Reklama

Zawsze chciałem być niezależny. Sam sobie szefem, sam sobie sterem. Nawet jak było pod górę, wolałem gryźć ścianę niż wyciągnąć rękę po pomoc. Zwłaszcza do mojego teścia, Ryszarda. Emerytowany wojskowy, generał bez munduru. Zawsze poukładany, zawsze poważny. Gdy mówi, człowiek ma ochotę stać na baczność. Nasze rozmowy to raczej rozkazy i raporty niż normalna gadka.

Reklama

Unikałem go jak ognia. Nie z braku szacunku. Po prostu – co on może wiedzieć o moim świecie? O tirach, kredytach, firmowych sprawach? A jednak... Przyszedł taki moment, że wszystkie moje zasady zaczęły się chwiać. I to właśnie on, człowiek, którego przez lata nie potrafiłem nawet porządnie nazwać „ojcem Magdy”, stanął przede mną. I nie z pytaniem, ale z działaniem.

Nie udało mi się tego ukryć

Pewnego wieczoru żona zadała mi pytanie, które słyszałem już nie raz.

– Bartek, co jest grane? – Magda stała w progu kuchni, oparta o framugę, z marsową miną. – Ostatnio jesteś nie do życia. Nic nie mówisz, snujesz się jak duch, nie odbierasz telefonów. Coś się stało?

– Zmęczony jestem, tyle – rzuciłem, nie podnosząc wzroku znad talerza.

– Mhm. I dlatego wypłata przyszła niższa o trzy tysiące? I dlatego zapomniałeś zapłacić ratę za leasing?

Zamarłem. Zawsze byłem ostrożny. Nie wiedziałem, że zdążyła to sprawdzić tak dokładnie.

Firmie gorzej idzie, są opóźnienia w płatnościach. To przejściowe – burknąłem.

– Przejściowe? Bartek, ja nie jestem idiotką. Ty coś przede mną ukrywasz.

– Przestań, nie dramatyzuj.

– Ja dramatyzuję? – wybuchnęła. – Może gdybyś porozmawiał z moim ojcem, coś by doradził?

Wtedy straciłem panowanie nad sobą.

Wolę zbankrutować, niż prosić go o cokolwiek! – ryknąłem, aż pies zaskomlał i uciekł z kuchni. – On zawsze tylko ocenia, nic nie rozumie!

– Może właśnie rozumie więcej niż ci się wydaje… – powiedziała cicho, ale już jej nie słuchałem. Wyszedłem, trzaskając drzwiami.

Na zewnątrz było trochę zimno. Dłonie mi się trzęsły, choć nie z chłodu. Z bezsilności. Byłem na krawędzi. Magda czuła, że coś się wali, a ja nie potrafiłem przyznać się, że nie daję rady. Duma? Strach? Pewnie jedno i drugie. Sam nie wiem, kiedy przestałem spać po nocach.

Wstydziłem się prosić o pomoc

Telefon od księgowej zastał mnie na stacji benzynowej, między jednym kursem a drugim.

– Bartek, nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale Zbyszek nie zapłacił VAT-u za ostatni kwartał. Ani ZUS-ów. I są zaległości u dostawców. Ludzie dzwonią do biura, straszą pozwami.

– Jak to „nie zapłacił”? – warknąłem. – Miał się tym zająć!

No to się „zajął”. Ale nie tak jak trzeba.

Rozłączyłem się, przez chwilę wpatrzony w ekran. Miałem ochotę rzucić tym telefonem o ziemię. Zbyszek – mój wspólnik i, jak myślałem, przyjaciel – najpierw zniknął z dnia na dzień, a teraz zostawił mnie z całym syfem. I jeszcze ten jego uśmiech, mówiący: „Nie martw się, stary, ja ogarnę papierologię”.

Właśnie ta papierologia okazała się bombą z opóźnionym zapłonem. W firmie wrzało. Dostawcy przestali nam ufać. Pracownicy zaczęli dopytywać, czy w ogóle będzie wypłata. Ja wciąż udawałem, że wszystko pod kontrolą.

W domu mówiłem Magdzie, że to „martwy sezon”, że mamy mniej zleceń, że trzeba przeczekać. A w głowie dudniło tylko jedno: nie dam rady.

Nocami nie spałem. Leżałem obok żony i słuchałem jej spokojnego oddechu. Chciałem jej powiedzieć prawdę, przyznać się, że wszystko się sypie. Ale nie mogłem. Moje usta jakby zapieczętowało coś ciężkiego – wstyd, strach, duma.

Nieoczekiwanie zjawił się teść

Była sobota rano. Jeszcze nie zdążyłem zjeść śniadania, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi. Magda już krzątała się w kuchni, a ja otworzyłem, nie sprawdzając nawet przez wizjer.

Na progu stał... Ryszard. W marynarce, z idealnie wyprostowaną sylwetką. Spojrzał na mnie z góry, bez cienia uśmiechu.

– Dzień dobry – mruknąłem zaskoczony. – Coś się stało?

– Mogę wejść? – zapytał krótko.

Zerknąłem na Magdę, która właśnie wychodziła z kuchni z kubkiem kawy. Zdziwienie w jej oczach mówiło wszystko.

– Tato? Co ty tu robisz?

– Chciałem porozmawiać. Z wami. Ale najpierw z Bartkiem – dodał i popatrzył prosto na mnie.

Poczułem, jak miękną mi nogi. Przeszedł obok mnie jak generał, który wszedł na cudzy teren tylko po to, żeby go zająć.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole w salonie. Cisza była nieznośna.

Wiem, co się dzieje – powiedział w końcu. – Magda mówiła, że jesteś inny. Milczysz. Kłamiesz. A ja widzę człowieka, który tonie, ale udaje, że płynie.

Nie odpowiedziałem. Zaciskałem dłonie na kolanach, jakby to mogło mi pomóc nie wybuchnąć.

– Nie przyszedłem, żeby cię oceniać. Przyszedłem, żeby ci powiedzieć jedno: zanim popełnisz jakieś głupstwo, posłuchaj kogoś, kto już nie raz był na dnie.

Spojrzałem na niego. Pierwszy raz nie widziałem w jego oczach chłodnej oceny. Tylko... coś innego. Uczciwość? Przejęcie?

– Może faktycznie powinniśmy pogadać – powiedziałem cicho.

Poznałem go od innej strony

Usiedliśmy na tarasie. Magda poszła do sklepu, zostawiając nas samych. Przez dłuższą chwilę milczeliśmy. Patrzyłem na swoje dłonie, brudne od pracy, spracowane, jak całe moje życie. On wpatrywał się w ogród, jakby tam szukał słów.

– Wiesz, Bartek – zaczął w końcu. – Nie jestem najlepszym człowiekiem do rozmów. Całe życie wydawałem rozkazy. Ale niektóre rzeczy rozumiem lepiej, niż by się wydawało.

Nie odzywałem się. Bałem się, że jeśli zacznę mówić, puszczą mi nerwy.

– Miałem kiedyś podobną sytuację – kontynuował. – Byłem odpowiedzialny za ludzi. Zaufałem nie temu, komu trzeba. Podpisałem coś, czego nie przeczytałem. Straciłem więcej niż pieniądze. Straciłem twarz. I prawie małżeństwo.

Spojrzał na mnie. Pierwszy raz jak człowiek na człowieka.

– Ale wyszedłem z tego. Bo miałem do kogo pójść. Kogoś, kto nie pytał „jak mogłeś?”, tylko „jak pomóc?”. I dziś ja pytam ciebie, Bartek: jak ci pomóc?

Przełknąłem ślinę. Coś mi drgnęło w gardle.

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co robić. Wszystko się wali.

– Nie zawsze jesteśmy tak silni, jak chcemy. Ale zawsze możemy być lojalni – powiedział cicho. – Jeśli jesteś gotów, pomogę ci.

Nie mogłem już dłużej trzymać tej maski. Kiwnąłem głową. Może po raz pierwszy szczerze.

– Dziękuję... tato – to był pierwszy raz, kiedy zwróciłem się do niego w ten sposób.

Nie wiem, co bym zrobił bez niego

Dwa dni później siedzieliśmy razem w biurze mecenasa Bączka. Znajomy Ryszarda – konkretny, rzeczowy, zero zbędnych uprzejmości.

– Z tego, co pan mówi, ten wspólnik nie zostawił za sobą nic – podsumował po krótkim przesłuchaniu. – Ale mam człowieka, który może go odnaleźć.

Zrobimy to – rzucił mój teść, zanim zdążyłem się odezwać.

– Tato, ja...

– Bartek, już ustaliliśmy. To nie pomoc. To współpraca. Chcesz się wygrzebać – to idziemy razem.

I tak to właśnie wyglądało. On działał, ja obserwowałem. Dzwonił, załatwiał, analizował dokumenty, których ja wcześniej nawet nie chciałem tknąć. Miał notes, w którym wszystko było rozpisane – daty, nazwiska, numery kont.

Widziałem w nim człowieka z żelazną logiką i sercem, którego nigdy wcześniej nie zauważyłem.

Taki jesteś zorganizowany, że aż mnie to przeraża – rzuciłem któregoś dnia, półżartem.

– Po tylu latach to wchodzi w krew – uśmiechnął się. – Ale uwierz mi, w życiu prywatnym to bywało zupełnie odwrotnie. Z Magdą też nie zawsze było łatwo.

Teraz patrzyłem na niego z nowym szacunkiem. Nie jako na surowego teścia, tylko na człowieka, który wie, jak to jest walczyć o coś ważnego.

W środku poczułem dziwne ciepło. Ulga? Wdzięczność? Może pierwszy raz w życiu – podziw.

Poczułem wdzięczność

Minęło kilka miesięcy. Firma jeszcze się nie podniosła w pełni, ale już stała na nogach. Specjalista odnalazł Zbyszka w Holandii – pracował tam pod innym nazwiskiem, w budowlance. Dzięki pracy prawnika udało się zamrozić jego środki na koncie i odzyskać część należności. Wystarczyło, by spłacić największe długi.

Nie było wielkiego triumfu. Nie było szampana. Ale było coś cenniejszego – początek nowego etapu.

Magda dowiedziała się o wszystkim stopniowo. Nie miała pretensji, tylko jedno pytanie:

Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej?

Nie potrafiłem wtedy odpowiedzieć. Teraz wiem – bałem się, że zobaczy we mnie słabość. Że przestanę być tym facetem, na którym można polegać. A przecież właśnie wtedy, gdy powiedziałem prawdę, dostałem największe wsparcie.

Z Ryszardem widuję się częściej. Nie zawsze jest łatwo – nadal potrafi być ostry jak brzytwa. Ale już się nie boję. Słucham go. A czasem – on słucha mnie.

Nie wiem, co się między nami wydarzyło. Może to był po prostu moment, w którym z dwóch uparciuchów wyłoniło się coś, co przypominało… rodzinę.

Patrzyłem, jak Magda rozmawia z ojcem, śmiejąc się przy kawie. W tle leciała stara piosenka. Pomyślałem, że może to nie tylko ja zyskałem teścia. Może on też zyskał syna, którego nigdy nie miał.

Bartosz, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama