. Nie byłem dumny. Nie byłem też zły. Przyszła raczej ulga, ale zaraz za nią pojawił się lęk. Czy nie przesadziłem? Czy nie rozbiłem właśnie tej kruchej układanki, którą próbowaliśmy utrzymać przez tyle lat? Czy Marta mi to wybaczy? Zrobiło mi się zimno, choć w mieszkaniu było ciepło. Siedziałem długo, nie wiedząc, co zrobić z własnymi myślami. Wiedziałem jedno, że tego już nie cofnę.

Nie mogłem już dłużej

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, Marta przyszła do salonu. Miała na sobie bluzę i związane włosy. Usiadła na fotelu naprzeciwko mnie. Przez chwilę milczała, a potem zapytała:

– Dlaczego właśnie dziś mu tak odpowiedziałeś?

Nie patrzyła na mnie z wyrzutem. Bardziej jak ktoś, kto naprawdę chce zrozumieć. Westchnąłem.

– Bo nie mogłem już dłużej tego słuchać – powiedziałem cicho. – Latami znosiłem to w milczeniu. Myślałem, że dla dobra dzieci warto się nie odzywać. Ale one wszystko widzą, Marta. I słyszą. A Franek… on się dziś zawahał, kiedy go przytuliłem. Zastanawiał się, czy to w porządku. Czy to nie jest coś złego.

Marta oparła głowę na dłoni. Nie przerywała.

– Nie chcę, żeby nasze dzieci dorastały w cieniu pogardy. Nie chcę, żeby myślały, że bliskość to słabość. I że ojciec to ktoś, kto musi być zimny, ostry, nieczuły. To nie jest ten świat, w którym chcę ich wychować.

On taki już jest – powiedziała w końcu. – Stary świat. Urodził się przed wojną. Wychował się inaczej. Może nie umie inaczej…

– A ja jestem ojcem. I to ja decyduję, jaki świat mają znać moje dzieci – przerwałem jej. – Nie on.

Popatrzyła na mnie, nieco zaskoczona tonem mojej wypowiedzi. Chyba nie spodziewała się, że odpowiem tak ostro. Ale nie krzyczałem. Mówiłem spokojnie.

– Nie mogłeś po prostu… odpuścić? – zapytała po chwili.

– Mogłem. Przez dziesięć lat odpuszczałem. I co mi to dało? – odwróciłem wzrok. – On nie przestawał. A ja nie mogłem już dłużej milczeć.

Marta się nie odezwała. Wstała po chwili i poszła do sypialni. Ja zostałem w salonie. Zgasłem światło, ale jeszcze długo nie mogłem zasnąć. Przypominałem sobie jej twarz. Nie była zła. Bardziej… zmęczona. Nie wiedziałem, co to dla nas znaczy. Ale wiedziałem jedno, że nie żałuję.

Musiałem bronić granic

Późnym wieczorem, kiedy w kuchni zmywałem talerze, usłyszałem dźwięk telefonu Marty. Zostałem przy drzwiach, myśląc, że może to tylko wiadomość. Słowa, które do mnie dotarły, wstrząsnęły mną:

– On przesadził, mamo. Tylko dlatego, że tata powiedział coś przy stole. A teraz dzieci nie mogą widywać dziadków – mówiła Marta.

– Ale może ma rację? Twój ojciec bywa okrutny w słowach – odpowiedziała druga strona.

– To mój ojciec. I chcę, żeby dzieci go znały – odpowiedziała Marta, a w jej głosie brzmiała mieszanka uporu i bezsilności.

Stałem nieruchomo, słuchając końca rozmowy. Nie chciałem wtrącać się w prywatną rozmowę, ale wiedziałem, że muszę coś powiedzieć. Wszedłem do pokoju, a ona spojrzała na mnie pytająco.

– Słyszałem – powiedziałem spokojnie. – Nie zabraniam ci kontaktu z ojcem. Ale jeśli on nie szanuje mnie jako ojca, to nie może być autorytetem dla moich dzieci.

Marta milczała. Nie podniosła głosu. Jej ręce spoczęły na stole, palce bawiły się obrączką. W pokoju wisiała cisza, taka, której nie dało się złamać. Nie była to kłótnia. Było w niej coś innego – wahanie, które znałem dobrze, choć nigdy nie chciałem go widzieć.

Nie chciałem dodawać nic więcej. Obróciłem się na pięcie i wyszedłem z mieszkania, zamykając drzwi cicho za sobą. Szliśmy przez korytarz jak cienie, każdy z własnymi myślami. Czułem ulgę, że powiedziałem to, co musiałem. Ale też ciężar tego, że sprawiłem ból Marcie, wciąż ciążył mi na ramionach. Na zewnątrz noc była chłodna, a ja stałem chwilę przy samochodzie, patrząc w ciemność. Zrozumiałem, że od tej chwili nic nie będzie już takie samo. Nie chodziło tylko o mnie i Edwarda. Chodziło o dzieci. Chodziło o to, by wiedziały, że ich ojciec ma granice i potrafi ich bronić.

Wiedziałem, że będzie ciężko

Spacerowałem samotnie, myślami wracając do pierwszych spotkań z teściem. Pamiętałem, jak kiedyś mówił mi, że „facet powinien mieć twarde ręce, a nie miękkie dłonie od klawiatury”. Innym razem krzyczał na Martę, że „rozwydrza dzieci, bo pozwala im płakać”. Nigdy wtedy nie reagowałem. Milczałem, tłumiąc frustrację, udając, że wszystko jest w porządku.

Teraz, gdy wracałem do domu, czułem inny ciężar. Myślałem o dzieciach, o tym, jak patrzą na mnie oczami pełnymi zaufania i bezbronności. Nie chodziło już o mnie. Chodziło o nie. O to, by wiedziały, że ich tata nie pozwala sobą pomiatać, że może stanąć w ich obronie, że nie musi zawsze zgadzać się z każdym. Wiedziałem, że to nie będzie łatwe. Edward nie zmieni się z dnia na dzień. Ale ja mogłem zmienić sposób, w jaki moje dzieci poznają świat. I w tym samym momencie poczułem coś, czego wcześniej nie znałem – determinację, która paraliżowała lęk.

Postawiłem sprawę jasno

Postanowiłem odwiedzić teścia sam. Stanąłem przed drzwiami, zapukałem, a Edward otworzył, nie zapraszając do środka. Patrzył na mnie ostro, w milczeniu.

– Nie chcę wojny. Ale chcę postawić sprawę jasno – powiedziałem.

– Jasno? Jesteś cieniasem – odparł, a w jego głosie brzmiała nuta, o dziwo, łagodności. – Ale masz rację. Nigdy nie powinienem mówić tego przy dzieciach.

– Nie chodzi tylko o dzieci – powiedziałem spokojnie. – Chodzi o szacunek.

– Szacunek? Na szacunek trzeba sobie zasłużyć – burknął.

– Zasłużyłem. Milczałem przez dziesięć lat – odparłem. – Próbowałem nie robić scen, tłumiłem emocje, ale dłużej nie mogłem.

Nie padły żadne kolejne słowa. Nie doszło do zgody, ale też nie było krzyków. Edward odwrócił się i wszedł do domu, zostawiając mnie na progu. Stałem chwilę w ciszy, wpatrując się w drzwi. Wiedziałem, że niczego nie osiągnąłem natychmiast. Ale po raz pierwszy poczułem, że postawiłem granicę, której nie wolno przekroczyć przy moich dzieciach.

Niczego nie żałowałem

Wracałem do domu zmęczony i wciąż myślami przy teściu. Marta nie pytała, co się stało, dzieci bawiły się przy kuchennym stole, rysując kredkami. Podszedłem do nich, a Franek od razu przytulił mnie mocno. Pola podsunęła rysunek, na którym cała nasza rodzina była uśmiechnięta, bez dziadków. Patrzyłem na obraz i czułem mieszankę spokoju i straty. Nie wiedziałem, czy dobrze zrobiłem, konfrontując się z teściem i stawiając granice. Wiedziałem jednak jedno, że chcę być tatą, którego dzieci nie będą się bały, którego nie będą musiały bronić. Usiadłem obok nich, obejmując ich ramionami. Czuliśmy się razem, blisko siebie. To była moja rodzina i moja odpowiedzialność. Nikt nie może jej zastraszać ani narzucać swoich zasad. Czułem ulgę, że w końcu powiedziałem to głośno i postawiłem granicę.

Marta siedziała obok, milcząca, ale spokojna. Dzieci śmiały się, Pola pokazała mi kolejny rysunek. Wiedziałem, że ten wieczór nie zmieni wszystkich relacji, że Edward pozostanie sobą, a niektóre sprawy będą trudne. Ale w tym momencie poczułem coś, czego wcześniej nie znałem – spokój, pewność i świadomość, że chronię swoją rodzinę tak, jak powinienem. Chwile takie jak ta pozwalały mi wierzyć, że wszystko, co zrobiłem, miało sens. I choć odczuwałem stratę i ból wynikający z rozdzielonych relacji, niczego nie żałowałem. Wiedziałem, że dla moich dzieci zrobiłem to, co trzeba.

Nikodem, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama