Reklama

Nie pamiętam dokładnie, kiedy zaczęliśmy o tym mówić jak o czymś pewnym. Może po trzecim razie, gdy zawiozłem Edwarda na kontrolę i wracając samochodem, spojrzał na mnie i powiedział:

– Wiesz, Paweł, ty jeden naprawdę się mną interesujesz. Po śmierci przepiszę ci to mieszkanie. Karolina i tak już wszystko ma.

Nie robiłem tego dla pieniędzy… przynajmniej nie tylko. Ale nie ukrywam – kiedy człowiek od lat żyje na walizkach, każda nadzieja na własne cztery kąty wydaje się zbawieniem. Mieszkaliśmy z Karoliną i naszą pięcioletnią Hanią w wynajętym mieszkaniu, które ledwo mieściło naszą codzienność. Czynsz zjadał połowę pensji, drugą pożerała rzeczywistość. Marzyliśmy o własnym kącie, ale wiedzieliśmy, że przy naszych zarobkach możemy co najwyżej marzyć.

Z Edwardem, moim teściem, nie zawsze było łatwo. Był dumny, uparty, czasem złośliwy. Ale odkąd zaczął chorować, zniknęła z niego część tej ostrości. Została samotność i potrzeba, żeby ktoś czasem zapytał: „Zrobić ci herbaty?”, „Wziąłeś leki?”, „Jak się dziś czujesz?”. I tym kimś byłem ja. Z początku wpadałem co kilka dni – zakupy, apteka, szybka pomoc z komputerem. Potem częściej. Lekarze, USG, zastrzyki, zastrzyki... Wszystko ja. Karolina pracowała i zajmowała się Hanią, a reszta rodziny – cóż, ich nie było. Siostra Karoliny zniknęła, brat „nie miał głowy do starców”... Ja byłem. Codziennie. I za każdym razem Edward mówił coś w stylu:

– Jesteś jak syn, którego nigdy nie miałem.

– Tacy ludzie jak ty to skarb.

– To mieszkanie będzie twoje, zapisałem to w testamencie, żeby nie było potem nieporozumień.

Zacząłem po cichu planować. Może po wakacjach się wprowadzimy? Remont zrobimy, powiększymy łazienkę, Hania dostanie swój pokój… Karolina nie wiedziała o obietnicy. Nie mówiłem. Uznałem, że lepiej, jak to będzie niespodzianka. Że przyjdzie czas i ją uszczęśliwię. Nie przyszło mi do głowy, że obietnice czasem umierają razem z człowiekiem.

W głowie mi dudniło

Pogrzeb Edwarda był skromny. Karolina płakała cicho, ściskając dłoń naszej córki. Ja stałem obok, czując dziwną pustkę. Może to okrutne, ale myślałem o testamencie. O tym, co nas teraz czeka. Przecież po tylu latach poświęcenia... to w końcu miało być nasze mieszkanie. Po mszy jeszcze w żałobnych ubraniach zebraliśmy się u notariusza. Siedziałem obok Karoliny, ścisnąłem bezwiednie jej dłoń, gdy zobaczyłem znajomą twarz – pana Jerzego. Sąsiad Edwarda, emeryt, z którym grywał w szachy. Nie rozumiałem, co on tu robi.

– Otwieram testament Edwarda N., sporządzony rok temu – zaczął notariusz. Głos miał spokojny, ale każde słowo wbijało się we mnie jak szpilka. – Całość majątku, w tym mieszkanie przy ulicy Cichej, zapisuję panu Jerzemu W. – przeczytał beznamiętnie.

Spojrzałem na Karolinę. Zbladła.

To musi być pomyłka – powiedziałem sztywno. – Przecież mówił, że mieszkanie zapisze nam. Mnie.

– Testament jest ważny – odparł notariusz. – Spisany zgodnie z prawem, przy świadkach.

– Mówił ci? – Karolina spojrzała na mnie zszokowana. – Dlaczego nigdy nic nie wspomniałeś?

Nie potrafiłem odpowiedzieć. W głowie mi dudniło. Pan Jerzy uśmiechał się delikatnie, jakby chciał powiedzieć: „Taki jest los”. Czułem, że właśnie coś runęło. Nie tylko plany. Cała historia, w którą wierzyłem. Wszystko nagle przestało mieć sens.

Głos mi się załamał

Siedzieliśmy w kuchni. Karolina wpatrywała się w filiżankę, jakby szukała tam sensu. Ja chodziłem w kółko. Czułem w sobie mieszaninę złości i bezradności.

– Paweł, on naprawdę ci to obiecywał? – zapytała w końcu, cicho.

– Nie raz. Dziesiątki razy. Gdy go kąpałem, gdy odwoziłem do przychodni, nawet w zeszłym miesiącu. Mówił, że wszystko już załatwione, że jestem jak syn... – Głos mi się załamał.

Karolina pokręciła głową.

– Wiem, że tata był trudny, ale nie sądziłam, że mógł... po prostu kłamać. Albo zmienić zdanie. Bez słowa.

– A może... to nie było jego zdanie – rzuciłem. – Może ktoś mu coś wmówił. Jerzy. On ciągle do niego przychodził. Może zmanipulował go, wykorzystał jego osamotnienie?

– Paweł… – westchnęła. – To tylko sąsiad.

– Sąsiad, który teraz jest właścicielem mieszkania, które miało być nasze!

Zamknęła oczy i długo milczała.

– Nie chcę w to wierzyć. Ale jeśli masz rację... to musimy się dowiedzieć.

I wtedy podjąłem decyzję. Muszę zrozumieć, co się naprawdę wydarzyło. Bo nie mogę uwierzyć, że wszystko, co robiłem przez te lata, nic nie znaczyło.

Nagle poczułem wstyd

Zapukałem do drzwi pana Jerzego w środę po południu. Trzymałem się, choć cała złość buzowała mi pod skórą. Otworzył jak zwykle – w kamizelce, z filiżanką w ręku.

– Paweł... – powiedział zaskoczony, ale bez wrogości. – Myślałem, że nie chcesz mnie widzieć.

– A powinienem?

Wpuścił mnie bez słowa. Usiedliśmy. On nalał herbaty. Ja jej nawet nie tknąłem.

Edward był mi bliski – zaczął łagodnie. – Wiem, że trudno ci to zrozumieć, ale... traktował mnie jak przyjaciela.

– A mnie jak co? Jak darmową opiekę? Przecież mówił mi, że przepisze mieszkanie. Że to pewne. To była nasza umowa!

Jerzy spojrzał mi prosto w oczy.

– Powtarzał to często. Ale ostatnio... był inny. Mówił, że ma dość bycia ciężarem. Że ty robisz wszystko z obowiązku, że już między wami nie ma rozmowy, tylko rytuał. A ja... ja dawałem mu spokój. I śmiech. Po prostu mógł być ze mną sobą.

– A z nami nie?

– Nie wiem. Może bał się rozczarować. Albo bał się waszego rozczarowania.

Zacisnąłem pięści.

– Myślałem, że mu pomagam. Że jesteśmy rodziną.

– Pomagałeś. Ale nie każdy odpłaca tak, jak byśmy chcieli.

Nie miałem już siły się kłócić. Wyszedłem. Na klatce stanąłem i pierwszy raz poczułem... wstyd. Że uwierzyłem, że coś mi się należy.

Zrobił ze mnie idiotę

Karolina to znalazła. Sprzątała biurko ojca, chcąc oddać część rzeczy do hospicjum. Wysunęła najniższą szufladę i wtedy jej wzrok przykuł złożony na pół karteluszek, pożółkły na brzegach. Podała mi go bez słowa. Otworzyłem.

„Paweł jest dobry. I chyba naprawdę się mną przejmuje. Ale czy robi to z serca? A może tylko liczy na to, co mu obiecałem? Karolina nic nie mówi, ale czuje to napięcie. Jestem rozdarty. Może Jerzy ma rację, że nie warto nikomu nic zostawiać, jeśli czuję się tylko jak worek kartofli. On mnie rozśmieszał, nie oceniał. Nie kazał łykać tabletek, tylko słuchał. Nie wiem, co będzie słuszne. Może kiedyś mi wybaczysz”.

Ostatnie zdanie było niedokończone. Ręka drżała, albo zabrakło mu sił. Siedziałem w milczeniu, patrząc przez okno. Karolina krzątała się gdzieś w tle, cicho, jakby bała się hałasem zburzyć ciszę, którą miałem w sobie. Wstałem. Wziąłem kurtkę i bez słowa wyszedłem. Musiałem iść. Przejść się. Wdeptać ten ból w chodnik. Nie chodziło o mieszkanie. Chodziło o to, że przez chwilę czułem się komuś potrzebny. A teraz… czuję się jak idiota.

Chciałem należnego szacunku

Karolina czekała w salonie. Siedziała na kanapie, przykryta kocem, ale widziałem, że nie spała. Gdy wszedłem, tylko spojrzała. Nie mówiła nic. Usiadłem obok. Przez chwilę panowała cisza. Potem wybuchłem:

– Wiesz, co mnie najbardziej boli? Nie to, że nie dostaliśmy mieszkania. Nie chodzi o głupie cegły. Chodzi o to, że przez te wszystkie lata myślałem, że jestem częścią tej rodziny. A teraz mam wrażenie, że byłem tylko opiekunem. Na godziny.

– Nie mów tak – odparła cicho. – Byłeś dla taty kimś ważnym. Po prostu… on był skomplikowany. Nigdy nie umiał mówić o uczuciach. Zawsze coś chował w sobie.

– A ja wszystko wystawiłem. Czas, nerwy, życie. Za obietnicę. Za „kiedyś”.

– Może za bardzo się tego trzymałeś?

Spojrzałem na nią ostro.

– Bo to było jedyne, co miałem! Jedyny dowód, że cokolwiek znaczę w tej rodzinie. Myślałem, że coś mi się należy. Chociaż szacunek.

– Myślałeś, że to mieszkanie będzie naszą kotwicą?

– Nie... – pokręciłem głową. – Myślałem, że ono będzie dowodem, że ktoś mnie widział. Docenił. A teraz czuję, jakby mnie nigdy tu nie było.

Karolina ujęła moją dłoń. Ale jej dotyk nie koił. Był jak plaster na ranę, której nie da się zaszyć.

– I co teraz? – zapytała.

– Nie wiem. Ale chyba pierwszy raz mam ochotę zapomnieć. O wszystkim.

Paweł, 43 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama