Reklama

Pracuję zdalnie w marketingu, nie mam dzieci, ale za to mam balkon z pelargoniami, który pielęgnowałam jak własne potomstwo. Zanim wszystko się posypało, miałam swoje rytuały – poranna kawa w ciszy, wspólne śniadania z Adamem, wieczorne rozmowy przy winie. Nasze małżeństwo było spokojne i ciepłe – trochę jak niedzielny rosół u babci. Bez wielkich dramatów, ale i bez zgrzytów. Lubiłam to nasze życie – przewidywalne, ciche, bezpieczne.

Reklama

Dwa lata temu wszystko się zmieniło. Adam zadzwonił z pracy:

– Karola, słuchaj... Tata miał wypadek, operacja biodra, wiesz... No i tak pomyślałem, żeby wziąć go do nas na jakiś czas. Tylko na trzy tygodnie. Na rehabilitację.

Zamilkłam na moment.

– Trzy tygodnie? A nie może do siebie, z opiekunką?

– No coś ty. To tylko chwilka. Nawet nie zauważysz, że u nas jest.

Zgodziłam się. Jak mogłam odmówić? To ojciec mojego męża, Eugeniusz. Emerytowany kolejarz z wiecznie niedopiętym paskiem od spodni. Nigdy nie mieliśmy zbyt bliskiej relacji, ale też nie było powodów do zgrzytów. Przynajmniej tak mi się wydawało. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że te „trzy tygodnie” zmienią się w dwa lata. Dwa lata milczącego przejmowania naszego mieszkania. Dwa lata komentowania moich obiadów. Dwa lata kapci stukających po panelach o piątej rano. I że przez te dwa lata mój mąż przestanie być moim partnerem, a stanie się synkiem tatusia.

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęło się piekło. Może w dniu, kiedy teść bez pukania wszedł do naszej sypialni, bo „myślał, że to łazienka”. A może wtedy, gdy nazwał mój rosół „osłabiającą herbatą”? Albo kiedy pierwszy raz zasnął na naszej kanapie przed telewizorem, kiedy właśnie ja chciałam coś obejrzeć. Tak, może to właśnie był ten moment, w którym coś we mnie się przełamało.

Frustracja we mnie aż wrzała

Stałam przy zlewie, w którym piętrzyły się talerze, patelnie, sztućce i trzy kubki z niedopitą herbatą. Woda była już letnia, a płyn do naczyń zlewał się w lepką pianę. Czułam, jak sztywnieją mi ramiona od napięcia. Za moimi plecami rozległ się głos Adama.

Nie możesz po prostu to zostawić? Marudzisz z tymi garami, jakby to było najważniejsze na świecie.

Odwróciłam się gwałtownie, wycierając ręce w ścierkę.

– Nie chodzi o te naczynia. Chodzi o to, że znowu wszystko na mojej głowie. Obiad, zakupy, twój ojciec, który zjadł ostatnią porządną porcję zupy i powiedział, że ziemniaki są niedogotowane. A ty? Ty nic nie widzisz, nic nie robisz.

– Przesadzasz – burknął. – A to przecież mój ojciec. Nie mogę go tak po prostu wyrzucić.

– Ale ja nie jestem jego służącą – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Nie przyszłam na ten świat po to, żeby gotować i prać dla emeryta, który nie potrafi powiedzieć dzień dobry i rozstawia mnie po kątach.

Wiesz, że przesadzasz. Tata po prostu... no, jest już stary, schorowany. Nie ma się gdzie podziać.

– Ma mieszkanie – przerwałam. – Ma sąsiadkę, która raz dziennie mogłaby mu przynieść zakupy. Ma rehabilitanta, który by do niego przychodził. Ale mieszka z nami, bo ty tak postanowiłeś. Tylko na trzy tygodnie. Pamiętasz? Minęły dwa lata.

Mąż odwrócił wzrok i udawał, że przegląda coś na telefonie.

Nie wszystko da się przewidzieć. Tego też nie planowałem.

– Ale i tak robisz wszystko, żeby to trwało – wyszeptałam bardziej do siebie niż do niego. – Bo tak ci wygodnie.

Kiedy wyszedł do salonu, znów zostałam sama z wodą, która już całkiem ostygła. Patrzyłam, jak pojedyncze bąbelki płynu osiadają na powierzchni. Zastanawiałam się, kiedy zaczęłam czuć się jak ktoś obcy we własnym domu. Jak gość, który wciąż nie potrafi się zadomowić.

Pamiętałam, jak Adam i ja siadaliśmy wieczorami na tej samej kanapie, którą teraz okupował jego ojciec z pilotem w dłoni, zasypiający przy prognozie pogody. Kiedyś rozmawialiśmy o książkach, o podróżach, o tym, jak urządzić sypialnię. Teraz rozmawialiśmy o tym, co kupić na obiad i czy ojciec zjadł śniadanie.

Zdarzało się, że wchodził do kuchni bez słowa, brał talerz i stawiał przede mną, jakby bycie jego kucharką było moim obowiązkiem. Albo gdy znów zaczął komentować, że mleko jest zbyt chude, chleb za twardy, a makaron „taki jakiś niemrawy”. Wchodził do łazienki, kiedy miałam na sobie tylko szlafrok, bo „myślał, że to już po moim prysznicu”. Nie przeprosił. Tylko mruknął, że następnym razem mogę zamknąć drzwi na klucz.

Z każdym dniem coraz trudniej było mi oddychać w naszym mieszkaniu. Zaczęłam zamykać się na dłużej w sypialni, unikać wspólnych posiłków, a praca zdalna była dla mnie jedynym ratunkiem, jedynym momentem, gdy mogłam choć na chwilę poczuć, że mam kontrolę nad czymkolwiek. Adam, jakby tego nie widział. A może po prostu nie chciał widzieć.

Musiałam powiedzieć „dość”

Wyszłam z łazienki, otulona ręcznikiem, a w kuchni unosił się zapach smażonej cebuli. Teść robił sobie jajecznicę. Na mojej patelni. Tej, której używałam tylko do naleśników. Patrzył na mnie przez chwilę bez słowa, jakby moja obecność była zbędnym dodatkiem do jego poranka. Wróciłam do sypialni, nie mówiąc nic. Nie miałam już siły.

Wieczorem Adam usiadł obok mnie na kanapie, trzymając kubek herbaty. Zapytał, czy może mi jakoś pomóc, czy jestem zmęczona. Przez chwilę miałam ochotę się rozpłakać, ale zebrałam się w sobie.

Nie daję już rady – powiedziałam cicho.

Adam odłożył kubek i spojrzał na mnie z lekkim niepokojem.

– Co masz na myśli?

– To wszystko. Ten układ. Jego obecność. Nasza nieobecność. Chcę, żebyś wybrał.

– Karolina, proszę cię...

– Wybierz – powtórzyłam twardo. – Ja albo on.

Zamarł. Patrzył na mnie tak, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy od miesięcy.

– Nie stawiaj mnie przed takim wyborem – powiedział po chwili.

– Przecież i tak właśnie to robisz każdego dnia – odpowiedziałam spokojnie. – Wybierasz jego. Ja cię nie obchodzę.

Cisza, która zapadła między nami, była cięższa niż jakakolwiek kłótnia. Wiedziałam, że poczuł się zraniony, może nawet osaczony. Ale po raz pierwszy od dawna czułam, że mówię prawdę, i nie zamierzam się z niej wycofywać.

Położyłam się wcześniej, wyczerpana. W ciemności słyszałam stłumione dźwięki z telewizora, westchnienia Adama w kuchni, skrzypienie drzwi do pokoju jego ojca. I nagle poczułam, jakby cały nasz dom był osobnym organizmem, w którym ja już od dawna nie miałam swojego miejsca.

Leżałam i myślałam, kiedy zaczęłam zamieniać się w kogoś, kto przestał się odzywać, bo nie było sensu. Kiedy nasze rozmowy stały się formalnością, jakbyśmy już nie byli parą, tylko współlokatorami. On miał swoją misję, swojego ojca do zaopiekowania się. Ja byłam na drugim planie, jak tło, jak tapeta, która była tu od zawsze i nie wymagała niczyjej uwagi.

Czasem czułam się tak bardzo samotna, że wieczorami mówiłam sama do siebie, żeby usłyszeć ludzki głos. Patrzyłam na Adama, jak przechodził obok mnie z herbatą dla ojca, nawet nie pytając, czy chcę coś do picia. Byliśmy razem, a jednak osobno.

Zasnęłam z tą myślą. Rano obudziłam się z bólem głowy i uczuciem, że coś się we mnie przesunęło. Jakby coś przestało mi już zależeć.

Zdobył się naprawdę przy ojcu

Siedziałam w sypialni z komputerem na kolanach, ale nie byłam w stanie przeczytać żadnego maila. Tylko przesuwałam wzrokiem po słowach, które nie układały się w zdania. Wtedy usłyszałam głos Adama. Nie podniesiony, nie zniecierpliwiony. Po prostu inny. Taki, jakiego dawno nie słyszałam.

– Tato, możemy chwilę porozmawiać?

Zamarłam. Po chwili znów go usłyszałam, tym razem wyraźniej.

Będziesz musiał się wyprowadzić. Nie teraz. Ale niedługo. Pomyślałem, że może do cioci Haliny. Mówiła, że ma pusty pokój i chętnie ci pomoże.

Zbliżyłam się do drzwi i przystanęłam. Przez szparę usłyszałam odpowiedź.

– Do Haliny? A czemu nikt mi wcześniej nie powiedział, że przeszkadzam?

– To nie tak... – Adam zawahał się. – Po prostu... to trwa już za długo. Karolina jest zmęczona. A ja... ja też.

– Nie wiedziałem, że aż tak się wam uprzykrzam. Mogę iść do Haliny, tylko trzeba było powiedzieć wcześniej.

Głos jego ojca był spokojny. Może nawet odrobinę smutny, rozczarowany. Ale nie złośliwy. Przez chwilę zrobiło mi się głupio, że nienawidziłam go za wszystko, co robił nieświadomie. Że miałam w sobie tyle złości, którą teraz trudno było uzasadnić.

Wróciłam do łóżka i usiadłam, z dłonią opartą o usta. Miałam mętlik w głowie. Czy to naprawdę się dzieje? Czy Adam właśnie zrobił coś, na co czekałam od miesięcy? Czy to znaczy, że coś się zmieni? A może to tylko chwilowy zryw, po którym znów cofnie się w sobie i zacznie mnie unikać?

Przez głowę przemykały mi dziesiątki scenariuszy. Zostanie z nami jeszcze miesiąc. Zrezygnuje z przeprowadzki. Albo Adam znów zacznie się wahać. Ale w tej jednej chwili – tej rozmowie, której byłam niemym świadkiem – pojawiła się nadzieja. Nie wielka, ale wystarczająca, bym usiadła prosto i poczuła, że może coś jeszcze jest przed nami.

Dostałam, czego chciałam, ale…

Stałam przy drzwiach złożonymi dłońmi, jakby to miało mnie ochronić przed niezręcznością pożegnania. Teść kręcił się w przedpokoju z małą torbą. Adam pomagał mu z kurtką, ale robił to powoli, jakby odwlekał moment.

– No to... wszystkiego dobrego – powiedziałam. Uprzejmie, chłodno.

Nie sądziłem, że aż tak wam przeszkadzam – mruknął teść, nie patrząc mi w oczy.

Adam milczał. Odprowadził ojca do windy i długo nie wracał. A ja została sama w mieszkaniu, które nagle wydało się większe, jakby ktoś wyciął z niego ciężki mebel.

Usiadłam na kanapie, tej samej, która przez dwa lata była zajęta. W końcu mogłam wyłożyć nogi, napić się sama herbaty. Ale zamiast ulgi, poczułam pustkę. Jakby coś zniknęło, ale nic nowego nie przyszło w zamian. Cisza była dobra, ale obca. I nie wiedziałam jeszcze, czy to początek czegoś nowego, czy tylko koniec tego, co już dawno przestało istnieć.

Karolina, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama