Reklama

W tym roku wszystko miało być idealne. To ja zapraszałam całą rodzinę na Wielkanoc, robiłam zakupy, planowałam menu i przestawiałam meble w salonie, żeby pomieścić wszystkich przy jednym stole. Michał się śmiał, że zachowuję się jak prawdziwa pani domu. Nie robiłam jednak tego dla siebie, ale dla teściowej. Przy niej zawsze byłam nieco spięta. Mama męża nie mówiła wiele, ale wystarczyło jedno jej spojrzenie, bym czuła się, jakbym zrobiła coś nie tak. Nigdy mnie nie zrugała wprost, ale jej wzrok mówił wiele.

Reklama

W tym roku postanowiłam pokazać, że dam radę. Chciałam, żeby mnie zaakceptowała. Może nawet była dumna. Choć trochę. Żeby po tych kilku latach powiedziała w końcu, że coś zrobiłam dobrze. Ale jak teść zaczął zachwycać się moim żurkiem, poczułam, że chyba zrobiłam coś nie tak.

Czułam coś dziwnego

– No coś ty tutaj zrobiłaś za cudo... – teść uniósł łyżkę z żurkiem do ust i pokręcił głową z niedowierzaniem. – No nie wierzę.

Uśmiechnęłam się, czując, jak ciepło zalewa mi policzki.

– Dziękuję... To przepis z internetu, ale trochę go przerobiłam.

Teść odsunął talerz i spojrzał na wszystkich.

– Nie wiem, jak wy, ale ja mógłbym jeść ten żurek co niedzielę. Taki głęboki smak, lekko kwaśny, boczuś jak trzeba, jajeczko idealnie na twardo... Poezja!

Złapałam Michała za rękę pod stołem. Uśmiechnął się do mnie, lekko ściskając moją dłoń. W tym momencie kątem oka zobaczyłam twarz teściowej. Patrzyła na swój talerz, jakby tam leżało coś, obrzydliwego.

– Mamo, a ty co sądzisz? – zagaił Michał z typową dla siebie beztroską.

– Smaczny – odpowiedziała z wymuszoną grzecznością. – A może dorzucić ciut majeranku? – rzuciła jeszcze, obracając łyżkę w dłoni. – Bo trochę... jakby niedoprawione.

Zamarłam. Nie wiedziałam, czy to było zwykłe „poprawmy przepis”, czy cichy cios. A może jedno i drugie? Reszta rodziny kontynuowała rozmowy, chwaląc kiełbasy, pasztety i mazurka. Teściowa coraz mniej się odzywała, a ja, zamiast się cieszyć, czułam coś dziwnego.

Miałam przeczucie

Wieczorem, gdy goście już pojechali, a ja zmywałam ostatnie talerze, Michał podszedł od tyłu i objął mnie w pasie.

Przygotowałaś wspaniałe święta, wiesz? – powiedział cicho. – Mama nigdy nie miała takiej organizacji. Wszystko na czas, wszystko dopięte.

Westchnęłam, odkładając ścierkę.

– Dzięki... Ale chyba nie każdemu się to spodobało.

– O co ci chodzi?

– Nie widziałeś? Twoja mama... cały czas była jakby... nieobecna. Jakby coś ją uwierało.

– Ona już tak ma. Wiesz, że nie rozdaje uśmiechów na prawo i lewo.

– Ale to nie chodzi o uśmiechy. Raczej o to, jak patrzyła. Albo jak nie patrzyła. Jakby chciała, żeby mnie nie było.

– Przesadzasz – rzucił, choć nie brzmiał pewnie.

– Naprawdę? Nie robiłam tego na pokaz. Po prostu chciałam, żeby wszystko było dobrze. Żeby się czuła, że jesteśmy jedną rodziną.

– Może to dla niej trudne – usiadł przy stole i podrapał się po karku.

Nie chcę, żeby traktowała mnie jak rywalkę.

Michał milczał chwilę, a potem tylko wzruszył ramionami.

– Daj jej czas. A jak nie przejdzie... to będziemy myśleć.

A ja już wiedziałam. Czas nie rozwiąże wszystkiego.

Krew uderzyła mi do głowy

Wpadłam do teściowej tylko na chwilę. Chciałam oddać jej półmiski i podziękować za pomoc. Tak miało być. Ale kiedy zobaczyłam, jak parzy herbatę, a potem zaprasza mnie do kuchni, poczułam, że nie mogę odmówić.

– Chciałam tylko powiedzieć... – zaczęłam, siadając przy stole. – Jeśli coś zrobiłam nie tak, jeśli coś panią zabolało... to przepraszam.

Teściowa nie spojrzała mi w oczy. Ustawiła filiżanki równiutko przy spodkach i dopiero po chwili usiadła naprzeciwko.

Nie zrobiłaś nic złego – odpowiedziała, zbyt szybko, zbyt chłodno.

– A jednak mam wrażenie, że coś się zmieniło.

Westchnęła. Długo. Jakby zbierała się na coś poważniejszego.

– Młodzi to dziś wszystko mają łatwo – powiedziała nagle. – Gotowe przepisy, filmiki, nowoczesne sprzęty. I jeszcze chcą, żeby im za to klaskać. A my? Myśmy musiały wszystkiego się nauczyć same. I nikt nas nie chwalił.

– Ale ja nie robię tego dla pochwał...

– Naprawdę? – uśmiechnęła się krzywo. – A ten żurek? To przypadek?

Zaniemówiłam. Bo w końcu zrozumiałam – to nie był żurek. To było terytorium. Władza. To, że teść po raz pierwszy spojrzał poza jej kuchnię.

Nie chcę niczego odbierać. Naprawdę. Ale czy to znaczy, że ja już zawsze mam siedzieć cicho i robić wszystko po twojemu?

– Po mojemu oznacza z szacunkiem – powiedziała sztywno, a ja poczułam, jak krew uderza mi do głowy.

Szacunek. A gdzie miejsce na mnie?

Popełniłam błąd

– Chciałam, żebyście się dobrze czuli. Żeby było... domowo – powiedziałam, ściskając dłonie na kolanach.

Maria uniosła brew i upiła łyk herbaty.

– Domowo to nie znaczy „po swojemu”. Może u was tak to wygląda, ale u mnie...

– Ale to też jest mój dom – przerwałam.

I już wiedziałam, że to był błąd.

– Twój? – Jej głos zrobił się lodowaty. – Dziewczyno, weszłaś do naszej rodziny i myślisz, że już wszystko możesz ustawiać?

Wstałam od stołu.

– Nie ustawiłam. Zrobiłam święta. Raz. I to już za dużo?

– Za dużo to było tych ochów i achów przy stole. A Jan... – urwała, jakby dopiero teraz poczuła wściekłość. – On zawsze mówił, że mój żurek to mistrzostwo świata. A tu nagle twoje popłuczyny są lepsze?

– Przestań! – głos teścia uciął ciszę jak nóż. Stał w progu, z twarzą czerwoną z emocji. – Co ty wyprawiasz? To dziecko się stara, a ty co? Rywalizujesz z nią? Jakby to był konkurs?

Nie wtrącaj się, to nie twoja sprawa – syknęła teściowa, ale jej ton nie był już tak pewny.

– Właśnie że moja. Robisz ze świąt bitwę o żurek. O twoje przeklęte „tak się u nas robiło”.

– Bo ktoś musi pilnować tradycji! – krzyknęła. – Bo jak się wszystko zrobi „po nowemu”, to nagle się okaże, że nie jestem już nikomu niepotrzebna!

Zapadła cisza. Stałam między nimi, z sercem w gardle. I nagle zrozumiałam – to nie był atak. To był strach.

To nie była moja wina

– Tak nie może być. Musisz coś zrobić – powiedziałam, siadając obok niego na kanapie.

Antoś już spał. Dom był cichy, ale moje myśli huczały. Michał spojrzał na mnie spod byka, odłożył telefon.

– Znowu coś z mamą?

– Tak. Ale tym razem nie chcę, żebyś mnie zbywał. Słuchaj... Nie jestem jej wrogiem. Nie chcę nią być. Ale nie pozwolę też, żeby ktoś mnie traktował jak jakąś uzurpatorkę tylko dlatego, że... dobrze gotuję i sprzątam po swojemu.

– Przesadzasz – jęknął. – Ona po prostu jest... przywiązana do swoich rytuałów.

– Ona mi dziś w twarz powiedziała, że ją zastępuję.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

Nie mówię, że jestem święta. Może mogłam być bardziej delikatna. Ale nie zamierzam się przepraszać za to, że chciałam ich ugościć jak najlepiej.

Westchnął ciężko.

– Wiesz... mama zawsze miała potrzebę kontrolowania wszystkiego. A teraz, odkąd tata więcej mówi o tobie niż o niej... może ona naprawdę czuje się wypchnięta. Jakby była zbędna.

To nie moja wina. Nie proszę o fanfary. Ale chciałabym, żebyś raz powiedział jej, że to, co robię, nie jest atakiem.

Milczał długo.

– Zrobię to. Ale musisz zrozumieć, że dla niej to będzie jak rozstanie. Jakbyś zabierała jej ostatni bastion.

– Ja nie chcę nic zabierać. Ale tak nie może być, bo się wszyscy wykończymy.

Poczułam ulgę

Kilka dni później teściowa nie przyszła na kawę. Nie odpisała na wiadomość. Nie oddzwoniła, gdy Michał zostawił jej wiadomość z pytaniem, czy wszystko w porządku.

Obraziła się. I na mnie, i na ciebie – powiedział cicho, odkładając telefon. – Ale najbardziej, mam wrażenie, na ojca.

Nie walczyłam już. Nie przepraszałam. Nie biegałam z półmiskami i propozycjami ugody. Co miałam powiedzieć więcej? Że nie chciałam zabrać jej miejsca? Powiedziałam, że nie próbuję być jej lepszą wersją. Powiedziałam, że chcę po prostu żyć po swojemu. Pewnego wieczoru wyszłam na taras z kubkiem herbaty. Przez uchylone okno słyszałam, jak Michał czytał Antkowi bajkę. Usiadłam i wpatrzyłam się w ogród. Nie, nie czułam triumfu. Nie czułam satysfakcji. Czułam... ulgę. Bo czasem, kiedy przestajesz próbować wszystkich zadowolić, pierwszy raz od dawna oddychasz naprawdę. I choć w sercu został jeszcze cień tamtej rozmowy, złość, rozczarowanie, coś się we mnie zamknęło. Nie będę już przepraszać za to, że jestem. Że umiem. Że się staram. Bo nie mam za co.

Aneta, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama