Reklama

Zawsze myślałam, że teściowa jest jedna. Tymczasem od niedawna mam ich… dwie. A wszystko przez mojego teścia, który po ponad dwudziestu latach małżeństwa rozwiódł się z matką mojego męża, a kilka miesięcy później ożenił się ponownie – z Grażyną. Byłą sąsiadką z działek, która jeszcze niedawno pytała „co u was słychać”, a teraz siedzi przy rodzinnym stole i mówi mi „córeczko”.

Reklama

Nie powiem, rozwód teściów był szokiem. A ślub? Ślub to był nokaut. Dla wszystkich. Tylko nie dla Grażyny. Ona, ubrana w kremowy kostium i z wachlarzem rzęs, wyglądała jak finalistka konkursu Miss Polonia. A moja „prawdziwa” teściowa? Powiedziała tylko jedno zdanie:

– On się ożenił z Grażyną, żeby mnie dobić.

A potem rzuciła talerzem. Nie żartuję. Od tego czasu każda rodzinna uroczystość to jak stąpanie po polu minowym. Jedna knuje, druga udaje ofiarę, a ja jestem w środku tego wszystkiego. I nie mam dokąd uciec.

Byłam naiwna

Pierwsza awantura wybuchła przy okazji chrztu naszej najmłodszej córeczki. Miałam nadzieję, że jakoś to rozegramy po cichu – osobne stoliki, neutralny teren, minimum kontaktu. Byłam naiwna.

– Nie mów mi, że zamierzasz ją zaprosić – powiedziała teściowa nr 1, czyli Bożena.

– Mamo… To żona taty. Chcemy, żeby wszyscy byli…

– …wszyscy oprócz niej! – przerwała mi, podnosząc głos. – Ja z nią przy jednym stole nie usiądę. I mówię to bardzo wyraźnie.

– Przecież chrzest to…

– Posłuchaj mnie uważnie. Albo ona, albo ja. Wybieraj.

Zamarłam. W kuchni zapadła cisza, tylko czajnik cicho syczał.

– Mamo, nie stawiaj mnie w takiej sytuacji…

– Sama się w niej postawiłaś.

Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, wbiegł mój mąż. Oczywiście, jak to on, trafił idealnie w środek burzy.

– Co się znowu dzieje? – zapytał Rafał, rzucając plecak na krzesło.

– Twoja matka mówi, że nie przyjdzie na chrzest, jeśli będzie Grażyna – wycedziłam przez zęby.

– Ona jest żoną taty… – zaczął niepewnie.

– Żoną taty?! – teściowa podniosła się z fotela. – To może niech ci jeszcze bajki do snu poczyta, skoro tak się w nią zaprzyjaźniłeś!

Rafał zamilkł. Już wiedziałam już, że to będzie katastrofa.

Zatkało mnie

Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby powiedzieć Grażynie o planowanym chrzcie. Naprawdę. Może liczyłam, że zrozumie i odpuści. Naiwna po raz drugi.

Wiem, że Bożena mnie nienawidzi – zaczęła, mieszając herbatę. – Czy to znaczy, że nie jestem rodziną?

Siedziałyśmy u niej w salonie. Było duszno.

– Nie o to chodzi… po prostu sytuacja jest trudna.

– Trudna?! – uniosła głos. – Mam teraz siedzieć cicho, bo Bożenka wciąż udaje, że to nie z jej winy był rozwód?

– Błagam cię… – zaczęłam.

– Ty mnie nie musisz błagać – przerwała. – Tylko powiedz: jestem zaproszona, czy nie?

Zatkało mnie.

Rafał chce, żebyście obie były.

– A ty?

Zawahałam się.

– Chcę, żebyśmy wszyscy przeszli przez ten dzień bez awantur.

Czyli nie chcesz, żebym przyszła – powiedziała z urazą. – Dobrze. Przynajmniej wiem, na czym stoję. I powiedz swojemu teściowi, że nie musi się starać. Rodzina już mnie ma za potwora.

Wyszłam stamtąd z bólem głowy i duszą na ramieniu. Wieczorem Rafał podjął temat:

– I co ona powiedziała?

– Że mamy ją za potwora.

– O nie… – jęknął. – Czyli będzie dramat.

Wiedziałam, że ma rację.

Próbowałam zachować spokój

Myślałam, że sprawa przycichnie. Że jakoś wszystko się ułoży. Tylko że moja teściowa nr 1 miała inne plany. Zadzwoniła do mnie o ósmej rano. W sobotę.

– Wiem, że ty jesteś między młotem a kowadłem, ale nie pozwolę, żeby ta kobieta przeszła przez próg kościoła w dniu chrztu mojej wnuczki.

– Mamo, nie możesz zakazywać komuś chodzenia do kościoła… – próbowałam zachować spokój, ale już czułam, że puls mi przyspiesza.

– A czy ja zakazuję? Ja tylko mówię, że jeśli ona tam będzie, nie przyjdę.

– Mamo, to chrzciny… – jęknęłam, siadając na łóżku.

W tym momencie do pokoju wszedł Rafał, zaspany i rozczochrany.

– Znowu coś z mamą? – mruknął, opierając się o framugę.

– Tak. Mówi, że Grażyna nie może być w kościele.

– No to niech ubierze pelerynę-niewidkę, problem z głowy.

– Bądź poważny! – syknęłam.

– Powiedz jej jedno – odezwała się teściowa z telefonu. – Jak się pojawi w tej swojej cekinowej kiecce, to ja jej zrobię z tyłu orszak aniołów i diabełków. I nie będzie się komu śmiać.

Rozłączyła się. Spojrzałam na Rafała i powiedziałam tylko jedno:

– Bożenka się nie podda.

A on, zamiast coś odpowiedzieć, tylko zasłonił twarz poduszką i jęknął.

Jęknęłam tylko

Grażyna zadzwoniła trzy dni przed chrzcinami. Oczywiście nie po to, żeby się wycofać. Przeciwnie – miała plan.

– Kochanie, nie zamierzam robić scen, ale... – tu zrobiła znaczącą pauzę – nie zamierzam znikać z życia twojego teścia. To jego wnuk. I mój... trochę też, nie oszukujmy się. Przez małżeństwo.

– Wiem, ale proszę cię…

– Spokojnie, nic nie planuję. Tylko jedno. Powiedz Bożenie, że nie usiądę przy niej – powiedziała to tonem, jakby chodziło o rozejm w konflikcie zbrojnym.

– Ona nie chce, żebyś była w ogóle…

– A ja nie chcę, żeby istniały owady, a jednak jakoś muszę z nimi żyć – rzuciła sarkastycznie. – Poza tym, nie martw się. Przechytrzę ją.

– Co? Co to znaczy?

– Mam plan. Nic nie mów. I nie stresuj się. Na chrzcie wszyscy będą grzeczni jak ministranci.

– Grażyna…

– Do zobaczenia w niedzielę – zakończyła rozmowę, zanim zdążyłam zaprotestować.

Wieczorem powiedziałam o tym Rafałowi. Westchnął ciężko.

– Grażyna ma plan?

– Tak.

– Wspaniale – rzucił sarkastycznie. – A moja matka ma temperament. To będzie jak zderzenie meteorytu z wulkanem.

– Przynajmniej chrzciny będą niezapomniane.

– Chyba tylko dla kroniki policyjnej.

W tamtym momencie zaczęłam się modlić, żeby nie było żadnego dramatu.

Byłam bezradna

Już w zakrystii wiedziałam, że będzie źle. Bożena miała usta zaciśnięte jak wściekła osa, a Grażyna – jakby na złość – pojawiła się w kapeluszu. Takim z dużym rondem.

– Widziałaś to? – syknęła Bożena, łapiąc mnie za łokieć.

– Mamo, proszę cię, tylko spokojnie…

Spokojna to ja będę po kremacji.

W tym momencie podszedł teść, uśmiechnięty jak dziecko w parku rozrywki.

I jak tam, dziewczyny? Gotowe na wielki dzień?

Bożena odwróciła się plecami. Grażyna za to rozłożyła ręce jak aktorka na scenie.

– Oczywiście! Kalinka wszystko pięknie przygotowała.

– Dziękuję – wymamrotałam, szukając wzrokiem Rafała, który schował się z dziećmi przy ławkach.

Wszystko byłoby jeszcze do zniesienia, gdyby nie moment samego chrztu. Ksiądz spojrzał na nas i zapytał:

Kto trzyma dziecko do chrztu?

Zgodnie z ustaleniem – ja podałam córeczkę chrzestnej. Grażyna zrobiła krok naprzód i… poprawiła dziecku czapeczkę. I niby przypadkiem nadepnęła na stopę Bożeny.

– Oj, przepraszam – powiedziała Grażyna z cukierkowym uśmiechem. – Nie widziałam, że tam ktoś jest…

– To następnym razem załóż lornetkę zamiast kapelusza! – syknęła Bożena.

Ksiądz spojrzał na nas z konsternacją. A ja poczułam, jak w oczach stają mi łzy. Nie ze wzruszenia. Z bezradności. Chrzest dopiero się zaczął. A cyrk był już w pełnym rozkwicie.

Żałowałam tego

Po chrzcie wcale nie było lepiej. Przyjęcie zaczęło się niewinnie – Grażyna z Bożeną usiadły na przeciwnych końcach sali, co uznałam za sukces dyplomatyczny na miarę ONZ. A potem zaczęły się... drobne incydenty.

– Kto robił te sałatki? – zapytała Grażyna, żując ostentacyjnie. – Bo jakby co, to ja mogę kiedyś pokazać ci przepis na swoją. Z orzeszkami piniowymi. Ekstra.

– Wszystkie robiła Bożena – rzucił Rafał.

– Nooo... to może po prostu mam inny gust – uśmiechnęła się Grażyna. – Albo lepszy przepis.

– Po prostu mi zazdrościsz – mruknęła Bożena pod nosem.

A potem był tort. Grażyna wzięła kawałek i rzuciła.

– Ach, takie rzeczy tylko u Bożenki – rzuciła teatralnie, pokazując palec z miniaturową ranką. – Suche ciasto i za mało kremu.

I to był moment, w którym Bożena zerwała się z krzesła.

– Wiesz co? Zazdrość cię zżera, bo nie masz i nigdy nie będziesz miała, tego, co ja. Ani rodziny, ani klasy!

Goście zamarli. Ja też. Grażyna sięgnęła po torebkę i, zamiast się obrazić, powiedziała spokojnie:

– To ja już się zbieram. Szkoda, bo myślałam, że będzie miło. Ale… w sumie cyrki też kiedyś zwijają namioty.

Wyszła z podniesioną głową. Bożena triumfowała. Żałowałam, że dałam się w to wpakować. Naczynia zmywałam do północy. A w głowie kołatało mi się tylko jedno pytanie: czemu ja się w to w ogóle wpakowałam? Odpowiedzi nie było. Były tylko dwie teściowe. I jeden wielki, niekończący się kabaret.

Kalina, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama