Reklama

Mieszkamy razem pod jednym dachem już piąty rok. My – ja, mój mąż i dzieci – zajmujemy piętro, a teściowie parter. Dom jest duży, ogród wspólny. Miało być wygodnie i ekonomicznie. Tyle że nikt nie ostrzegał mnie, że największym źródłem konfliktów nie będą rachunki czy hałasujące dzieci, ale... trawnik.

Reklama

Teść całe życie traktował ogród jak wizytówkę. Codziennie, jak tylko pogoda pozwalała, biegał z kosiarką, grabił, podlewał, przycinał każdy źdźbło trawy, jakby od tego zależało jego zdrowie. A ja? Ja chciałam tylko trochę więcej życia. Koloru. Zaproponowałam, żeby w jednej części posadzić kwiaty dla pszczół, może stworzyć fragment łąki kwietnej. Coś naturalnego, ekologicznego, ładnego dla oka. Ale jak tylko rzuciłam ten pomysł przy obiedzie, zobaczyłam jak teściowi twarz robi się czerwona. A potem... zaczęło się. I nie, nie chodziło tylko o te kwiaty.

Dwie odmienne wizje trawnika

– No i co ty znowu robisz, Ewelina? – usłyszałam głos teścia za plecami, zanim zdążyłam wyjąć grabki z altanki.

– Chciałam tylko trochę spulchnić ziemię przy ogrodzeniu. Posadziłam tam chabry. – Odwróciłam się i spojrzałam na niego z uśmiechem, nie wiedząc, że zbliża się z miną zwiastującą awanturę.

– Chabry? A kto ci pozwolił tu coś robić? To jest strefa koszenia! – Teść wskazał ręką na skrawek trawnika, jakby bronił granicy państwowej.

– Przecież ustaliliśmy z Markiem, że ta część może być trochę bardziej... naturalna.

– Naturalna?! – parsknął. – Wy młodzi wszystko byście zostawili same sobie, a potem się dziwicie, że robactwo, kleszcze, pokrzywy!

– Przesadzasz. To tylko kawałek, z którego i tak nikt nie korzysta.

– To nie jest wiejska łąka, tylko porządny ogród.

– Ale nie twój, tato. Nasz wspólny. A ja też tu mieszkam – dodałam ciszej, ale z naciskiem.

Zamilkł na chwilę, ale jego wzrok mówił wszystko: dla niego byłam tylko intruzem z konewką i dziwnymi pomysłami. Odwrócił się i poszedł, mrucząc coś pod nosem. A ja? Stałam z tymi grabkami w rękach i czułam, jak krew pulsuje mi w skroniach. To nie była zwykła sprzeczka. To było pierwsze uderzenie. I wiedziałam, że na tym się nie skończy.

To tylko trawa

Następnego dnia obudziło mnie warczenie kosiarki. Zerwałam się z łóżka i spojrzałam przez okno. Teść jeździł w kółko po naszym „eksperymentalnym kawałku” trawnika, ścinając wszystko. Stał w samym środku tego, co miało być łąką kwietną, z zaciśniętymi ustami i uporem wypisanym na twarzy. Wybiegłam w samych klapkach i szlafroku.

– Tato, co ty robisz?! – krzyknęłam, biegnąc przez taras.

– Koszę trawę – odpowiedział sucho, nie zatrzymując maszyny. – Jest sobota. Zawsze w sobotę się kosi.

– Ale to był mój kawałek! Te kwiaty... one dopiero zaczęły rosnąć!

– Kwiaty?! Tam był syf, nie kwiaty. I nie ma tu „twojego kawałka”, bo cały ogród to ogród rodzinny. Tak ustalaliśmy, nie?

– Rodzinny, czyli nie tylko twój – warknęłam, próbując zagłuszyć silnik.

Zatrzymał się w końcu.

– Jak ci się nie podoba, to możesz zasadzić te swoje wynalazki na balkonie. Tam ci nikt nie będzie przeszkadzał.

Zatkało mnie. Stałam tam jak idiotka w szlafroku, z uczuciem, jakby mnie ktoś policzkował. Odetchnęłam głęboko, nie chcąc robić sceny. Wróciłam do domu, ale ręce mi się trzęsły. Weszłam do kuchni, Marek siedział przy stole z telefonem.

– Słyszałeś?

– Tak, ale... Ewelina, daj spokój. To tylko trawa.

– Nie, Marek – odparłam cicho. – To nie o trawę chodzi. On mnie po prostu nie szanuje.

Cisza przed burzą

Przez kilka dni unikaliśmy się z teściem. Gdy wychodziłam do ogrodu, on akurat „miał coś do zrobienia w piwnicy”. Kiedy schodziłam do kuchni, jego już dawno tam nie było. Teściowa próbowała udawać, że nic się nie stało, ale było czuć napięcie w powietrzu, jak przed burzą. W środę po południu postanowiłam zasadzić nowe kwiaty. Tym razem tuż przy naszej części tarasu, w donicach. Bez żadnej ingerencji w trawnik. Chciałam tylko zająć czymś ręce i myśli. Nie zdążyłam jeszcze dobrze wcisnąć dłoni w ziemię, gdy usłyszałam znajomy, ciężki krok.

– No, przynajmniej teraz sadzisz tam, gdzie ci wolno – mruknął teść, stając obok.

Spojrzałam na niego, próbując opanować nerwy.

– Tato, nie jestem twoim wrogiem – powiedziałam spokojnie. – Chciałam tylko trochę ożywić ogród. Dla dzieci, dla nas wszystkich.

– Ożywić... – powtórzył z ironią. – A kto będzie to wszystko sprzątał, jak przekwitnie? Kto będzie wyciągał chwasty, gonił osy, podlewał?

– My, tato. Ja i Marek. Mamy dwie ręce.

– Marek to sobie w ogrodzie nawet buta nie pobrudzi. A ty... – urwał, popatrzył na mnie, jakby pierwszy raz mnie widział. – Ty się za bardzo panoszysz.

Zrobiło mi się gorąco. Zaschło mi w ustach.

– Panoszę się? Bo chcę coś posadzić?

– Bo robisz, co chcesz, bez pytania. Bo od kiedy tu mieszkacie, wszystko musi być po twojemu.

– Też tu mieszkam. I nie zamierzam chodzić na palcach, żeby panu nie przeszkodzić w pielęgnowaniu trawnika marzeń.

Zamilkł. Odszedł, nie odpowiadając. Ale czułam, że ta rozmowa była początkiem czegoś większego. Że to nie koniec, tylko początek burzy, która dopiero się zbliża.

Kłótnia w kuchni

W sobotę rano obudził mnie stukot deszczu o parapet. Zamiast jednak cieszyć się spokojnym początkiem dnia, usłyszałam podniesione głosy. Zeszłam na dół. W kuchni stali Marek i jego ojciec. Atmosfera była napięta, jak napięta linka w łuku tuż przed strzałem.

– Tato, daj już spokój z tą trawą. Ewelina nie zrobiła nic złego – mówił Marek podniesionym głosem.

– Nic złego? A że przekształca ogród bez pytania, to co? Wolno jej wszystko, bo jest z miasta i przyszła z pomysłami z internetu?

Zatrzymałam się w progu, ale oni mnie już widzieli.

– To nie pomysły z internetu – odezwałam się twardo. – To zwykła potrzeba zmiany. Chciałam tylko, żeby było trochę piękniej. I żeby dzieci miały motyle w ogrodzie, a nie tylko idealny trawnik, który się tylko ogląda, a nie dotyka.

Teść prychnął.

– Motyle, pszczoły, a za chwilę węże i kleszcze. Ogród to nie łąka, tylko miejsce, które się pielęgnuje, nie puszcza samopas.

A ty myślisz, że tylko ty umiesz pielęgnować? – zapytałam już z irytacją. – Bo co, bo masz 65 lat i kosiarkę? Zawsze musi być tak, jak ty chcesz.

Zrobiło się cicho. Marek patrzył raz na mnie, raz na ojca. Ten ostatni spuścił wzrok. A potem, nie patrząc na nikogo, powiedział cicho:

– Kiedyś miałem wszystko pod kontrolą. Teraz czuję się, jakby wszystko wymykało się z rąk. Może za ostro zareagowałem.

Zamarłam. Nie spodziewałam się tego po nim.

– To nie chodzi o kontrolę, tato. Chodzi o to, żeby żyć razem, nie obok siebie – powiedział Marek. – A to oznacza kompromisy. Czasem po twojemu, czasem po naszemu.

Teść wzruszył ramionami.

– Może. Ale z tymi chabrami to przesadziłaś.

Mimo wszystko się uśmiechnęłam.

– Obiecuję, że tym razem posadzę coś, co nie przypomina chwastów. Pokażę ci najpierw nasionka. Zgodzisz się?

Spojrzał na mnie, długo. A potem kiwnął głową.

– Pokaż. Ale żadnych pokrzyw.

Nić porozumienia

W niedzielę rozłożyłam się na trawie z katalogiem ogrodniczym i kubkiem herbaty. Marek bawił się z dziećmi, a ja, ku swojemu zaskoczeniu, usłyszałam za plecami skrzypienie furtki. Teść wyszedł z altany i podszedł, niepewnie, z rękami w kieszeniach.

To co tam masz? – zapytał, siadając niezdarnie na składanym krześle obok.

– Katalog. Chciałam ci pokazać nasionka. Zobacz, na przykład to – pokazałam mu zdjęcie delikatnych lawendowych grządek otoczonych niską trawką. – Tu są kwiaty, ale wszystko pod kontrolą. Nie rozłazi się. Ładne?

– Ładne – przyznał niechętnie. – Ale to na pewno nie rozsieje się po całym ogrodzie?

– Nie. Sama będę to pielić, obiecuję. I postawię obrzeże, żeby wszystko było w ryzach.

– Hm – burknął i przewrócił kilka kartek. – A to co? – wskazał na zdjęcie rabaty z rudbekią i jeżówką.

– To do przyciągania motyli. Też podoba ci się?

Nie odpowiedział od razu. Ale zauważyłam, jak mięknie mu wyraz twarzy. W końcu westchnął.

– Wiesz... nie chodzi o tę trawę. Chodzi o to, że czuję się, jakbym tracił swoje miejsce. Kiedyś to ja byłem głową rodziny. Teraz wszystko się zmienia i... człowiek czuje się niepotrzebny.

Patrzyłam na niego w ciszy, niepewna, co powiedzieć. Potem odłożyłam katalog i chwyciłam go za rękę.

– Tato. Nikt ci nie odbiera twojego miejsca. Tylko do ciebie dołączamy. Możemy ten ogród dzielić. Nie walczyć, tylko dzielić.

– Może... może masz rację – powiedział cicho. – Ale jak znowu zobaczę, że coś przypomina pokrzywy, to...

– To się razem pośmiejemy, dobra?

Spojrzał na mnie i... uśmiechnął się. Pierwszy raz od miesięcy.

– No dobra, Ewelina. Ale jak to nie będzie rosnąć, to wracamy do mojego systemu.

– Umowa stoi – uśmiechnęłam się, czując, jak napięcie powoli znika.

Coś więcej niż łąka kwietna

Minęło kilka tygodni. W ogrodzie pojawiły się pierwsze kolory. Nie było tego dużo – kilka niskich rabatek przy tarasie, trochę kwiatów w donicach, ale wystarczyło, by dzieci zaczęły codziennie podglądać motyle i pszczoły. I wystarczyło, żeby teść – choć wciąż twardo trzymający się swojej kosiarki – coraz częściej zaglądał do mojego „kącika”.

Zdarzały się spięcia. Czasem o to, że coś za bardzo urosło, czasem o to, że dzieci pobrudziły się ziemią przy kwiatkach. Ale z każdym tygodniem było mniej złości, a więcej... rozmowy. I śmiechu. Bo, jak się okazało, teść znał się na podlewaniu lepiej niż ja. A ja miałam cierpliwość do pielenia, której on nigdy nie miał.

Nie zostaliśmy przyjaciółmi od razu. Ale przestaliśmy być przeciwnikami. I może właśnie to było najważniejsze. Że wreszcie zaczęliśmy słuchać siebie nawzajem. A trawnik? Wciąż jest. Zielony, zadbany, równy. Ale teraz, tuż obok, kwitnie coś więcej chabry. Kwitnie zgoda. I coś, co zaczyna przypominać prawdziwą rodzinę.

Ewelina, 32 lata


Czytaj także:

Reklama
  1. „Teść nigdy mnie nie akceptował, aż pewnego dnia poprosił o pomoc. To, co wtedy zrobiłam, zaskoczyło wszystkich”
  2. „Teściowie wchodzą z buciorami w nasze życie i mieszają się do wszystkiego. Nawet zupę na obiad chcą mi wybierać”
  3. „Nie mogę dłużej znieść gderania teścia. Zagląda nam do łóżka i namawia na dzieci, chociaż nie chcemy ich mieć”

Reklama
Reklama
Reklama