„Teść ma 2 lewe ręce, a udaje złotą rączkę. To ja muszę pozbawić go złudzeń, bo mąż trzęsie portkami przed tatą”
„Nigdy nie mieliśmy z teściem bliskiego kontaktu. Był twardym facetem, który wiedział lepiej i nie znosił sprzeciwu. A Arek, cóż – wciąż miał w sobie tę dziecięcą potrzebę, żeby tata był z niego dumny. Ale budowa to nie plac zabaw. Tu każde niedopatrzenie kosztuje. Pieniądze, nerwy, przyszłość”.

- Redakcja
Nie mam pojęcia, jak to się stało, że dałam się w to wciągnąć? Naprawdę. Przecież od początku miałam złe przeczucia. Ale kiedy twój mąż patrzy ci w oczy z tą dziecięcą ufnością i mówi: „Przecież tata się zna”, co masz zrobić? Pokiwać głową i udawać, że cię to nie przeraża. Tylko że mnie to przerażało. I to bardzo. Z Arkiem budowaliśmy nasz pierwszy, wymarzony dom. Pracowaliśmy na to latami. Każda złotówka była przeliczana pięć razy, każde rozwiązanie konsultowane z architektem, a ja siedziałam godzinami nad projektami, marząc, że wreszcie doczekamy się miejsca, które będzie tylko nasze. Gdzie dzieci będą mogły bezpiecznie dorastać, a ja nie będę musiała codziennie martwić się o zacieki na suficie i sąsiadkę, która w piżamie wystawia na korytarz śmierdzące śmieci.
Arek nie był typem budowlańca. On był od decyzji – konkretny, ale... uległy. Zwłaszcza wobec swojego ojca, pana Zenona. Nigdy nie mieliśmy z teściem bliskiego kontaktu. On był twardym facetem, który zawsze „wiedział lepiej” i nie znosił sprzeciwu. A Arek, cóż – wciąż miał w sobie tę dziecięcą potrzebę, żeby tata był z niego dumny. Tylko że budowa to nie plac zabaw. Tutaj każde niedopatrzenie kosztuje – czasem pieniądze, czasem nerwy, a czasem... przyszłość. Od początku pan Zenon narzucał się ze swoją „pomocą”. Krytykował projekt architekta, marudził na nowoczesne rozwiązania, dopytywał, czy „te regipsy to serio wytrzymają”. A kiedy przyszło do elektryki, dosłownie zacierał ręce.
– Firmie każecie płacić? Dam wam to samo i za darmo! – rzucił pewnym tonem, nawet nie czekając na naszą odpowiedź.
Spojrzałam na Arka, mając jeszcze cień nadziei, że powie „nie, tato, tym razem nie”, ale on tylko wzruszył ramionami.
– No dobra, tata, skoro się znasz...
Wtedy już wiedziałam, że nic nie będzie dobrze.
A to był dopiero początek
Pan Zenon pojawił się na budowie równo o siódmej rano, jakby to był jego własny dom. W jednej ręce niósł swoją wysłużoną wiertarkę, w drugiej jakieś opakowanie z kablami, które wyglądały, jakby leżały przez dekadę w piwnicy. Nie zdążyłam nawet wypić kawy, a już słyszałam ten charakterystyczny dźwięk borowania w ścianie i jego głos: „Tu damy gniazdko, a tam włącznik, nie martwcie się, będzie jak trzeba”. Gdy weszłam do środka, zobaczyłam plątaninę przewodów leżących na betonie, pył unoszący się w powietrzu i ściany poznaczone pisakiem jakby ktoś rozrysowywał tu mapę do skarbu. Podeszłam niepewnie do pana Zenona i zapytałam o projekt instalacji. Chciałam wiedzieć, gdzie planuje rozprowadzić obwody, jak to rozrysował, czy bierze pod uwagę plan architekta. Spojrzał na mnie jak na dziecko, które pyta, dlaczego niebo jest niebieskie.
– Projekty to dla tych, co nie mają wyobraźni – odpowiedział, nie przerywając pracy. – Ja to mam w głowie.
Nie powiedziałam nic. Przełknęłam ślinę i wycofałam się do kuchni, która na razie była tylko pustym pomieszczeniem z widokiem na dziurę w ścianie. Wieczorem, kiedy pan Zenon już pojechał do siebie, próbowałam zacząć z Arkiem rozmowę. Siedział przy stole, przeglądał faktury za materiały.
– Zauważyłeś, że on nie używa nawet projektu instalacji? – zapytałam.
Arek podniósł wzrok znad papierów.
– Zrobił już kilka domów, wszystko działa – odparł spokojnie, jakby to była wystarczająca odpowiedź.
– To nie znaczy, że jest bezpiecznie. My tu będziemy mieszkać z dziećmi – powiedziałam i już czułam, że w środku zaczynam się gotować.
Arek odsunął papiery i spojrzał na mnie ostrzej.
– Czemu zawsze się czepiasz mojego ojca?!
– Czepiam się? – powtórzyłam, nie wierząc w to, co słyszę. – Czasem mam wrażenie, że ważniejsze dla ciebie jest zdanie ojca niż dobro naszych dzieci.
W jego oczach zobaczyłam złość, może też odrobinę wstydu. Wstał z krzesła, przeszedł się kilka kroków w milczeniu i bez słowa wyszedł na zewnątrz. Zostałam sama przy stole, z pustym kubkiem i poczuciem, że znów ktoś wybrał święty spokój zamiast rozmowy. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że to dopiero początek.
Nie miałam do tego siły
Tydzień później na budowę przyszedł inspektor nadzoru. Sam go wezwałam, nie pytając Arka o zdanie. Wiedziałam, że jeśli jeszcze raz usłyszę, że „tata się zna”, to albo się rozpłaczę, albo coś rozwalę. Inspektor był rzeczowy, nie owijał w bawełnę. Przejrzał to, co pan Zenon zdążył już zrobić – przeciągnięte kable, rozdzielnię, puszki.
– Tu nie ma RCD! – powiedział ostro, pokazując rozdzielnię. – To zagraża życiu!
Poczułam, jak robi mi się gorąco. Usiadłam na schodku i spojrzałam na Arka. Stał w milczeniu, z dłonią na karku, jakby chciał się schować przed tym, co właśnie usłyszał.
– Czyli wszystko do poprawy? – zapytałam cicho, choć odpowiedź była oczywista.
Inspektor tylko kiwnął głową.
– Tu nie chodzi o poprawki. To trzeba zrobić od nowa.
Arek spojrzał na ścianę, na której jeszcze dwa dni wcześniej układano tynk.
– Ojciec się wkurzy... – mruknął.
Zacisnęłam dłonie na kolanach, żeby nie wybuchnąć.
– A ja? Mnie nikt nie pyta, jak się czuję?
Inspektor podał mi kartkę z listą rzeczy do natychmiastowego zrobienia. Spojrzałam na nią, ale litery mi się rozmywały. Nie wiedziałam, czy to przez emocje, czy przez łzy. Weszłam do środka i zobaczyłam rysy na świeżo otynkowanej ścianie. Żeby naprawić instalację, trzeba było wszystko rozkuć. To oznaczało kolejne tygodnie opóźnienia, kolejne wydatki. Usiadłam na podłodze i przez chwilę po prostu siedziałam. Nie miałam już siły walczyć ani z Arkiem, ani z jego ojcem. Tylko że wiedziałam, że jeśli teraz odpuszczę, to ten dom nigdy nie będzie naprawdę nasz.
Mąż bał się własnego ojca
Arek odwlekał tę rozmowę przez kilka dni. Kręcił się po budowie, sprawdzał jakieś detale, wychodził wcześniej do pracy, milczał. Widziałam, że go to zżera od środka, ale bał się stanąć przed ojcem i powiedzieć wprost: „Zawaliłeś”. W końcu sam inspektor zadzwonił i zagroził, że jeśli nie zgłosimy poprawek w ciągu tygodnia, będzie problem z odbiorem. Wtedy Arek nie miał już wyjścia. Pan Zenon przyjechał w sobotę, jak zawsze o siódmej, z termosikiem i śniadaniem w reklamówce. Wszedł do środka i spojrzał na ścianę, która była już częściowo rozkuta. Prychnął.
– Jakby nie wasz architekt, wszystko byłoby dobrze – rzucił na powitanie.
Arek stał z rękami w kieszeniach, spięty jak struna. Próbował zachować spokój.
– Tato, inspektor był. Powiedział, że trzeba poprawić instalację. Niektóre rzeczy są źle zrobione.
Zenon spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi, jakby usłyszał, że niebo spada na ziemię.
– Naprawiać to sobie możecie swoje małżeństwo, a nie moją robotę! – warknął i odwrócił się w stronę drzwi.
Nie wytrzymałam. Podniosłam się z krzesła i podeszłam do nich.
– Nie chodzi o dumę, tylko o bezpieczeństwo! Zawalił to pan – powiedziałam stanowczo, patrząc mu w oczy.
Pan Zenon uniósł brwi.
– Kiedyś nie było tych bzdur, a ludzie żyli! – krzyknął. – Wszystko teraz musi być na papierze, z przepisami, z pieczątką! Jakby człowiek nie mógł już sam myśleć.
– Może kiedyś tak było, ale dziś budujemy dom, który ma służyć naszym dzieciom. To nie plac zabaw. Jeśli coś pójdzie nie tak, nie pan będzie za to odpowiadał, tylko my.
Zamilkł. Przez chwilę patrzył na nas oboje – na Arka, który nie potrafił wykrztusić słowa, i na mnie, która już nie miałam siły udawać miłej synowej. W końcu wzruszył ramionami, rzucił:
– Róbcie, jak chcecie – i wyszedł, zostawiając za sobą echo wściekłości.
Arek nie odezwał się ani słowem. Stał z opuszczonymi ramionami i wzrokiem wbitym w podłogę. Wiedziałam, że właśnie stracił coś ważnego – może nie relację, ale złudzenie, że ojciec kiedykolwiek przyzna się do błędu.
Czułam się winna i wściekła
Popołudnie spędziliśmy na sprzątaniu gruzu ze ścian. Kafelki leżały rozbite w kącie, kurz unosił się wszędzie. Nie rozmawialiśmy. W pewnym momencie przetarłam ręką twarz i spojrzałam na Arka.
– Może gdybym powiedziała coś na początku, dziś nie byłoby ruiny – rzuciłam, nie patrząc na niego.
Arek uniósł wzrok.
– Zawsze tylko krytykujesz. A ja? Co mam zrobić? To mój ojciec.
Zamknęłam oczy, czując, jak wszystko we mnie się zaciska.
– A ja? Nie jestem twoją rodziną?
Arek nic nie odpowiedział. Odwrócił się i zaczął zamiatać podłogę. Wyszłam. Musiałam pobyć sama. Usiadłam w samochodzie i włączyłam ogrzewanie, choć nie było zimno. W głowie kłębiły mi się myśli. Czułam się winna, że milczałam, ale też wściekła, że znów to ja musiałam wywołać konflikt. Czasem milczenie potrafi zniszczyć więcej niż najgorsze słowa. Zastanawiałam się, czy jeszcze da się to poskładać?
Emilia, 30 lat
Czytaj także:
- „Na wieczorze kawalerskim puściły mi hamulce. Słono musiałem zapłacić za te rozkosze, bo trafił mi się mściwy egzemplarz”
- „Mąż mnie oszukiwał, ale nie tylko on okazał się zdrajcą. Byłam naiwna, bo wszystko działo się pod moim nosem”
- „Teściowa miała romans z młodym przystojniakiem. Przed mężem ją wyśmiałam, ale w skrytości zazdrościłam jej żywotności”