Reklama

Teść przez wiele lat traktował mnie z wyraźnym dystansem. Nie, żeby mnie otwarcie nie lubił – nie, on po prostu patrzył na mnie jak na kogoś, kto ukradł mu córkę. Niby nigdy nie powiedział tego wprost, ale czułem to za każdym razem, gdy wbijał we mnie wzrok i oceniał. A że nie jestem typem złotej rączki, to nie ułatwiało mi zdobycia jego szacunku. On – majster, ogrodnik z zamiłowania, złota rączka – i ja – programista z wiecznie brudnym kubkiem po kawie na biurku.

Reklama

Właśnie kupiliśmy dom z działką. I jak to zwykle bywa, miało być „do zamieszkania”, a skończyło się na tym, że lista remontów miała więcej stron niż książka kucharska. Wśród rzeczy do zrobienia znalazła się altana.

– Jak już masz dzieci i kawałek ogrodu, to altana to podstawa – rzucił teść, gdy odwiedzili nas po raz pierwszy. – Będziecie pić kawkę, grillować, dzieci będą się bawić...

Pokiwałem głową. Nie miałem zamiaru tego robić sam, nawet nie bardzo wiedziałem, od czego zacząć. A potem usłyszałem słowa, których się nie spodziewałem:

Pomogę ci, jak chcesz.

I tak się zaczęło.

Zrobiło mi się głupio

– No to pokaż, gdzie ta twoja altana ma stać – burknął teść, zdejmując marynarkę, jakby właśnie szykował się na bitwę, a nie majsterkowanie.

Myślałem, że tutaj... – wskazałem miejsce przy płocie, obok starej jabłonki.

– Tutaj?! Tu ziemia się osuwa, trzeba by było fundamenty kopać – prychnął i spojrzał na mnie z politowaniem. – A nie daj Boże, dzieciaki się tam bawić będą i się całość zawali…

Zacisnąłem zęby. Przecież przyszedł pomóc.

– Dobra, to może tam, przy żywopłocie? – poprawiłem się.

Skinął głową, ale bez przekonania.

– No... może być.

Zaczęliśmy od wbijania pierwszych słupków. Teść pracował szybko i metodycznie, jakby robił to setki razy. Ja miałem problem, żeby młotek trzymać pewnie. Po trzecim krzywo wbitym gwoździu tylko westchnął.

– Ty to w ogóle kiedyś coś budowałeś?

– Komputer – odpowiedziałem z głupawym uśmiechem.

Nie odpowiedział, a po chwili dodał:

Daj, ja to zrobię.

Oddałem mu młotek i cofnąłem się o krok. Czułem się jak dzieciak, który dostał dwóję z techniki. Cisza między nami ciążyła. Słychać było tylko stukot metalu o drewno. I nagle, bez uprzedzenia, teść się odezwał:

– Wiesz, ja też nie byłem ideałem. Jak się ożeniłem z Haliną, to teść przez dwa lata nie chciał ze mną gadać. Myślał, że ją tylko wykorzystam.

Zaskoczyło mnie to. Patrzyłem na niego, jakby nagle zdjął zbroję. A on, bez patrzenia na mnie, dalej wbijał gwoździe.

– I co, przekonał się?

– Nie zdążył. Zmarł na zawał, zanim zdążyłem mu coś udowodnić.

Zrobiło mi się głupio. I pierwszy raz tego dnia pomyślałem, że może ten dzień będzie nie tylko o altanie.

Zrobiło mi się ciepło w środku

Kiedy kolejny słupek stanął na swoim miejscu, usiedliśmy na skrzynkach po jabłkach. Zbyszek wyjął dwa piwa z reklamówki.

– Zimne. Schowałem do twojej lodówki wcześniej – powiedział bez cienia uśmiechu.

Poczułem się, jakbym właśnie dostał odznakę honorowego zięcia. Otworzyłem piwo i wypiłem łyk, patrząc na szkic altany, który leżał rozwinięty na trawie.

– Dach planujesz płaski czy spadzisty? – zapytał Zbyszek, przyglądając się kartce.

– Płaski. Taki bardziej nowoczesny.

– Taki, który się zawali przy pierwszym śniegu – mruknął. – Bierz gumkę.

Westchnąłem i sięgnąłem po długopis. Skreśliłem, co trzeba. On też coś narysował – szybko, zdecydowanie. Patrzyłem, jak jego ręka sunie po papierze. I wtedy przyszło mi do głowy pytanie, którego wcześniej bałem się zadać:

– Myślisz, że Agata jest ze mną szczęśliwa?

Zamarł na sekundę. Spojrzał na mnie spode łba, jakby chciał coś powiedzieć, ale wstrzymał oddech. Oparł się o kolano i wolno odparł:

– Czasem mam wrażenie, że bardziej ją kochasz, niż rozumiesz.

Zatkało mnie. Miał rację. Agata była jak ogień – ciepła, impulsywna, czasem nieprzewidywalna. A ja zawsze starałem się ją „naprawiać”, zamiast po prostu przy niej być.

– Ale to nie znaczy, że jesteś zły – dodał po chwili. – Jesteś po prostu inny. A ona chyba tego właśnie potrzebuje.

Zrobiło mi się ciepło w środku. Nie dlatego, że wypiłem pół piwa. Bo to był pierwszy raz, kiedy teść nie mówił do mnie jak do intruza, tylko jak do kogoś... komu może zaufać.

– Dzięki – szepnąłem.

– Za co? Jeszcze nawet połowy dachu nie mamy.

Za coś więcej, pomyślałem. Ale tego nie powiedziałem.

Nie mogłem tego znieść

Następnego dnia od rana lał deszcz, ale teść przyszedł punktualnie o ósmej z termosem kawy.

– Nie pada, tylko mży – oznajmił z przekąsem. – Dach sam się nie postawi.

– Może przeczekamy godzinę? – zaproponowałem, wyglądając na taras, gdzie wszystko kapało i błyszczało jak po płukaniu w zlewie.

– A może ci ciepły kocyk przynieść i Netflixa odpalić?

Zamknąłem drzwi z hukiem i zszedłem na ogród.

– No dobra. Roboty jest po szyję, a ja się pytam o pogodę...

Przez pierwsze pół godziny nie odzywaliśmy się do siebie. Mokrzy, zmarznięci i wkurzeni. Potem zaczęliśmy ciąć deski. Ja źle odmierzyłem. On przewrócił wiadro z gwoździami. I w końcu... eksplodowaliśmy.

– Jak ty to mierzysz, człowieku?! – wrzasnął.

– A ty jak zawsze wszystko wiesz najlepiej!

– Bo wiem!

– A może po prostu nie umiesz się przyznać, że coś ci nie wyszło?!

Cisza. Patrzyliśmy na siebie, dysząc ciężko jak po biegu na sto metrów. I wtedy teść parsknął śmiechem.

– Ty... widziałeś swoją minę?

Nie wytrzymałem. Też się roześmiałem. Śmialiśmy się długo i głośno, aż sąsiadka zza płotu wyjrzała przez firankę. I w tamtym momencie – pierwszy raz od lat – nie czułem się gorszy. Byliśmy po prostu dwoma facetami, którzy robią coś razem. A deszcz? Przestał padać nie wiadomo kiedy.

Poznałem jego sekret

Po południu teść zaprosił mnie do swojego garażu. Narzędzia wisiały w idealnym porządku, wszystko miało swoje miejsce, a zapach drewna mieszał się z delikatnym aromatem starego oleju.

– Pokażę ci coś – powiedział cicho, prawie konspiracyjnie.

Wyciągnął z półki małą, drewnianą szkatułkę. Otworzył ją z namaszczeniem i wyjął coś, co wyglądało jak dziecięcy rysunek wyżłobiony nożykiem na cienkiej deseczce. Serce, w środku litery „H + Z”.

– Halina. Moja żona. Twoja teściowa.

Zaniemówiłem. Zbyszek nigdy o niej nie mówił. Agata opowiadała, że po śmierci żony zamknął się na ludzi. Na świat. Nawet na własną córkę.

– Zrobiłem to tydzień po naszym ślubie – kontynuował. – Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że można kogoś tak bardzo kochać. A jeszcze bardziej stracić.

– Przepraszam – wyszeptałem.

– Za co? Że żyjesz? Że jesteś z moją córką? Nie przepraszaj. Dobrze, że jesteś. Nawet jeśli czasem działasz mi na nerwy.

Uśmiechnąłem się nieśmiało. On też. I wtedy zrozumiałem: ten surowy, zamknięty facet nie nienawidził mnie – on po prostu nie wiedział, jak się do mnie zbliżyć. A teraz, krok po kroku, uczyliśmy się tego razem. Na gwoździach, deskach i... w warsztacie pełnym wspomnień.

Poczułem się ważny

Minął tydzień. Altana powoli nabierała kształtów – ściany już stały, podłoga została pomalowana. Został nam tylko dach. Teść przyszedł wcześniej, nawet się nie zdziwiłem. Miał ze sobą dwa termosy – jeden z kawą, drugi z rosołem.

Na męską robotę męski rosół – oznajmił dumnie. – Halina zawsze mówiła, że to najlepszy doping.

Weszliśmy na drabinę. Każdy z jednej strony, każde uderzenie młotkiem zbliżało nas nie tylko do końca budowy, ale i do siebie. Nie potrzebowaliśmy już wielu słów. Praca szła równo, jakbyśmy całe życie razem budowali altany.

– A pamiętasz, jak na początku chciałeś tu postawić to... nowoczesne coś? – zagadnął, śmiejąc się pod nosem.

– Mhm. I pamiętam, jak mnie zrugałeś jak uczniaka.

– Może i zrugałem, ale też się czegoś nauczyłeś, nie?

– Tak. Że dach nie może być modny, musi być bezpieczny.

Mądry z ciebie zięć. Choć nie od razu – powiedział ze śmiechem. Ale ja też nie jestem ideałem – dodał ciszej.

Zsunąłem ostatnią deskę i spojrzałem na niego. Po raz pierwszy widziałem w jego oczach coś więcej niż wieczny krytycyzm. Zobaczyłem... dumę?

– Dziękuję. Za wszystko.

Złapał mnie za ramię. Uścisk był mocny, męski. I pełen emocji.

– Ja tobie też. Nawet nie wiesz, ile mi ta robota dała.

Słońce przebijało się przez korony drzew, rzucając ciepłe światło na dach, który właśnie skończyliśmy. Altana stała. A między nami – coś nowego, trwałego. Relacja, której nie da się już rozmontować jednym błędnym uderzeniem młotka.

Stał się dla mnie kimś więcej

W dzień, kiedy altana była już skończona, Agata zrobiła nam obiad na tarasie. Teść siedział w cieniu konstrukcji, którą razem zbudowaliśmy, popijał kompot i milczał, jak zwykle.

– No i jak, tato? – zapytała Agata z uśmiechem, siadając obok niego.

Teść spojrzał na nią, potem na mnie. Oparł się wygodnie o ławkę, westchnął.

– Dobra robota. Twój mąż... dał radę.

Agata spojrzała na mnie zaskoczona. Ja natomiast poczułem, jakby teść wręczył mi medal. Nie musiał mówić więcej – wiedziałem, że to było jego „przepraszam”, „doceniam” i „lubię cię” w jednym. Został z nami na kawę. Potem jeszcze trochę. Bawił się z wnukami, rozmawiał z Agatą o jej dzieciństwie, śmiał się. I kiedy odjeżdżał, zatrzymał się na progu.

– Wiesz... może za rok trzeba będzie odmalować płot. Pomyślimy o tym razem?

Skinąłem głową. To nie był tylko plan na ogrodzenie. To była obietnica. Że już nie będziemy się omijać. Że choć obaj jesteśmy uparci i różni, potrafimy działać razem. Altana stoi. Piękna, solidna, prosta. Taka jak nasza relacja: odbudowana, krok po kroku. Deska po desce. Słowo po słowie.

Adam, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama