Reklama

Nie jestem księżniczką. Nie potrzebuję diamentów, futer ani zaproszeń do spa. Jednak jak już ktoś robi z siebie Świętego Mikołaja na moje imieniny, to mógłby, chociaż zorientować się, że kobieta po trzydziestce nie używa perfum, które kosztują mniej niż kawa na stacji benzynowej. Mój teść... No cóż, on żyje w alternatywnej rzeczywistości. Tam nadal obowiązuje zasada „gest się liczy”, nawet jeśli gestem jest wręczenie komuś podróbki perfum. Nie wiem, co sobie myślał. Że się wzruszę? Że polecę do łazienki i się tym popryskam? Może liczył, że mu podziękuję z zachwytem, a potem powącham nadgarstek i wzruszę się jak w reklamie? No więc nie. Wkurzyłam się. Bo można być biednym, można nie znać się na zapachach, ale nie można być aż tak bezczelnym.

Reklama

Poczułam się urażona

– Wszystkiego najlepszego – powiedział, podając mi tę torebkę, która już z daleka śmierdziała taniochą.

Uśmiechnęłam się. Wiecie, tak... z grzeczności. Zerknęłam na męża, który w tym czasie udawał, że go fascynuje wnętrze kubka z kawą.

– Ooo, dziękuję – wymamrotałam i otworzyłam torebkę.

W środku – flakonik. Złoto-brokatowy, który mienił się w świetle jak bombka z bazaru. Na etykietce – „PARFUM de Sensualité”, a pod spodem napisane błędem „Luxury Fragance”.

– No i co? Pachną? – dopytywał z entuzjazmem teść.

Odkręciłam buteleczkę.

– Wow... mocne – powiedziałam. – Takie... wyraziste.

– No, kobita na sto procent powinna pachnieć – rzucił filozoficznie teść.

– Cóż... faktycznie, ten zapach to... coś – rzuciłam, po czym szybko odłożyłam flakon z powrotem do torby.

Ojciec się starał – odezwał się mój mąż, kiedy zostałam z nim sama w kuchni.

– Starał się mnie obrazić? To mu się udało. Chyba że dostał te perfumy gratis do ogórków na targu – rzuciłam ostro, odpalając ekspres do kawy.

– No bez przesady...

– Mam teraz udawać wdzięczność za coś, co śmierdzi jak woda po płukaniu mopa – wycedziłam.

Zamilkł, a ja już wiedziałam, że to dopiero początek tej farsy.

Byłam oburzona

Następnego dnia odwiedziła mnie teściowa. Już od progu kręciła nosem.

– Coś ty taka obrażona? Przecież to tylko perfumy – rzuciła, zanim jeszcze zdjęła płaszcz.

Zaparzyłam jej herbatę.

Nie jestem obrażona. Po prostu nie mam w zwyczaju pryskać się czymś, co pachnie jak odświeżacza do kibla – powiedziałam, podając jej filiżankę.

– Oj, ale on się naprawdę chciał, że ci się spodobało...

– Spodobało się? Prawie mi oczy wypaliło – rzuciłam.

Teściowa spiorunowała mnie wzrokiem.

– Wiesz, kiedyś to kobiety nie miały nic. A jak mężczyzna przyniósł coś takiego, to się cieszyły! – zaczęła swój wywód o „tamtych czasach”.

– Wtedy też kręciły nosem, tylko nie mogły się odezwać – odbiłam piłeczkę.

Wypiła herbatę w milczeniu. W końcu wstała, poprawiła apaszkę i rzuciła:

Ty to zawsze musisz wszystko skrytykować. Nawet dobre chęci człowieka.

– Dobre chęci? To niech następnym razem przyniesie mi ciszę i święty spokój. Zapakowane w kokardkę. Chętnie przyjmę.

Wyszła, nie żegnając się. Wróciłam do kuchni, sięgnęłam po ten nieszczęsny flakon, spojrzałam na niego przez chwilę... i miałam ochotę wrzucić go do kosza na śmieci. W ostatniej chwili się powstrzymałam.

Mąż miał do mnie pretensje

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, a ja próbowałam się zrelaksować przy serialu, mój mąż usiadł obok i zaczął rozmowę, która od razu zapowiadała kłopoty.

Może byś się przeprosiła z tatą?

Spojrzałam na niego bez cienia czułości.

– Przeprosiła? – powtórzyłam z niedowierzaniem.

– No wiesz... może trochę przesadziłaś.

– Przejął się? Przejął się, że jego synowa nie chce pachnieć jak kiosk ruchu?! To faktycznie – powinnam go przytulić i wręczyć medal – syknęłam.

– Jakby nie patrzeć... prezent to prezent. Mógł nic nie dawać – kontynuował mąż.

– Przynajmniej nie musiałabym się uśmiechać, kiedy mnie coś od środka dusi – odbiłam.

– No i znowu zaczynasz...

– Nie, kochanie. Bo gdybym mu kupiła tandetne gacie w rozmiarze XL, bo były akurat w promocji – to też by się „cieszył z gestu”? Czy może bym usłyszała, że nie mam za grosz taktu?

Mąż nie odezwał się, ale na jego twarzy widziałam, że kombinuje. Że to jeszcze nie koniec.

Byłam złośliwa

Cała rodzina zaczęła mnie traktować jak jakąś histeryczkę, która zrobiła aferę, bo… nie doceniłam „gestu”. Jakby perfumy kupione między stołem z kiszoną kapustą a budą z bielizną były czymś, co powinnam traktować jak złoto. W sobotę odwiedzili nas Kasia i jej nowy partner. Wpadli „na herbatkę”. A wiadomo, że szwagierka nigdy nie wpada tak po prostu. Ona wpada z misją.

– Słyszałam, że nieźle zjechałaś tatę za prezent – zaczęła słodko, zanim jeszcze usiadła.

Uśmiechnęłam się kąśliwie.

– Słyszałaś? To dobrze. Niech wie, że tym razem nie przeszło bez echa.

– Ale przecież on naprawdę się starał – powiedziała to z taką emfazą, że prawie spadłam z krzesła.

– Owszem. Może chciał dobrze, ale niech następnym razem powie to słowami – odparłam.

Szwagierka spojrzała na mnie jak na rozkapryszoną księżniczkę.

Nie wszystko musi być markowe.

Nowy partner Kasi udawał, że nagle bardzo zainteresowały go wzory na moim obrusie. W stałam, podeszłam do szafki, wyciągnęłam buteleczkę i postawiłam ją na stole.

– Proszę – powiedziałam – psiknij sobie na szyję, skoro taki z tego zapach cud.

Kasia powąchała i skrzywiła się natychmiast, jakby przed nią postawiła otwarty słoik ze śledziami.

– Nie trzeba, dziękuję – mruknęła.

Zawalczyłam o swoją godność

W niedzielę człowiek powinien odpoczywać, pić kawę w szlafroku i oglądać seriale, a nie toczyć kolejną rundę walki o godność.

– Słuchaj – zaczął mąż, nie patrząc mi w oczy – ja tak sobie myślę... też kup coś tacie na imieniny. Wiesz, żeby było po równo?

Odłożyłam telefon.

– Po równo? – spytałam, jakbym słyszała o tym pojęciu po raz pierwszy. – Chcesz, żebym ja teraz szukała na targu najtańszego szmalcu i wręczyła to twojemu ojcu?

– No nie... – zaczął się mieszać. – Po prostu...wiesz, jak to jest. Faceci w tym wieku…

– W tym wieku powinni wiedzieć, że perfumy z kiosku to nie prezent.

– Ale on cię naprawdę lubi...

– Cudownie. To może następnym razem kupi mi gąbkę do mycia naczyń. Też tania i praktyczna. A jak się uprze, to w zestawie z mopem. Będę miała „zestaw eleganckiej pani domu”.

Mąż westchnął i podrapał się po głowie. Wiedziałam, że ma już dość tego tematu. Tylko że to nie chodziło tylko o zapach. Chodziło o to, że jak kobieta powie „nie”, to zaraz jest „czepialska”. Że jak nie przyjmie byle czego z uśmiechem, to „przesadza”. A jak się postawi, to „ma okres”.

Odetchnęłam z ulgą

Wieczorem przyszedł teść.

– Nie wiem, co ja takiego zrobiłem, że się obraziłaś… – zaczął z miną zbitego psa.

Nie obraziłam się – odpowiedziałam chłodno. – Po prostu nie będę używać perfum, które pachną jak rozpuszczalnik. Tyle.

– Aha… No to może następnym razem coś innego ci kupię.

– Albo po prostu nie kupuj nic. Wystarczy, że wpadniesz, pogadamy, wypijemy kawę – rzuciłam sucho.

Zapadła cisza. Jakby przemyślał. Albo próbował zrozumieć. Może nawet zrozumiał – chociaż na chwilę. Chociaż tyle. Czy byłam wredna? Może trochę. Ale czasem trzeba. Bo ile można milczeć. Nie jestem królową. Ale jestem kobietą. Mam swoje standardy. I chociaż nie potrzebuję Chanel, to zasługuję na coś więcej niż zapach „Elegancka Panienka nr 5” z targowiska. W poniedziałek wyrzuciłam śmieci. Wraz z nim poszedł cały ten zapachowy koszmar.

Usiadłam na kanapie, włączyłam relaksującą muzykę i psiknęłam się swoimi ulubionymi perfumami. Prawdziwymi. Takimi, które nie przyprawiają o migrenę. Tymi, które sama sobie kupiłam. Bo wiecie, najpiękniej pachnie wolność.

Marcelina, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama