„Teść zgrywał świętoszka na Wigilii, a miał swoje grzeszki. Nie wiedziałam, jak to powiedzieć mężowi”
„Postawiłam wazę z barszczem na środku stołu i ułożyłam obok miseczkę z uszkami. W powietrzu unosił się zapach grzybów, smażonej ryby i kompotu z suszu, ale dla mnie wszystko smakowało w tym roku jak popiół. Teść głośno odmówił modlitwę, jakby był świętym patriarchą, a nie kłamcą i oszustem”.

- Redakcja
Wigilia u teściów zawsze była dla mnie stresującym doświadczeniem, ale tego roku czułam się wyjątkowo rozdarta. Składając życzenia ojcu mojego męża, uśmiechałam się uprzejmie, całowałam go w policzek i życzyłam zdrowia – choć w środku aż mnie skręcało. Trzymał w rękach opłatek, a ja w myślach widziałam jego drugie oblicze. Wiedziałam o nim coś, czego nikt z rodziny nie podejrzewał. Siedział przy stole jak przykładny senior rodu, a ja wiedziałam, że jego ręce nie są tak czyste, jak próbował to pokazać. Ta Wigilia miała dla mnie zupełnie inny smak.
Wigilijna hipokryzja
– Kochana, podaj barszcz, zaraz będziemy siadać – powiedziała teściowa z uśmiechem, który wyglądał na autentyczny tylko wtedy, gdy nie było mnie w pobliżu.
Postawiłam wazę z barszczem na środku stołu i ułożyłam obok miseczkę z uszkami. W powietrzu unosił się zapach grzybów, smażonej ryby i kompotu z suszu, ale dla mnie wszystko smakowało w tym roku jak popiół. Staliśmy w kręgu, trzymając opłatki. Najpierw modlitwa. Teść głośno odmówił „Ojcze nasz”, a potem dodał kilka zdań od siebie – że rodzina to najważniejsze, że trzeba się wspierać, kochać, wybaczać. Mówił z taką powagą, jakby był świętym patriarchą, a nie człowiekiem, który oszukiwał i kłamał. Wiedziałam. Wiedziałam, co robił. Jak traktował innych. A mimo to stałam tam, jak wszyscy, i udawałam.
– Wszystkiego dobrego, zdrowia, spokoju – powiedziałam, podając mu opłatek. Nasze palce się musnęły. Chciałam odruchowo cofnąć rękę, ale nie mogłam się wyłamać. Mój mąż patrzył.
– Tobie również, kochanie. Oby ci się wszystko układało – odparł teść z szerokim uśmiechem. A ja czułam, że zaraz się rozpadnę.
Odwróciłam się do męża i pocałowałam go w policzek. Tylko jego obecność mnie jeszcze powstrzymywała przed tym, by wykrzyczeć całą prawdę przy wigilijnym stole. Choćby to, co nagrałam na dyktafon, który przypadkiem znalazłam w jego starym telefonie. I co usłyszałam…
Dwa oblicza jednego człowieka
Dwa tygodnie wcześniej, przeszukując szufladę z ładowarkami i kablami, natknęłam się na stary telefon. Pomyślałam, że może uda się odzyskać z niego jakieś zdjęcia z dawnych czasów mojego męża, które teść kiedyś obiecał mi pokazać. Telefon miał popękany ekran, ale dało się go jeszcze włączyć. I wtedy go znalazłam – plik audio, którego nazwa była niepozorna: „rozmowa_maj”. Z ciekawości nacisnęłam „play”. W słuchawkach usłyszałam głos mojego teścia. Brzmiał jak zawsze – spokojnie, rzeczowo, ale to, co mówił… Tego się nie spodziewałam. Mówił o dziewczynie dwudziestoparoletniej. Mówił o „prezentach”, które jej dawał. Potem coś o tym, że „wie, jak to wszystko ukrywać, żeby nikt się nie domyślił”.
Poczułam, jak robi mi się słabo. Usłyszałam jeszcze śmiech. Taki pusty, zimny, bez śladu żalu. To nie był człowiek, którego znałam. To był ktoś obcy. Obrzydliwy. Przez kolejne dni nie mogłam spać. Zastanawiałam się, kim była ta dziewczyna. Co się między nimi wydarzyło. Miałam tylko głos i słowa, ale one wystarczały, żeby przestać mu ufać. Od tamtej pory nie patrzyłam na teścia tak samo. Kiedy się uśmiechał, widziałam w tym grymas. Kiedy żartował – słyszałam ten śmiech z nagrania. A najgorsze było to, że mój mąż nadal go uwielbiał.
Nagranie, które wszystko zmieniło
Przez tydzień nosiłam ten telefon w torebce, jakby sam jego ciężar przypominał mi, że to nie był zły sen. Kilka razy próbowałam usunąć plik, ale nie umiałam. Wciskałam „usuń”, po czym w ostatniej chwili wycofywałam się z decyzji. Jakbym musiała mieć dowód, że to nie była tylko moja wyobraźnia. W końcu postanowiłam powiedzieć o wszystkim mojej przyjaciółce, Agacie. Znałyśmy się od lat, ufałam jej bezgranicznie. Spotkałyśmy się w kawiarni, zamówiłyśmy herbaty. Drżały mi ręce, kiedy zakładałam słuchawki na jej uszy. Przesłuchała całość. Milczała. Potem zdjęła słuchawki i spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– To twój teść? – zapytała cicho. Kiwnęłam głową.
– Masz pewność, że to on?
– Poznałabym ten głos wszędzie – odpowiedziałam.
– I co chcesz z tym zrobić?
Nie umiałam jej odpowiedzieć. Chciałam powiedzieć wszystko mojemu mężowi. Wierzyłam, że mnie wysłucha, ale wiedziałam też, że dla niego ojciec był ideałem. Wzorcem. Facetem, który zawsze wiedział, co zrobić. Jak mu to powiedzieć?
– Zgrywał świętego, a to kawał... – urwała. – Musisz uważać. Jeśli to wyjdzie, rozpęta się piekło, ale nie możesz tego tak zostawić.
Wtedy zrozumiałam, że nie tylko ja usłyszałam ten brud. On był prawdziwy.
Milczenie pełne gniewu
Od tamtej rozmowy z Agatą wszystko się zmieniło. Patrzyłam na teścia i widziałam obcego człowieka. Każde jego słowo wydawało mi się podszyte kłamstwem. Nawet kiedy komentował pogodę albo pytał, czy upiekłam coś na święta. Był dla mnie jak maska – uśmiechnięta, zadbana, pełna życzliwości, ale pod spodem kryło się coś zgniłego. Najtrudniejsze było to, że nie mogłam nikomu o tym powiedzieć. Mój mąż planował Wigilię u rodziców z takim entuzjazmem, jakby miał siedem lat.
– Mama zrobi twoją ulubioną sałatkę. Tato mówił, że przygotuje karpia według starego przepisu dziadka – mówił z uśmiechem, a ja tylko kiwałam głową.
Kiedyś powiedziałam:
– A jeśli nie wszystko jest takie, jakie się wydaje?
Popatrzył na mnie zaskoczony.
– Co masz na myśli?
– Czasem ludzie nie są tacy święci, jak się ich maluje.
Wzruszył ramionami.
– Każdy ma swoje słabości, ale mój ojciec to porządny facet. Wiem, że możesz go nie lubić, bo czasem bywa surowy, ale to dobry człowiek.
Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły się spierać. Każda rozmowa prowadziła do ściany. Zbliżała się Wigilia, a ja czułam coraz większy bunt. Nie tylko wobec teścia, ale wobec tego, że wszyscy udawali, że żyjemy w idealnej rodzinie. Że wszystko jest w porządku, że wartość człowieka mierzy się opłatkiem, a nie tym, co robi, gdy nikt nie patrzy.
Niewybaczalna prawda
Na tej Wigilii nic mi nie smakowało tak, jak powinno. Łamałam się opłatkiem z każdym członkiem rodziny, ale tylko przy jednej osobie czułam, że robię coś, czego nie zdołam sobie wybaczyć. Teść wyciągnął rękę z opłatkiem, patrząc mi w oczy. Uśmiechał się, jakby nic się nie stało. Jakby nie miał żadnych sekretów.
– Wszystkiego dobrego, kochana – powiedział tym samym ciepłym tonem, którym mówił do wnuków, rozdając im prezenty.
Z trudem się przemogłam, by dotknąć jego dłoni. Kiedy odchodziłam od niego, coś w środku mnie pękło. Poszłam do łazienki i przez kilka minut siedziałam tam w ciszy. Oddychałam głęboko, próbując nie płakać. Wiedziałam, że jeśli zacznę – nie przestanę. Po kolacji dzieci biegały po mieszkaniu, a dorośli pili herbatę i rozmawiali o planach na nowy rok. Wtedy przyszło mi coś do głowy. Zabrałam męża do kuchni pod pretekstem pomocy przy cieście. Zamknęłam za sobą drzwi.
– Muszę ci coś pokazać – powiedziałam cicho.
Wyjęłam telefon i włączyłam nagranie. Po kilku sekundach jego twarz się zmieniła.
– Kto to? – zapytał.
– Posłuchaj do końca – odpowiedziałam tylko.
Gdy skończył, nie powiedział nic. Patrzył na mnie długo, potem na telefon.
– Skąd to masz?
– Znalazłam w jego starym telefonie. Nie chciałam... ale musiałam.
Widziałam, jak walczy ze sobą. Jak pęka mu coś pod skórą. Świat, w który wierzył, właśnie się rozpadł.
Puste miejsce przy stole
Minął miesiąc od tamtej Wigilii. Mój mąż nie zamienił z ojcem ani słowa od chwili, gdy wysłuchał nagrania. Próbował zadzwonić do kobiety, której imię padło na końcu – z trudem udało nam się je wyłapać, ale numer był już nieaktywny. Wiedział tylko tyle, że była prawdopodobnie kiedyś jego sąsiadką. Resztę musiał sobie dopowiedzieć sam. Teść oczywiście próbował z nami rozmawiać. Pisał sms-y, dzwonił. Twierdził, że to „manipulacja”, „stare rzeczy”, „nieporozumienie”. Nigdy nie zapytał, skąd mamy nagranie. Może wiedział. Może już nie próbował zaprzeczać, tylko ratować własną reputację.
Mój mąż z dnia na dzień zamknął się w sobie. Przez kilka dni prawie się nie odzywał. Potem przestał odpowiadać na telefony rodziców. W końcu spakował wszystkie zdjęcia ojca i schował je na strychu. Nie powiedział, co zamierza dalej. Nie pytałam. Wiedziałam, że coś w nim się złamało. W styczniu przyszedł list. Teść zrezygnował z kontaktów z nami i wnukami „do odwołania”. W ostatnim zdaniu napisał: „Żałuję, ale nie cofnę już czasu”. Mąż zgniótł list i wrzucił go do kominka. Na święta wielkanocne zostaliśmy w domu. Mąż powiedział tylko:
– Nie chcę znów udawać.
Puste miejsce przy stole nie bolało tak bardzo, jak by się mogło wydawać. Bolało tylko to, że zaufanie raz złamane nie da się skleić. A rodzina nie zawsze znaczy to samo, co bliskość.
Joanna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Utknęłam z facetem mdłym jak karp w galarecie. Oświadczył mi się w wigilię, bo tak mu mamusia kazała”
- „Po 15 latach wróciłam ze Szkocji do kraju, bo tęskniłam za ojczyzną. Niestety Polacy nie przyjęli mnie zbyt ciepło”
- „Choć mam 70 lat to nie jestem za stara na przygody. Los sprawił, że w starej windzie poczułam się jak nastolatka”