„Teść zasiał nasionko w moim ogródku, a potem się wszystkiego wyparł. Nasz syn ma już 3 lata i jego oczy”
„Test zrobiłam rano. Z trudem wytrzymałam pięć minut. Patrzyłam na te dwie kreski, jakby to był jakiś fałszywy alarm. Zrobiłam kolejny. Potem jeszcze jeden. Wynik się nie zmienił. Byłam w ciąży. To nie był czas ani miejsce na nowe życie”.

- Redakcja
Marek zginął w wypadku samochodowym. Po prostu nie wrócił z pracy. Od tamtej chwili moje życie było cichą egzystencją między ścianami pustego mieszkania, które kiedyś wypełniał jego śmiech. Mama mówiła, żebym się pozbierała, wróciła do pracy, zaczęła „żyć na nowo”. Tylko jak się żyje bez powietrza? Bez dotyku kogoś, kto znał mnie lepiej niż ja sama? Jedyną osobą, która mnie rozumiała, był Jerzy. Mój teść. Zaczęliśmy rozmawiać. I właśnie wtedy wszystko się popsuło.
Poczułam gulę w gardle
Teść przyniósł czerwone wino, które kiedyś piliśmy razem z Markiem. Powiedział, że otworzy je „na wspomnienie”. Kolacja była prosta – makaron z pesto i dwie porcje tiramisu, które kupił w cukierni. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, a rozmowa się nie kleiła. Wiedziałam, że to nie ma sensu, ale nie potrafiłam go poprosić, żeby już poszedł. Po posiłku usiedliśmy na kanapie. Teść patrzył gdzieś przed siebie, milczał. A potem, jakby to było coś najzwyklejszego na świecie, powiedział:
– Samotność potrafi człowieka rozłożyć na części. Czasem nie mam po co wstawać z łóżka.
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. A potem usłyszałam:
– Ty też chyba nie masz, po co.
Poczułam gulę w gardle. Pokiwałam tylko głową, a łzy zaczęły mi spływać po policzkach. Teść przytulił mnie bez słowa. Mocno. Zdecydowanie za mocno jak na teścia. Nie odepchnęłam go. Chwilę później nasze usta się spotkały. A potem jego dłonie przesunęły się po moich plecach, a ja, zamiast się cofnąć, przylgnęłam do niego mocniej. W ostatnim momencie odsunęłam się od niego, a serce waliło mi jak młot. Z trudem złapałam powietrze.
– To nie powinno się wydarzyć – wyszeptałam.
Teść skinął głową, ale nie wyglądał na przerażonego. Wręcz przeciwnie. Kiedy wyszedł, długo siedziałam w ciszy, tuląc do piersi poduszkę. Bałam się tego, co się właśnie zaczęło. Mimo wszystko nie żałowałam.
Wybuchłam płaczem
Test zrobiłam rano. Z trudem wytrzymałam pięć minut. Patrzyłam na te dwie kreski, jakby to był jakiś fałszywy alarm. Zrobiłam kolejny. Potem jeszcze jeden, innej marki. Wynik się nie zmienił. Byłam w ciąży. Długo siedziałam na łóżku, w dłoniach ściskałam kubek z zimną już herbatą. To nie był czas ani miejsce na nowe życie. A już na pewno nie na takie życie. Czułam mdłości – nie tylko fizyczne, ale i moralne. Wieczorem zadzwoniłam do teścia.
– Mam ci coś ważnego do powiedzenia. To nie jest rozmowa na telefon – powiedziałam krótko.
Spotkaliśmy się w jego ogrodzie. Jerzy przycinał róże, jakby to miało mu dać wymówkę przed prawdziwym światem.
– Jestem w ciąży – wypaliłam. – To twoje dziecko.
Zamarł. Ręce opadły mu z sekatorem w połowie ruchu. Spojrzał na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby usłyszał, że ktoś znowu umarł.
– Nie... To niemożliwe. Jesteś pewna?
– Zrobiłam trzy testy. Wiesz, że nie ma tu błędu.
Teść przesunął dłonią po twarzy. Odsunął się ode mnie.
– Nie możemy tego ciągnąć. To był błąd. Jesteś młoda... Może to nie moje...
Zabolało. Milczałam. Zadzwoniłam do Magdy. Po dziesięciu minutach siedziałyśmy u niej w kuchni. Powiedziałam wszystko. Wybuchła płaczem razem ze mną.
– Co zamierzasz? – zapytała.
– Nie wiem, ale nie zamierzam tego ukrywać.
Wyznałam prawdę
Zebrałam wszystkich w niedzielę. Magda przyszła pierwsza – z ciasteczkami, jakby to była zwykła kawa u znajomej. Potem mama. Niepewna, pełna rezerwy. Na końcu teść. Wszedł spóźniony, z miną, jakby nie wiedział, po co go tu zaprosiłam. Siedzieliśmy przy stole w milczeniu. Magda rzucała mi nerwowe spojrzenia, mama patrzyła w talerz, a teść udawał, że coś przegląda w telefonie.
– Jestem w ciąży – powiedziałam. Głośno, spokojnie. – To dziecko Jerzego.
Cisza nie trwała długo. Mama od razu wybuchła.
– Co ty wygadujesz?! Oszalałaś?! To twój teść!
Teść otworzył usta, ale zamknął je bez słowa. Spojrzał na mnie i tylko pokręcił głową.
– To nieprawda – powiedział cicho. – Coś ci się pomyliło.
– Naprawdę? – odparłam. – Kiedy się całowaliśmy w moim salonie, też ci się pomyliło?
– Nie wiem, co ty próbujesz osiągnąć – wymamrotał. – Nie będę częścią tej farsy.
– Farsy? – mama podniosła głos. – Ty chcesz powiedzieć, że... że to się naprawdę wydarzyło?
– Nie wymyśliłam tego.
Jerzy wstał. Przez chwilę miałam nadzieję, że coś powie, cokolwiek, co potwierdzi moją wersję. Milczał. I wyszedł.
– Jak mogłaś? – wycedziła mama. – Zhańbiłaś nie tylko siebie, ale i Marka.
Zostałam sama z Magdą. Nawet ona nic nie powiedziała. Nie musiała. Wystarczyło, że została.
Nie miałam już siły
Ludzie zaczęli szeptać. Najpierw sąsiadka z parteru, która nagle „przypadkiem” zaczęła unikać mnie na klatce. Potem znajome z osiedla, które przestały odpowiadać na „dzień dobry”. Plotki rozlały się szybciej, niż mogłam to przewidzieć. Jerzy przestał się odzywać. Komórka milczała, a on zniknął, jakby go nigdy nie było. Przechodziłam koło jego domu kilka razy, ale zasłony były szczelnie zaciągnięte. Po tygodniu dostałam wiadomość od Magdy:
„Spotkałam Jerzego. Powiedział, że nie zamierza się mieszać. Że to twoja sprawa”.
Nie płakałam. Nie miałam już siły. Moja matka nie dzwoniła. Może liczyła, że się opamiętam. Albo zniknę. Dla niej i tak byłam tylko problemem. Tylko Magda próbowała mnie ratować.
– Może wyjedziesz? Zaczniesz gdzieś od nowa? Tu cię zniszczą.
– A co z dzieckiem? Mam mu nie powiedzieć, kim jest jego ojciec?
Spojrzała na mnie uważnie.
– A może właśnie dlatego powinnaś zniknąć. Dla niego.
W nocy nie spałam. Myślałam o tym, jak moje dziecko będzie żyło z tym piętnem. Że jest wynikiem żałoby, samotności i czyjegoś tchórzostwa. Jakby to wszystko było tylko moją winą. Jakbym to ja była zagrożeniem. Nad ranem napisałam do niego krótką wiadomość:
„Nie musisz się martwić. Zniknę”.
Nie odpisał.
Musiałam uciec
Spakowałam się w jedną walizkę. Tyle wystarczyło – kilka ubrań, dokumenty, książka, której nigdy nie przeczytałam do końca. Pociąg odjeżdżał o szóstej czterdzieści pięć. Magda nalegała, że mnie zawiezie, ale odmówiłam. Potrzebowałam tej samotności. Chciałam przeżyć wyjazd jak pogrzeb bez świadków. Miasto, do którego jechałam, było przypadkowe. Znalazłam ogłoszenie o wynajmie małego mieszkania, blisko szpitala i przystanku autobusowego. Idealne na nowe życie. Na ukrycie się. Na zniknięcie. W pociągu rozpięłam kurtkę i położyłam rękę na brzuchu. Jeszcze nic nie było widać, ale ja już czułam. Wiedziałam, że to dziecko rośnie. I że niczym nie zawiniło.
W nowym miejscu wszystko było obce. Weszłam do mieszkania i usiadłam na podłodze. Pustka. Tak bardzo pasowała do mnie. Przez kilka godzin patrzyłam w sufit. Bez łez, bez szeptów. Tylko oddech. Wieczorem usiadłam przy małym stole z zeszytem. Pisałam do dziecka. Bez imienia. Po prostu – do ciebie. Opisałam, jak doszło do twojego poczęcia. Co czułam. Jak bałam się, że nikt nigdy mi nie uwierzy. Że może i ty nie uwierzysz. Napisałam też, że choć twoje życie zaczęło się od ciszy, bólu, nie jesteś błędem. Włożyłam list do koperty. Schowałam do szuflady.
Jeszcze nie wiedziałam, jak się ułoży moje życie. Wiedziałam jedno – nie pozwolę, żeby moje dziecko żyło w kłamstwie.
Nie wróciłam do rodzinnego miasta
Minęły trzy lata. Czas nie zagoił ran. On tylko przysypał je kurzem codzienności. Mój syn ma jasne włosy i oczy Marka. Tak przynajmniej sobie wmawiam. Mówię, że to po nim – żeby łatwiej mi było patrzeć mu w twarz. Gdy się śmieje, widzę Jerzego. I wtedy zamiera mi oddech. Nie wróciłam do rodzinnego miasta. Nie miałam po co. Matka nigdy więcej się nie odezwała. Magda pisała przez pierwszy rok, potem coraz rzadziej. W końcu przestała. Pewnie uznała, że lepiej dla mnie będzie, jeśli zamknie mnie w przeszłości. Nie mam jej za złe.
Życie w nowym miejscu było trudne. Nikt mnie tu nie znał – i to było moim wybawieniem. Pracowałam, uczyłam się samotnego macierzyństwa, uczyłam się siebie. Syn rośnie szybko. Jest bystry, wrażliwy. Gdy pyta o tatę, odpowiadam wymijająco. Jeszcze nie teraz. Pewnego dnia przeczyta ten list. Bo prawda jest gdzieś obok nas. Ukryta w zeszycie, schowana w szufladzie. I wiem już, że kiedyś mu powiem. Kim jest i skąd się wziął. I że nie był niechciany. Nie wiem, czy będzie mi za to wdzięczny. Może mnie znienawidzi. Może zrozumie. Nie chcę i nie będę kłamać. Bo nawet jeśli prawda nie wyzwala – jest wszystkim, co mu mogę dać.
Julia, 30 lat
Czytaj także:
- „Po śmierci taty zostały nam wspomnienia i dług na astronomiczną kwotę. Żyjemy z matką w biedzie i płacimy za jego błędy”
- „Miastowa synowa mówi, że moje kiszonki to relikt przeszłości. Z takim podejściem smarkula szybko napyta sobie biedy”
- „Urlop w Chorwacji stał się tanim melodramatem. Było pięknie do czasu, gdy w kieszeni męża znalazłam dowód zdrady”