Reklama

Nie potrafiłem już spać spokojnie. Każda noc wyglądała tak samo – przewracałem się z boku na bok, wpatrywałem się w sufit i słuchałem własnych myśli, które tłukły się w głowie jak szerszenie w zamkniętym słoiku. Kredyty. Raty. Odsetki. Coraz częściej zastanawiałem się, co by było, gdybym wtedy, kilka lat temu, nie zgodził się na tę pierwszą pożyczkę. Ewa mówiła, że damy radę. Ja też chciałem wierzyć, że damy. Aż w końcu zamiast nas – to banki miały nas.

Reklama

Czułem się jak nieudacznik. Mąż i ojciec, który zamiast dbać o bezpieczeństwo rodziny, wpakował ją w bagno. Byłem winny. Ja, nie kto inny. To przeze mnie na stole zaczęło brakować pieniędzy, to przeze mnie komornik już niemal pukał do drzwi. I wtedy pojawił się on – Stanisław, ojciec Ewy. Bohater we własnych oczach. Były wojskowy, który całe życie spędził, rozkazując innym. Kiedy powiedział, że spłaci cały nasz kredyt, miałem ochotę paść mu do nóg. Płakałem niemal z ulgi, choć udawałem przed Ewą, że trzymam fason. Ale szybko zrozumiałem, że ta „pomoc” to nie była darowizna. To była inwestycja. A my – jego nowe aktywa.

– No, dług spłacony – powiedział z uśmiechem, stukając palcami w blat stołu. – Teraz liczę na to, że będziecie pamiętać, kto do was wyciągnął rękę.

– Oczywiście… jesteśmy bardzo wdzięczni – odparłem, czując jak pot spływa mi po karku.

Wdzięczni? – pomyślałem. A może raczej uwięzieni? Chciałem wierzyć, że przesadzam. Że to tylko moje zmęczenie i poczucie winy podpowiadają mi najgorsze scenariusze. Ale w głębi serca wiedziałem jedno – dług wcale nie zniknął. My go dopiero zaczniemy spłacać.

Za pomoc wystawił nam rachunek

– On traktuje nas jak dzieci. Jak niewolników – wyrzuciłem z siebie, trzaskając drzwiami kuchennymi.

Ewa podniosła wzrok znad talerza. Siedziała przy stole, obierała jabłko dla dzieci i patrzyła na mnie z tym swoim zmęczonym, nieco smutnym spojrzeniem.

– Łukasz… – zaczęła ostrożnie. – Przesadzasz.

– Przesadzam?! – zaśmiałem się gorzko. – Jeszcze chwila, a będę musiał meldować mu, kiedy idę do toalety. Nie widzisz tego? Codziennie nowe uwagi, rozkazy, niby żarty, które wcale nie są żartami.

– Gdyby nie on, bylibyśmy na bruku – odpowiedziała spokojnie, ale jej głos drżał. – Spłacił kredyt. Dał nam drugą szansę.

– Dał nam kaganiec – przerwałem jej ostro. – A ty mu jeszcze dziękujesz.

Ewa westchnęła, odłożyła nóż i spojrzała na mnie błagalnie.

– Może trochę przesadzasz… On po prostu… chce nam pomóc.

– Pomóc? – powtórzyłem z gorzkim śmiechem. – To nie jest pomoc. To jest handel. On kupił naszą wolność, a teraz wystawia rachunek.

W jej oczach dostrzegłem coś, co zabolało mnie bardziej niż wszystkie wyrzuty sumienia. Milczenie. Takie, które mówiło, że może on ma rację. Nie umiałem już z nią rozmawiać. Poczułem, jak ściska mnie w gardle. Odwróciłem się, żeby nie widziała, że łzy napływają mi do oczu. Ona staje po jego stronie. Powoli przestaje być moją żoną, a znowu staje się córką swojego ojca. A ja… ja zostaję sam w tym wszystkim.

Czułem upokorzenie i wściekłość

Poszedłem do niego z zamiarem rozmowy. Chciałem wyłożyć wszystko jasno – podziękować za pomoc, ale też postawić granice. Wiedziałem, że łatwo nie będzie. Stanisław nigdy nie słuchał nikogo, a już na pewno nie mnie. Siedział w swoim fotelu, popijając herbatę. Telewizor migał obrazem jakiegoś programu informacyjnego, ale on nawet na niego nie patrzył. Cały czas miał oczy wbite we mnie, jakbym przyszedł na przesłuchanie.

– Chciałem jeszcze raz podziękować… – zacząłem cicho. – Naprawdę doceniam, że pan nam pomógł. Ale wie pan, nie chcemy, żeby wyglądało, że… że jesteśmy tylko ciężarem.

Stanisław przerwał mi, machając ręką.

– Synu, od teraz jesteście moją rodziną na pełny etat – powiedział tonem oficera wydającego rozkaz. – I ja wiem najlepiej, co dla was dobre.

– Ale mamy swoje życie, swoje plany – odważyłem się zaprotestować. – Nie chcemy żyć tylko na pańskich zasadach.

Na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek.

– Plany? – prychnął. – Jakie plany? Bez mojej pomocy nie mielibyście nawet życia.

Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Zacisnąłem pięści, żeby nie wybuchnąć, ale czułem, że krew gotuje się we mnie coraz bardziej.

– Chcemy sami decydować o sobie – powiedziałem z trudem, prawie przez zaciśnięte zęby.

– A ja decyduję, że najlepiej dla was będzie przeprowadzić się tutaj. – Wskazał ręką na dom, w którym siedzieliśmy. – Wtedy wszyscy będą mieli z tego korzyści.

Patrzyłem na niego osłupiały. Tak otwarcie, bez skrupułów, zapowiedział, że ma wobec nas plan. Nie pytał o zgodę. On po prostu oznajmił. Wyszedłem, zanim wyrwały mi się słowa, których nie dałoby się cofnąć. Drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem. W gardle czułem smak upokorzenia, a w oczach – wściekłość. On myśli, że kupił sobie władzę nade mną.

Nie będę jego niewolnikiem

Kilka dni później wracałem do domu późnym wieczorem. W korytarzu usłyszałem głosy dochodzące z salonu. Zatrzymałem się, nie chcąc przeszkadzać. To był głos Ewy… i jego.

– Tato, nie wiem, czy to dobry pomysł… – powiedziała cicho. – Łukasz… on tego nie zaakceptuje.

– Łukasz nie ma prawa się sprzeciwiać – odpowiedział twardo Stanisław. – On powinien dziękować mi na kolanach, że jeszcze ma dach nad głową.

– Ale przecież… – zawahała się Ewa.

– Ty chyba nie chcesz, żebym żałował, że wam pomogłem? – w jego głosie zabrzmiała groźba. – To by było bardzo przykre, córeczko.

Zamarłem. Słuchałem, jak moja żona milknie, zamiast stanąć w mojej obronie. To milczenie bolało bardziej niż wszystkie jego słowa. Wszedłem gwałtownie do salonu.

– Dosyć – powiedziałem zimno. – Słyszałem wszystko.

Ewa spojrzała na mnie z przerażeniem, jakby przyłapano ją na zdradzie. Stanisław nawet nie drgnął.

Nie jestem twoim niewolnikiem – dodałem, patrząc prosto w oczy teścia.

Na chwilę w pokoju zapadła cisza. Potem on wstał powoli z fotela i podszedł do mnie tak blisko, że czułem jego oddech.

– Synu – syknął. – W wojsku takich jak ty uczyłem dyscypliny. Wierz mi, jeszcze się nauczysz, kto tu ma ostatnie słowo.

Chciałem mu odpowiedzieć, wykrzyczeć wszystko, co we mnie siedziało. Ale wtedy spojrzałem na Ewę. Stała z opuszczonymi ramionami, jak dziecko, które nie wie, po czyjej stronie stanąć. Poczułem, że przegrywam tę walkę, zanim na dobre się zaczęła.

Zrobił ze mnie chłopca na posyłki

Nie chciałem tej przeprowadzki. Walczyłem, kłóciłem się, próbowałem przekonać Ewę, że to pułapka. Ale ona tylko powtarzała, że „na razie to najlepsze rozwiązanie”. I tak, wbrew mojej woli, znaleźliśmy się pod dachem Stanisława. Już od pierwszego dnia wiedziałem, że to będzie koszmar. Nie było dnia bez rozkazów, bez krytyki, bez jego wszechobecnej obecności. Każdy ruch – obserwowany. Każde słowo – oceniane.

Łukasz, śmieci czekają – rzucił któregoś wieczoru, gdy próbowałem odrabiać z dziećmi lekcje.

– Zaraz to zrobię – odpowiedziałem spokojnie, chcąc uniknąć awantury.

– Nie ma „zaraz” – jego głos był jak strzał. – W moim domu robisz, kiedy mówię.

Ewa uniosła wzrok znad książki, próbując ratować sytuację.

– Tato, proszę, nie tak ostro… – odezwała się cicho.

Ale zamiast ulgi poczułem tylko wstyd. Bo w tym momencie zdałem sobie sprawę, że żona nie broniła mnie. Ona tylko łagodziła jego ton, jakbym to ja byłe problemem, który trzeba ugładzić. Każdego dnia czułem, jak odpada ze mnie kawałek po kawałku. Moja duma, moje poczucie bycia mężem, ojcem, głową rodziny – wszystko znikało, a w to miejsce wchodziło poczucie, że jestem chłopcem na posyłki. Patrzyłem na swoje dzieci i widziałem, że i one zaczynają rozumieć, kto tu rządzi. Patrzyły, jak ich ojciec spuszcza głowę przed dziadkiem. I to bolało najbardziej. Jeśli tu zostaniemy, przestanę być sobą. Zostanie tylko pusta skorupa.

Byłem w tym sam jak palec

Nie wytrzymałem. Pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały, a Ewa krzątała się w kuchni, poszedłem do niego. Stanisław siedział jak zawsze w fotelu, z gazetą w ręku, jakby ten dom i wszyscy w nim należeli tylko do niego.

– Musimy porozmawiać – zacząłem stanowczo.

Odłożył gazetę, uniósł brew i uśmiechnął się szyderczo.

– Wreszcie zebrałeś się na odwagę, synku?

– To nie była pomoc – powiedziałem, zanim zdążył mnie zbyć. – To była pułapka. Spłaciłeś kredyt, ale w zamian przejąłeś nas. Zamieniłeś mnie w darmową obsługę.

Stanisław roześmiał się krótko, bez cienia rozbawienia.

Nie kąsaj ręki, która cię karmi. Beze mnie byś zginął. Beze mnie jesteś nikim.

Te słowa przebiły mnie jak nóż. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale zacisnąłem pięści i zmusiłem się, by odpowiedzieć:

– Wolę głodować niż być twoim sługą.

W tym momencie do pokoju weszła Ewa. Spojrzała to na mnie, to na ojca.

– Przestańcie, proszę… – wyszeptała. – Nie tak, nie przy mnie…

– Córeczko, on nie rozumie, komu zawdzięcza życie – odezwał się Stanisław, ani na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Ewa, posłuchaj – zwróciłem się do niej, desperacko szukając w niej wsparcia. – On nami manipuluje. Nie widzisz tego?

Ale ona tylko zakryła twarz dłońmi, jakby nie chciała wybierać. Stałem więc naprzeciw niego, sam jak palec. Między nami wisiała cisza, cięższa od najgorszych obelg. I wtedy zrozumiałem – tu nie będzie żadnego kompromisu. Albo on, albo ja.

Nie wiedziałem, czy zostać, czy odejść

Od tamtego wieczoru nic już nie było takie samo. W naszym małżeństwie zapadła cisza, której nie dało się przerwać. Ewa chodziła przygaszona, unikała moich oczu. Ja zaś czułem, że nie mam już w niej partnerki – tylko kogoś, kto stoi na rozdrożu i nie potrafi wybrać. Dzieci pytały, czemu się kłócimy, czemu tata śpi w salonie, czemu mama płacze w łazience. Nie umiałem odpowiedzieć. Bo co miałem im powiedzieć? Że ich dziadek, który w ich oczach był bohaterem, w moich stał się katem? Że pomoc, którą otrzymaliśmy, zamieniła się w kajdany, z których nie umiem się wyrwać?

Każdy dzień w tym domu był jak kolejny wyrok. Stanisław coraz rzadziej się krył – rozkazywał mi przy dzieciach, a Ewa… Ewa milczała. Wtedy już wiedziałem, że ją straciłem. Siadałem nocami przy kuchennym stole i zadawałem sobie jedno pytanie, czy zostać czy odejść? Zostać – znaczyło umierać w środku, patrzeć jak moje dzieci uczą się, że ojciec to ktoś, kto nigdy nie ma prawa głosu. Odejść – znaczyło zostawić je same z tym wszystkim. Nie wiedziałem, co gorsze. Głód czy bycie niewolnikiem. Samotność czy upokorzenie. Jedno jednak było pewne, że dług, który spłacił Stanisław, nigdy naprawdę nie zniknął. On tylko zmienił formę. Teraz miałem go zapisanego nie w bankowych tabelach, ale w sercu – jako ciężar, który wciągnął mnie w piekło.

Łukasz, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama