Reklama

Mam trzydzieści osiem lat i jedno marzenie, które od lat siedzi mi niczym drzazga w sercu: żeby mój dom był naprawdę mój. Nie tylko na papierze, ale tak naprawdę, żebym to czuł wewnętrznie. Żeby wracać wieczorem z pracy i wiedzieć, że ta cegła, ta ściana, ten zapach drewna w salonie to wyłącznie moje dzieło. Moje i Magdy.

Reklama

Stefan. Mój teść. Człowiek złota rączka, który potrafi sam zbudować dom od podstaw. Kto by mu śmiał zaprzeczyć? Wszystko robił z rozmachem. Zawsze wiedział lepiej. Zawsze najgłośniej mówił, gdzie co ma stać. I zawsze, cholera, przypominał, komu zawdzięczamy ten „dom marzeń”.

Na początku to była pomoc – wielkie wsparcie. Bez niego faktycznie byśmy nie ruszyli z miejsca. Kiedy Halina, teściowa, zaproponowała nam działkę po jej ojcu, byłem wdzięczny. Naprawdę. Stefan sam zaproponował, że pomoże budować. Tylko my i on, żadnych firm, żadnych faktur. Wszystko miało być „nasze”.

I tak powstał dom. Piękny, drewniany, z oknami wychodzącymi na zachód, gdzie latem słońce tonie w polach. Magda mówiła, że to nasz azyl. Dzieci biegały po ogrodzie, a ja miałem wrażenie, że jestem w raju, który sam stworzyłem. Ale coś zaczęło się psuć. Jakby w tym domu, między deskami, między cegłami, był ukryty jakiś niewidzialny kredyt. Nie bankowy – emocjonalny. Kredyt wdzięczności. I ktoś właśnie zaczął się upominać o odsetki.

Czułem, że to nadchodzi. Te uwagi Stefana, że „to jego rękami postawione”. Te spojrzenia jakby patrzył na intruzów. I to jedno zdanie, które powiedział ostatnio... Brzmiało jak groźba. Jak początek końca.

Teść chciał się rozliczyć

– Tylko nie zapomnij, Kamil, że to ja ten dom postawiłem. Moimi rękami, mój pot i łzy – powiedział Stefan, opierając się o łopatę, jakby wbijał ją nie w ziemię, tylko we mnie.

Zamarłem. Właśnie kończyliśmy porządkować podwórko po zimie. Dzieci bawiły się na huśtawce, Magda podlewała tulipany, a on tak po prostu to rzucił. Bez kontekstu. Bez pytania. Jakby czekał tylko na odpowiedni moment, żeby uderzyć.

– Co ty mówisz, Stefan? – próbowałem się uśmiechnąć, choć czułem, jak coś ściska mi gardło.

– No, mówię tylko jak jest. Gdyby nie ja, to do dziś byście w bloku mieszkali. A teraz wszystko gotowe – dach, instalacje, fundamenty... Nawet okna sam wstawiałem.

– Pomagałeś nam. I zawsze byłem ci za to wdzięczny – odparłem spokojnie.

– Pomagałem? – zaśmiał się sucho. – Pomoc to jest, jak ktoś przyjdzie na parę godzin i coś zrobi. Ja tu dzień w dzień siedziałem. To ja ten dom stworzyłem, pamiętaj o tym.

Magda podeszła, wyczuła napięcie.

– Tato, daj spokój, przecież Kamil to wie. Wszyscy ci dziękujemy.

– Dziękujecie, dziękujecie... – mruknął i rzucił łopatę na ziemię. – Zobaczymy, czy będziecie pamiętać, kiedy naprawdę będzie trzeba się rozliczyć.

Zamilkliśmy. A ja poczułem pierwszy raz, że coś, co miało być fundamentem naszego życia, może się stać jego ruiną.

Wdzięczność trawiła mnie od środka

Siedzieliśmy przy stole w kuchni. Dzieci już spały, a cisza była tak gęsta, że wystarczyłoby jej do zatopienia całego domu.

– Magda, dlaczego on mówi, że ten dom jest jego? – powiedziałem, mieszając herbatę, choć dawno ostygła.

Westchnęła. Przesunęła kubek z herbatą na bok i splotła ręce pod brodą.

– On tak mówi od lat. To tylko sposób mówienia. Wiesz, jaki jest. Potrzebuje czuć, że coś znaczy...

– Magda – przerwałem jej. – To nie był sposób mówienia. On to mówił poważnie. Jakby miał jakieś prawo.

Zamilkła. Po chwili dodała:

– Może czuje, że go wykorzystaliśmy...

– My?! To chyba ja przez trzy lata zasuwałem w pracy, żeby ten kredyt na materiały spłacić! Gdzie były umowy? Gdzie jakiekolwiek ustalenia? – podniosłem głos.

– Kamil, to rodzina. Przecież ufaliśmy mu.

– Tak. I teraz wygląda na to, że to był błąd.

Spojrzała na mnie z żalem. Ale ja już czułem, jak coś we mnie pęka. Jakby ta wdzięczność, którą nosiłem w sobie tyle lat, zaczęła trawić mnie od środka.

– Powiedz mi jedno – dodałem już ciszej. – Czy on od początku planował, żeby ten dom był jego?

Magda nie odpowiedziała. Patrzyła w okno. Ale to było bardzo wymowne milczenie.

Podsłuchałem rozmowę teściów

Nie spałem. Chodziłem po domu jak duch, nie mogąc uspokoić myśli. Szedłem do kuchni po wodę i usłyszałem ich głosy. Stefan i Halina. Rozmawiali przy stole, nie wiedząc, że stoję tuż za rogiem. Drzwi były lekko uchylone, światło sączyło się na korytarz.

– On sobie chyba myśli, że ten dom jest tylko jego – mówił Stefan, a jego głos był zgorzkniały.

– Przestań. Daj im spokój, mają dzieci, mają kredyt... – szeptała Halina.

– A co mnie to obchodzi? Ja im dałem działkę. Ja postawiłem ten dom. Ja wszystko załatwiłem. I co mam teraz? Zero szacunku!

– Ale przecież to Magda, twoja córka...

– Właśnie! I ona teraz staje po stronie tego... chłystka. Jakby zapomniała, kto ją wychował. Ten dom to też mój dach nad głową. Nie pozwolę, żeby mnie z niego wyrzucili.

Poczułem, jak wzbiera we mnie gniew. Czułem jak pulsują mi skronie. Wszedłem do kuchni bez słowa.

– Słyszałem wszystko – powiedziałem twardo.

Zamilkli. Stefan tylko patrzył, jakby go przyłapano, ale bez cienia skruchy.

– Powiedz mi prosto: co ja ci jestem winien?

– Nie musisz nic mówić. Ludzie wiedzą. Wystarczy – odpowiedział chłodno.

– Ludzie? Ja nie budowałem domu dla ludzi. Budowałem go dla mojej rodziny. A teraz wygląda na to, że nie wiem nawet, kto tu jest rodziną, a kto tylko gościem.

Odwróciłem się i wyszedłem. Serce waliło mi jak młot. Wiedziałem, że to już nie tylko drobna różnica zdań. To była gruba awantura.

Magda też miała już dość

Usiadłem na ławce za domem, kiedy usłyszałem podniesione głosy. Magda weszła do kuchni jak burza. Nie zamknęli drzwi – słyszałem każde słowo.

– Tato, co ty wyprawiasz?! – jej głos był ostry, nabrzmiały od emocji. – Chcesz rozwalić mi małżeństwo?

– Co ty pleciesz? To nie ja zacząłem! – Stefan podniósł ton. – To twój mąż mnie prowokuje. Chodzi i nasłuchuje pod drzwiami jak jakiś szpieg!

– Bo mówiłeś rzeczy, których w ogóle nie powinieneś mówić! Że dom jest twój? Że masz do niego prawo?! Tata, co ty sobie wyobrażasz?!

– Wyobrażam sobie tyle, że po tym wszystkim, co zrobiłem, należy mi się coś więcej, niż tylko samo dziękuję!

– A co ci się należy?! Moje małżeństwo?! Moje życie?! – zadrżał jej głos. – Wychowałeś mnie, a teraz chcesz wszystko zniszczyć?

– Wychowałem cię, to prawda. I zawsze starałem się, żebyś miała lepiej, niż my z matką. A ty mi się odpłacasz tym, że stajesz po stronie obcego chłopa?

– On nie jest obcy! Jest moim mężem! A ty... ty się zmieniłeś. Nie poznaję cię, tato.

Zapadła cisza. Usłyszałem, jak Halina zaczyna cicho płakać. A Magda... wyszła. Zobaczyła mnie na ławce i przysiadła się bez słowa. Nie spojrzeliśmy sobie w oczy. Bo może baliśmy się, co w nich zobaczymy.

Nie wiedziałem, czy chcę wrócić

Siedzieliśmy przy stole w salonie jak na pogrzebie. Nikt nie jadł, nikt się nie odzywał. Teść siedział na czele stołu, ręce skrzyżowane, mina jak z betonu. Teściowa nerwowo popijała herbatę. Magda miała czerwone oczy. A ja... ja czułem się jak gość we własnym domu.

– Trzeba uregulować sprawy – odezwał się w końcu Stefan. – Spisać jakąś umowę. Żeby nie było nieporozumień.

– Jaką umowę? – zapytałem szorstko.

– No, że dom jest współwłasnością. Że ja mam w nim część.

Magda zamarła.

– Tato, nie… Nie możesz tak...

– Mogę. I muszę.

W tym momencie do pokoju weszła Marta, siostra Magdy. Nie była zaproszona, ale chyba Halina ją powiadomiła. Wstałem. Spojrzałem na wszystkich.

– Dość. Jeśli to ma tak wyglądać, to... ja wychodzę.

Trzasnąłem drzwiami. Po raz pierwszy nie wiedziałem, czy chcę w ogóle wrócić.

Po prostu odszedłem

Stałem na podjeździe. Patrzyłem na dom, który przez lata był moim marzeniem. Każda belka, każdy listek w ogrodzie... a jednak nic nie czułem. Ani dumy. Ani radości. Tylko pustkę. Jakbym patrzył na piękne zdjęcie czegoś, co nigdy nie było moje. Wyszedłem wtedy z domu, żeby się przewietrzyć. A tak naprawdę... żeby uciec. Przed krzykiem. Przed pretensjami. Przed tą całą farsą, w której grałem główną rolę i nawet o tym nie wiedziałem.

Magda wyszła po chwili. Miała na sobie sweter, ten, który lubiłem. Ale dziś niczego we mnie nie ocieplił.

– Kamil... – powiedziała cicho, jakby każde słowo ją bolało.

Nie spojrzałem na nią.

– To nie był mój dom – powiedziałem. – To była pułapka.

– Nie mów tak... – próbowała coś jeszcze, ale nie dałem jej dokończyć.

– Od początku był zbudowany na cudzym fundamencie. I teraz wszystko się sypie.

Zamilkliśmy. Nie było już nic do powiedzenia. Nawet nie wiem, ile tak staliśmy – minuty? Godziny? A potem... po prostu odszedłem w stronę pola. Za mną został dom, który miał być schronieniem, a stał się zasadzką.

Kamil, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama