Reklama

Większość panien młodych przeżywa swój wielki dzień jako wyjątkowy moment, pełen pozytywnych emocji. Niestety, moje wejście w związek małżeński z Jarkiem to była kompletna katastrofa. Od samego początku jego rodzice byli przeciwni naszemu ślubowi i próbowali na wszelkie sposoby przekonać swojego syna, żeby nie żenił się z kimś, kto według nich nie spełniał ich standardów. Bezpośrednio przed ślubem tata Jarka rzucał nieprzyjemne uwagi na temat mojego pochodzenia i wykształcenia mojej rodziny.

Reklama

– Całe szczęście, że przyszło nam żyć w takich czasach – powiedział, a ja od razu poczułam nieprzyjemny skurcz w brzuchu.

Wiedziałam, że za moment usłyszę jakąś bolesną uwagę.

– Jakby to było sto lat wcześniej, nikt nie pozwoliłby na takie małżeństwo.

Choć brzmiały całkiem zwyczajnie, wszyscy w pomieszczeniu dokładnie wiedzieli, co te słowa znaczą. Rodzina Jarka mogła się pochwalić rodowodem od 1700 roku – sam z dumą pokazywał mi pierścień z rodzinnym herbem. A ja? Byłam dziewczyną ze wsi, z rodzicami bez wielkich nazwisk – mama pracowała w mleczarni, tata uprawiał pole. Musiałam przyznać teściowi rację – gdyby to działo się wieki temu, nasze małżeństwo uznano by za skandal, bo łączyło ludzi z kompletnie różnych światów.

Byłam popychadłem

Od momentu ślubu teściowie traktowali mnie ciągle tak samo. Patrzyli na mnie jak na kogoś pomiędzy służącą a biedną krewną, którą łaskawie musieli znosić w swoim otoczeniu. Brzmi to może okrutnie, ale kiedy teściowa zmarła, nie zapłakałam ani razu.

Kiedy urodziłam dwójkę dzieci, tata Jarka próbował wmówić im, że są lepsi od innych ludzi. Mój mąż udawał, że nie widzi tego problemu, podczas gdy ja robiłam wszystko, żeby wyprostować tę sytuację. Szczególnie utkwiło mi w pamięci, jak po przyjściu na świat mojego drugiego dziecka chciałam znów pracować w kwiaciarni. Usłyszałam wtedy od teścia:

– Naprawdę musisz? Dzieci powinny mieć mamę w domu. Kto je wychowa, jak nie ty?

Mój teść uważa, że rola kobiety sprowadza się głównie do obowiązków domowych – ma dbać o porządek, prać i usługiwać mężowi. Żadnych innych zajęć nie przewiduje. Doskonale pamiętam jego rozczarowanie, kiedy urodziłam swoją trzecią córkę.

A co z wyczekiwanym wnuczkiem? – zapytał z pretensją w głosie, a ja musiałam się mocno powstrzymywać, by nie rzucić jakiejś ciętej riposty, której później bym żałowała.

W roli dziadka był naprawdę wspaniały. Traktował wszystkie wnuczki jak prawdziwe księżniczki, dając im wszystko, co najlepsze i bez końca je rozpieszczając. Zawsze powtarzał, że należy im się to, co w życiu najpiękniejsze. Kiedy były już większe, zabierał je do muzeów i teatrów, za co byłam mu bardzo wdzięczna. W stosunku do mnie jednak pozostawał zawsze zdystansowany i oschły, patrząc na mnie z wyższością.

Teść zmienił zdanie

Jedyny moment, gdy zwrócił się do mnie ciepło, nastąpił w dniu, kiedy mój mąż wyjawił, jakiej płci będzie nasze czwarte dziecko.

– Nareszcie chłopak! – teść podniósł rękę w geście zwycięstwa. – Teraz musisz, Jareczku, troszczyć się o naszą księżniczkę!

Powiedział mi później, że aż świecę blaskiem i choć nie chciałam tego przyznać, jego słowa sprawiły mi ogromną radość. Na moment zapomniałam nawet o tym, że podczas moich trzech poprzednich ciąż nie usłyszałam od niego ani jednego ciepłego słowa. W tej chwili liczyło się tylko to, że teść w końcu mnie zaakceptował. To było coś, na co czekałam tak długo, do czego tęskniłam przez wszystkie te lata.

Franio szybko zdobył serce dziadka, a jego siostrom wcale to nie przeszkadzało. Dawno już się przyzwyczaiły do tego, że dziadek miał swoje dziwactwa i niełatwo było go do siebie przekonać. Darzyły go szczególną miłością, może dlatego, że był ich jedynym dziadkiem – drugi, mój tata, odszedł, kiedy byłam nastolatką, miałam wtedy 15 lat.

Problemy zaczęły się dopiero w momencie, gdy moja najstarsza córka postanowiła pójść na studia. Dziadkowi bardzo nie spodobało się to, że wybrała kierunek techniczny.

– A co, zrobiłaś się nagle obrończynią praw kobiet? – rzucił z przekąsem, podczas gdy ona nie dawała za wygraną, broniąc swojego stanowiska i przekonując go, że feminizm to nic złego i że rzeczywiście czuje się częścią tego ruchu.

– Ten stary dinozaur chyba marzy o powrocie do epoki wiktoriańskiej – mruknęłam pewnego dnia do mojej córki, która już dawno wyfrunęła z gniazda. – Momentami zastanawiam się, czy wszystko z nim w porządku.

Nagle zachorował

Niedługo później sprawdziło się to, co przewidziałam. Ojciec mojego męża zaczął wykazywać niepokojące zachowania. Któregoś dnia przybiegła do nas sąsiadka z informacją, że widziała go na klatce w samych majtkach i marynarce. Innym razem przyłapano go w markecie, jak zrzucał rzeczy z regałów. Zdarzało mu się też mówić bez sensu, miał problem z nazwaniem zwykłych rzeczy, a czasami zapominał zakręcać wodę. Na szczęście nie korzystał z kuchenki gazowej.

– To choroba Alzheimera – oznajmił mój mąż po wizycie u specjalisty. – Nie możemy zostawić taty samego. Nie martw się, znajdę kogoś do pomocy.

Ogarniał mnie coraz większy stres. Kiedy Magda zgodziła się wyjść za swojego chłopaka, wiedziałam, że czeka nas organizacja całego wesela. Jakby tego było mało, jej młodsze rodzeństwo miało problemy z nauką, a u teścia badania wykazały za wysoki cukier. Prawdę mówiąc, sama myśl o tym, że będę się musiała zajmować chorym ojcem męża, który z każdym dniem robił się coraz bardziej marudny, wprawiała mnie w przerażenie.

Nie chciałam się nim zajmować

W znalezieniu właściwej opiekunki napotkaliśmy ogromne trudności. Jedna usłyszała, że jest szpiegiem, następna musiała non stop pilnować, by dziadek gdzieś nie uciekł. A ostatnia, którą oskarżył o próbę zabójstwa i wylał na nią zupę, złożyła wypowiedzenie tuż przed ślubem Magdy. W tej sytuacji Jarek zdecydował się przywieźć go do naszego domu.

Absolutnie się nie zgadzam! – mówiłam zdenerwowana. – Nie pozwolę, żeby u nas zamieszkał! Nasza córka bierze ślub i nie dopuszczę do tego, by zrujnował jej tę wyjątkową chwilę!

Okoliczności sprawiły, że musieliśmy wprowadzić spore zmiany w domu. Ojciec Jarka zajął pokój Franka, który musiał się przenieść do nas. W czasie, gdy ledwo ogarniałam codzienne obowiązki, doszła jeszcze opieka nad chorym na chorobę Alzheimera teściem, który ciągle kręcił się po domu. Z każdym dniem było mi coraz trudniej zachować spokój, aż w końcu nie wytrzymałam – dzień przed weselem teść spacerował nago przed dziećmi w kuchni.

Puściły mi nerwy

– Co ty robisz?! – wrzasnęłam, okrywając go kocem i popychając w stronę sypialni – Nie możesz się jakoś ogarnąć przez kilka dni?! Od zawsze sprawiałeś kłopoty, a ja to wszystko cierpliwie znosiłam! Teraz proszę cię tylko o jedno: siedź w swoim pokoju przez te dwa dni i nie przysparzaj nam więcej zmartwień. No dalej, ruszaj się, ty stary capie!

Na jego twarzy malowało się przerażenie. Gdzieś zniknął ten pewny siebie gbur, który wcześniej rzucał we mnie obelgami i traktował z góry. Teraz przede mną siedział tylko roztrzęsiony staruszek ze łzami w oczach, kompletnie zagubiony w otaczającej go rzeczywistości.

Wyglądał jak bezpański pies, jakich wiele kręciło się po wsi w czasach, gdy byłam dzieckiem. Te łagodne czworonogi szukały tylko pożywienia, ale najczęściej dostawały tylko mocne kopy od ludzi. Kiedy oddalały się z piskiem, ich oczy były dokładnie takie same jak u mojego teścia w tej chwili... Na szczęście jeszcze tego dnia przyjechała do Jarka jego siostrzenica i zabrała dziadka do siebie na kilka dni, żebyśmy mogli spokojnie zająć się przygotowaniami do wesela.

Musiałam go znaleźć

Na weselu znów go zobaczyłam. Poruszał się jak zagubiony człowiek, który nie rozumie, gdzie się znajduje. Na twarze krewnych patrzył przestraszonym wzrokiem, jakby byli dla niego zupełnie obcy. Nikt poza mną nie zauważył, kiedy cichaczem wyszedł z przyjęcia i rozpłynął się w mroku.

– Cholera jasna! – mruknęłam do siebie, próbując wypatrzyć Jarka w tłumie.

Zauważyłam, że bawi się z Magdą na parkiecie, więc sama ruszyłam na zewnątrz szukać teścia.

– Tato! – zawołałam w ciemność, ale bez odzewu. – Feliksie! – spróbowałam jeszcze raz.

Na szczęście szybko udało mi się go znaleźć. Stał przegięty nad poręczą mostu, w sposób, który wyglądał dość niebezpiecznie. Bałam się podejść nagle, żeby go nie przestraszyć i nie doprowadzić do upadku, ale nie miałam wyboru.

– Słuchaj, Feliks... może byśmy wrócili na wesele, co ty na to? – zagadnęłam łagodnie.

Światło z ogrodowej latarni padało na jego oblicze. Widziałam, jak usilnie próbuje sobie przypomnieć, z kim rozmawia.

To ty, Janeczka? – spytał niespodziewanie.

– Hmm... – urwałam szybko, bo tłumaczenie, że nie jestem jego zmarłą żoną, nie miało teraz sensu. – Tak, to ja – potwierdziłam, widząc w tym szansę na bezpieczne sprowadzenie go z powrotem. – Pójdziesz ze mną na wesele Magdy?

– Kochanie! – Pomarszczona twarz staruszka nagle się rozpromieniła gdy ruszył w moją stronę. – Mówili, że cię straciłem! A tu proszę, stoisz przede mną! Jak cudownie! Janeczko, skarbie ty mój jedyny, daj się wyściskać! Jednak żyjesz! A oni twierdzili, że już po wszystkim...

– Tak, jestem tutaj... – powiedziałam cicho, gdy jego delikatne, szczupłe ciało przywarło do mnie z zaskakującą energią.

Wtulał się we mnie jak małe dziecko, a ja trwałam na tym moście ze łzami w oczach, delikatnie gładząc jego plecy i powtarzając co chwilę, że nigdzie się nie wybieram i też go bardzo kocham.

Spojrzałam na niego inaczej

Kwadrans później teść przestał już myśleć, że jestem jego żoną, Janką. Ktoś inny przejął opiekę nad starszym panem, a przyjęcie toczyło się dalej własnym torem. Jednak nie mogłam zapomnieć tego, co wydarzyło się między nami na niewielkim mostku. Ten schorowany staruszek, który stracił prawie wszystko, włącznie z własnymi wspomnieniami, przytulał mnie mocno i wciąż zapewniał o swojej miłości. Spojrzałam na niego całkiem inaczej – dostrzegłam w nim osobę całkowicie bezradną i cierpiącą. Dotarło do mnie też, że nie jest już tym samym pewnym siebie, władczym człowiekiem, przez którego tyle razy było mi przykro.

Teść mocno irytuje nową opiekunkę, podczas gdy ja walczę z codziennym chaosem związanym z dziećmi, a mój mąż martwi się o to, co będzie dalej. Jednak kiedy przyprowadza swojego tatę do nas, nie pokazuję żadnych negatywnych emocji. Nawet gdy senior plecie trzy po trzy, zachowuję spokój. Patrzę na niego teraz zupełnie inaczej, jakby to wydarzenie na moście kompletnie zmieniło moje nastawienie. Zastanawiam się, czy właśnie nie znalazłam tego, czego od dawna szukałam – umiejętności zachowania zimnej krwi i kontrolowania swoich reakcji.

Emocje. Empatia. Delikatność. Chciałam tego wszystkiego od niego i cierpiałam, kiedy mi tego nie dawał. Ale paradoksalnie odetchnęłam z ulgą dopiero wtedy, gdy sama zaczęłam tak do niego podchodzić. Dziwne, prawda?

Reklama

Krystyna, 49 lat

Reklama
Reklama
Reklama