„Teść wyciska ze mnie energię jak z kwaśnej cytryny. Co dzień każe sobie gotować trzydaniowy obiad i prać brudne slipy”
„Zawsze byłam tą, która ogarnia. Ale coraz częściej czułam, że po prostu nie mam już siły. Zbliżałam się do kresu wytrzymałości codziennie po pracy, kiedy wchodząc do kuchni, rzucałam torbę na podłogę i zakładałam fartuch”.

- Redakcja
Codziennie to samo. Pobudka o szóstej trzydzieści, szybkie mycie zębów, kawa na pół gwizdka, bo przecież jeszcze trzeba zdążyć z kanapkami dla Marka. Jego ojciec jadał dopiero po moim powrocie – musiał mieć wszystko świeże.
– Nie lubię wczorajszego mięsa – warczał, jakby to była największa zbrodnia. O siódmej piętnaście byłam już w autobusie. O ósmej w pracy.
Harowałam za dwoje
Pracuję w biurze, w administracji. Papierkologia, zgłoszenia, rejestracja pism, raporty. Niby nic wielkiego, ale po ośmiu godzinach człowiek marzy tylko o kąpieli i kocu. Tyle że u mnie to marzenie nieosiągalne. Zamiast tego czekała na mnie codzienna zmiana etatu – kucharka, sprzątaczka, praczka. Czasem miałam wrażenie, że nawet pielęgniarka, zwłaszcza kiedy teść stękał przy wstawaniu z fotela, choć chwilę wcześniej sam sobie przyniósł piwo z lodówki.
– A co to, znowu papka? – komentował często, zanim jeszcze spróbował zupy.
– Twoja matka gotowała jak kobieta, nie jak automat – powiedział któregoś razu, patrząc na mojego męża wymownie. A ja milczałam, zmęczona, wypalona, upokorzona.
Nie wiem, kiedy przestałam wierzyć, że będzie lepiej. Może wtedy, gdy po raz setny prałam jego majtki, albo gdy Marek przestał mnie dotykać, rozmawiać, słuchać. A może nawet wcześniej, już wtedy, gdy zamieszkaliśmy wszyscy razem i w tydzień z żony stałam się gosposią.
Byłam dla nich tłem
Zawsze byłam tą odpowiedzialną, która ogarnia, trzyma wszystko w ryzach. Ale coraz częściej czułam, że po prostu nie mam już siły. Zbliżałam się do kresu wytrzymałości codziennie po pracy, kiedy wchodząc do kuchni, rzucałam torbę na podłogę i zakładałam fartuch, jak mundur na niewidzialną wojnę, której nie chciałam już toczyć.
Tamten wtorek nie różnił się niczym od setek innych. Wróciłam z pracy chwilę po siedemnastej, nogi miałam ciężkie jak z ołowiu, ale zanim zdjęłam płaszcz, już słyszałam dobiegający z pokoju głos teścia, który przez całe popołudnie siedział jak zwykle przed telewizorem.
– Woda się chyba sama nie zagotuje, co?
Nie odpowiedziałam. Weszłam do kuchni, włożyłam fartuch, nastawiłam czajnik i zaczęłam kroić warzywa na zupę. W lodówce znalazłam schab, który rozmrażałam już wczoraj. Wiedziałam, że jeśli dziś nie będzie mięsa, usłyszę swoje. Dźwięk noża uderzającego o deskę działał na mnie jak hipnoza, pozwalał na chwilę wyłączyć myśli.
Mieli ciągłe żądania
Teść wszedł po kilkunastu minutach i usiadł za stołem.
– Mam nadzieję, że dzisiaj nie będzie żadnych wymysłów. Bez tych twoich udziwnień, tylko normalny obiad.
– Zupa pomidorowa i schabowy. Tak jak lubisz – powiedziałam spokojnie.
Nie odpowiedział. Wziął gazetę i zaczął nią szeleścić, jakby chciał mi pokazać, że moje istnienie nie robi na nim żadnego wrażenia. Marek wszedł chwilę później, nawet się nie przywitał. Rzucił torbę pod ścianę, usiadł obok ojca i wyjął telefon. Ekran rozświetlał jego twarz, ale spojrzenia nie uniósł ani razu.
– Marek, możesz chociaż rozłożyć sztućce? – zapytałam, nie przerywając mieszania zupy.
– Zaraz, tylko sprawdzę coś ważnego.
Nie sprawdzał nic ważnego. Scrollował zdjęcia z wakacji znajomych, widziałam kątem oka. Usiedliśmy do stołu około osiemnastej. Teść zjadł trzy łyżki zupy, po czym skwitował:
– Moja żona gotowała jak kobieta, nie jak automat. Miało to smak, nie tylko sól i pieprz.
Po obiedzie Marek odstawił talerz i wrócił do telefonu. Teść nie ruszył się z krzesła. Przypomniał sobie nagle:
– Iza, wyprasuj mi majtki na jutro. Wiesz, że lubię, jak są sztywne w pasie. I skarpetki też. Tylko nie te grube, te z cienkiego materiału.
– Może jestem zmęczona? – zapytałam cicho.
– Zmęczona to możesz być po porodzie, a nie po siedzeniu w biurze – odpowiedział natychmiast, z lekceważącym tonem.
Nie obchodziło go to
Spojrzałam na Marka. Siedział obok i udawał, że nie słyszy.
– Nie kłóć się z ojcem, nie ma sensu. On już taki jest – powiedział w końcu, ale nawet nie oderwał wzroku od ekranu.
Zmywałam naczynia, kiedy teść wszedł do kuchni po raz drugi. Postał chwilę, jakby się namyślał, po czym rzucił przez ramię:
– Jak już posprzątasz, zrób mi herbatę. Tylko nie z tej ziołowej paczki, co ostatnio. Zwykłą. I cukru nie trzy łyżki, tylko dwie i pół. Mówiłem już sto razy.
W tamtym momencie nawet nie poczułam złości, tylko zimne zmęczenie, które ciążyło mi w środku jak kamień.
W autobusie było duszno i tłoczno. Staliśmy w korku, a ja czułam, jak robi mi się słabo. W jednej chwili obraz przed oczami zaczął się rozmywać, nogi miałam jak z waty. Zanim upadłam, ktoś mnie złapał. Pamiętam głosy, ktoś podał mi wodę, ktoś inny otworzył okno. Odzyskałam przytomność po chwili, wysiadłam na najbliższym przystanku i długo siedziałam na ławce. Nikt z domu nie dzwonił. Wróciłam prawie dwie godziny później niż zwykle. Po chwili do przedpokoju wszedł Marek.
– Co tak późno? – zapytał.
Teść siedział w kuchni, jakby czekał na mnie.
– Znowu późno? Gdzie ty się włóczysz?
– Zemdlałam w autobusie.
– To tylko wymówka. Jak się szanuje rodzinę, to się wraca na czas – rzucił, odkładając widelec.
Marek stał obok, milczał.
– Mogłaś chociaż zadzwonić – dodał po chwili.
Byłam przezroczysta
Wiedziałam, że tłumaczenie się nic nie da. W tamtym momencie przestałam próbować. Spojrzałam na nich obu i poczułam coś, czego wcześniej nie znałam – zupełną obojętność. Wiedziałam już, co zrobię.
Nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, słuchając, jak Marek oddycha równomiernie obok mnie. Nie zapytał, jak się czuję, nie przytulił, po prostu położył się spać, jakby dzień był jak każdy inny. Wstałam po cichu. Spakowałam małą torbę – kilka ubrań, dokumenty, książkę. Nie miałam planu. Nie wiedziałam, dokąd pójdę, ale jedno wiedziałam na pewno – nie zostanę. Gdy wyszłam z domu teścia, wiedziałam, że dobrze zrobiłam. Nawet jeśli teraz wszystko było niepewne.
Znalazłam mały pokój do wynajęcia. Nic wielkiego – łóżko, stół, krzesło, okno wychodzące na podwórko. Pachniało starą farbą i kurzem, ale nikt nie krzyczał, nikt niczego nie kazał.
Wieczorem wyszłam na spacer. Przeszłam się alejkami parku, który mijałam codziennie w drodze z pracy, ale nigdy wcześniej nie weszłam. Usiadłam na ławce. Obserwowałam, jak starszy pan karmi gołębie, a dwie dziewczyny śmieją się na całe gardło, jedząc frytki z pudełka.
Odeszłam od nich
Pomyślałam wtedy o mojej mamie. Też całe życie sprzątała, gotowała, znosiła. Pamiętam, jak mówiła do mnie: „W małżeństwie trzeba się poświęcać”. Długo w to wierzyłam. Nie chciałam już powtarzać tego wzoru, nie chciałam, żeby moje życie było zbiorem obowiązków. Mogłam zacząć od zera. Miałam odwagę i nie musiałam nikomu gotować obiadu za darmo. Nie wrócę, nawet jeśli będzie trudno.
Telefon zadzwonił pierwszy raz późnym wieczorem. Marek. Nie odebrałam. Po nim jeszcze trzy wiadomości: „Gdzie jesteś?”. „Ojciec się martwi”. „Może przesadził, ale mogłaś porozmawiać”. Nie odpowiedziałam.
Chwilę później przyszła wiadomość od teścia: „Zostawiłaś nas jak śmieci”. Odłożyłam telefon i wyszłam z mieszkania. Noc była chłodna, powietrze pachniało wczesną jesienią. Z torby wyjęłam książkę, którą kiedyś dostałam w prezencie od koleżanki z pracy i której nigdy nie zaczęłam czytać, bo zawsze było coś ważniejszego. Otworzyłam ją i czytałam powoli, litera po literze. Bez pośpiechu, bez wyrzutów sumienia, że „marnuję czas”. Nie jestem nikim. Po prostu nikt mnie nie widział. Nie wiem, kim będę, ale wiem, kim już nie jestem.
Iza, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że życie jest słodkie jak dżem z brzoskwiń. Po kolejnej nieudanej miłości pojęłam, że jest kwaśne jak ocet”
- „Odziedziczyłam po dziadku stary sad ze śliwkami. Niespodziewanie odkryłam w nim coś więcej, niż tylko dojrzałe owoce”
- „Przepisałem na syna interes i dałem mu 100 tys. w gotówce. Zamiast to wykorzystać, przetańczył pieniądze i szacunek”