„Teściowa była dumna z bluzki, którą dała mi pod choinkę. Zapomniała tylko o tym, że to ja dałam jej ją w zeszłym roku”
„Spojrzałam jeszcze raz do środka pudełka – metki odcięte, ale na wewnętrznej stronie kołnierzyka nadal była wszywka z małym czerwonym serduszkiem, które sama przyszyłam ręcznie – wtedy, bo wydawało mi się, że to będzie >>nasze<< małe coś. Poczułam ścisk w gardle. Michał coś mówił, ktoś zaśmiał się przy stole, ale ja już nie słyszałam nic. Tylko to ciche pytanie wewnątrz mnie: czy ja naprawdę nic dla niej nie znaczę?”.

Święta w naszej rodzinie zawsze były czymś więcej niż tylko tradycją – to był czas, kiedy naprawdę się staraliśmy. Wybierałam prezenty z wyprzedzeniem, planowałam, słuchałam mimochodem, notowałam, co kto lubi, o czym wspomina. Chciałam, żeby każdy z naszych bliskich poczuł się ważny. Teściowa była trudna do obdarowania, ale i tak co roku znajdowałam coś, co – wydawało mi się – ją ucieszy. Dlatego kiedy odpakowałam swój prezent, a w środku znalazłam bluzkę, którą... ja sama jej kiedyś podarowałam, poczułam się tak, jakby ktoś przy mnie zgasił świąteczne światełka.
– O, ta jest dla ciebie, kochanie – powiedział mój mąż, podając mi średniej wielkości paczkę owiniętą w złoty papier z reniferami.
Uśmiechnęłam się, choć od razu zauważyłam, że to nie on ją zapakował. Michał robił to zawsze po swojemu – niedbale, z krzywo dociętym papierem i taśmą klejącą wszędzie, gdzie się dało. Ta paczka była perfekcyjna – bez jednej zmarszczki, owinięta dokładnie tak, jak robiła to jego mama. Siedzieliśmy już przy choince, dzieci rozszarpały swoje prezenty, szukały baterii, układały klocki, a my z dorosłymi sączyliśmy barszcz i opowiadaliśmy te same świąteczne anegdotki, które słyszeliśmy od lat.
Spojrzałam na teściową
Uśmiechała się do wnuków, poprawiała kokardę w swoich włosach i raz po raz zerkała na zegarek, jakby to wszystko – kolacja, prezenty, my – trochę ją nudziło. W tym roku była wyjątkowo powściągliwa, bez ciętych komentarzy i westchnięć nad tym, że barszcz z torebki to jednak nie to samo co ten od babci Janiny. Nawet mnie pochwaliła za sernik. Zdziwiło mnie to, ale cieszyło. Może naprawdę coś się zmieniało? Zerwałam wstążkę, odwinęłam papier i spojrzałam do środka.
Na wierzchu leżała bluzka – niebieska, jedwabista, z delikatnym haftem na kołnierzyku. Przez chwilę patrzyłam na nią w milczeniu. Bo widziałam ją już wcześniej. Właściwie... widziałam ją dokładnie rok wcześniej, gdy zapakowałam ją do pudełka, przewiązałam kokardą i złożyłam pod choinką – z dedykacją „dla mamy”.
Zrobiło mi się dziwnie zimno. Serce zaczęło bić mocniej, dłonie lekko zadrżały. Przecież to... To był prezent, który ja jej kupiłam. Z własnych pieniędzy. Z myślą o niej. Z serca.
Spojrzałam jeszcze raz do środka pudełka – metki odcięte, ale na wewnętrznej stronie kołnierzyka nadal była wszywka z małym czerwonym serduszkiem, które sama przyszyłam ręcznie – wtedy, bo wydawało mi się, że to będzie „nasze” małe coś. Poczułam ścisk w gardle. Michał coś mówił, ktoś zaśmiał się przy stole, ale ja już nie słyszałam nic. Tylko to ciche pytanie wewnątrz mnie: czy ja naprawdę nic dla niej nie znaczę? Siedzieliśmy wszyscy przy stole. Śledzie, barszcz, karp, kapusta z grzybami. Zapachy mieszały się ze śmiechem dzieci i gwarem rozmów, które unosiły się nad stołem jak para z gorącego kompotu z suszu. Udawałam, że wszystko jest w porządku, ale czułam, jak moje oczy raz po raz wracają do tej bluzki, która teraz leżała na moich kolanach, ukryta pod obrusem.
Michał nachylił się do mnie i szepnął:
– Podoba ci się?
Skinęłam głową, nawet nie próbując wykrztusić słowa. Jeszcze nie wiedziałam, jak o tym z nim porozmawiać. A przecież to jego mama. Jego mama mi to zrobiła.
– Cieszę się. Mama bardzo się starała – dodał z uśmiechem.
O mało się nie zakrztusiłam. Starała się? Czy oddanie dalej prezentu, który dostała ode mnie rok temu, bez choćby najmniejszego wysiłku, to według niego „staranie się”? Wzięłam głęboki wdech. To nie był moment na kłótnie. Teściowa siedziała po drugiej stronie stołu, elegancka jak zawsze. Miała na sobie perły, które pokazywała już od dziesięciu lat, a na ustach jej klasyczną szminkę w odcieniu wina. Kiedy tylko nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się do mnie uprzejmie, jakby była z siebie zadowolona.
– Smakuje ci kapusta? – zapytała, sięgając po rybę po grecku.
– Tak, bardzo – odparłam cicho. – Dziękuję.
– Michał mówił, że nie masz teraz łatwo w pracy. Mam nadzieję, że to się jakoś unormuje. Trzeba umieć sobie radzić w życiu – dodała, jakby przy okazji.
Pokręciłam głową. To była ona
Zawsze umiała wrzucić coś z pozoru życzliwego, co wbijało się jak drzazga. Zawsze byłam tą „żoną Michała”, nigdy „córką”, nigdy „bliską”. Zawsze lekko za mało, lekko za słaba, lekko nie tak. I teraz, ta bluzka, którą jej kiedyś kupiłam – z myślą, że może znajdziemy wspólny język – wróciła do mnie jak niemy komentarz: nie potrzebuję niczego od ciebie.
– Chcesz jeszcze makowca? – zapytała, nakładając mi kawałek bez czekania na odpowiedź.
Wzięłam go mechanicznie. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na Michała. Siedział spokojnie, jakby wszystko było w najlepszym porządku. A ja? Ja nagle poczułam, że wszystko jest jakoś... bardzo nie na miejscu. Zaraz po kolacji zaszyłam się w sypialni na piętrze, niby żeby przebrać się w coś wygodniejszego, ale tak naprawdę po to, by jeszcze raz przyjrzeć się tej bluzce. Usiadłam na łóżku i rozłożyłam ją na kolanach. Nie miałam już żadnych wątpliwości.
Zeszłam na dół później niż planowałam. W salonie dzieci układały puzzle, Michał z ojcem rozmawiali o jakimś meczu, a teściowa siedziała w rogu, z kieliszkiem wina, oglądając coś w telefonie.
Podeszłam do Michała i szepnęłam:
– Chodź na chwilę. Muszę z tobą porozmawiać.
Wyszliśmy do kuchni. Wzięłam bluzkę ze sobą i podałam mu ją bez słowa.
– O co chodzi? – spojrzał na mnie niepewnie.
– Michał, to bluzka, którą kupiłam twojej mamie w zeszłym roku. Sama ją wybrałam, zapakowałam, nawet wszyłam do środka to małe serduszko. Poznajesz?
Przyjrzał się, zmarszczył brwi.
– Faktycznie... To ta.
– No właśnie. I wiesz co? Twoja mama zapakowała ją z powrotem i wręczyła mi dzisiaj jako prezent pod choinkę. Jakby nigdy nic.
Milczał. Patrzył na bluzkę, potem na mnie.
– Może... może nie pamiętała, że to od ciebie?
– Michał, przestań. Kto zapomina, od kogo dostał prezent? A już na pewno nie zapominasz o bluzce, której nigdy nie założyłaś, z metką wszytą przez synową. Nie jesteśmy w serialu. Nie broń jej, proszę. Po prostu... nie rób ze mnie idiotki.
Przez chwilę tylko patrzył na mnie
W jego oczach nie było już zdziwienia. Była raczej bezradność.
– Przepraszam – powiedział w końcu. – Nie wiedziałem.
Wzruszyłam ramionami. Nagle nie chciało mi się już złościć. Czułam się po prostu... zmęczona. Późnym wieczorem, kiedy dzieci już spały, a jego rodzice szykowali się do wyjścia, usiedliśmy na kanapie w salonie. Lampki na choince mrugały w rytmie „cichej nocy”, a w kominku tliły się ostatnie resztki ognia. Michał nalał nam po kieliszku wina i długo milczeliśmy. Ja z podkulonymi nogami, on z łokciem opartym o kolano, gapiąc się gdzieś w podłogę.
– Wiem, że ci przykro – odezwał się w końcu. – I rozumiem dlaczego. Serio.
– Czy ty naprawdę uważasz, że ona to zrobiła przypadkiem? – zapytałam, patrząc mu w oczy.
Nie odpowiedział od razu. Przesunął palcem po krawędzi kieliszka, jakby szukał właściwych słów.
– Nie wiem. Może... Może po prostu nie przywiązuje do takich rzeczy wagi. Może leżała w szafie przez cały rok i uznała, że się nie przyda, więc oddała.
– Niech by oddała komukolwiek innemu. Ale nie mnie. Czy to naprawdę takie trudne do zrozumienia?
Wzruszył ramionami. W jego twarzy było coś, czego nie lubiłam – ta pasywność, to unikanie konfliktu za wszelką cenę, nawet kosztem mnie.
– Nie chcę się kłócić – dodał szybko. – Wiem, że mama nie jest łatwa. I że ty się starasz. Ja to widzę. Po prostu... Ona ma swój świat. Wiesz, jaka jest. Zawsze wszystko robiła po swojemu. Nawet jak kogoś raniła.
Pokręciłam głową, czując, jak zbiera mi się w gardle. Już nie chodziło tylko o tę bluzkę. Chodziło o to, że dla niego to wciąż była „mama, która po prostu taka jest”, a ja byłam zawsze tą, która „powinna zrozumieć”.
– To wszystko mnie boli, Michał – powiedziałam cicho. – Nie tylko ta bluzka. To, że ona nigdy nie uznaje, że robi coś nie tak. A ty zawsze stoisz obok i patrzysz, jak mnie omija, jak mnie lekceważy. I nic nie mówisz.
Spuścił głowę
– Nie chcę być między wami – wymamrotał.
– A ja nie chcę być niewidzialna. I jeśli twoja mama nie potrafi przyjąć ode mnie prezentu, to w porządku. Ale ty powinieneś wiedzieć, co to znaczy, kiedy ktoś oddaje ci z powrotem twoją uwagę, troskę i zaangażowanie. Zapakowane z powrotem. Jakby nic się nie stało.
Zamilkł. Przez chwilę siedzieliśmy tak, w tej ciężkiej ciszy.
– Dobrze – powiedział w końcu. – Porozmawiam z nią.
Nie odpowiedziałam. Już nic nie mówiłam. Wypiłam wino do końca, wstałam i zgasiłam światła na choince. Tego wieczoru nie chciałam już więcej słów. Następnego dnia teściowa przyszła przed obiadem, niby z resztkami sernika i z zamiarem „pomocy w kuchni”. W rzeczywistości przyszła z gracją królowej, jak zawsze, rozstawiając wszystkich po kątach. Michał poszedł z dziećmi do piwnicy po słoiki z kompotem, a ja zostałam z nią sama w kuchni. Udawałam, że jestem zajęta układaniem pierogów na półmisku, ale czułam, że zaraz się zacznie.
– Michał coś wspominał, że cię zasmucił prezent ode mnie – powiedziała po chwili, tonem kobiety, która przyszła załatwić sprawę z obowiązku.
Odłożyłam widelec, odwróciłam się do niej i oparłam dłonią o blat. Patrzyłam jej prosto w oczy.
– Tak. Byłam zaskoczona, bo to była bluzka, którą dałam pani rok temu. Nie noszona. Po prostu zapakowana i oddana. Jakbym nigdy jej nie kupiła.
– Och, kochanie – westchnęła i teatralnie przewróciła oczami. – Przecież skąd miałam wiedzieć, że to aż tak cię poruszy. Myślałam, że skoro leżała nienoszona, to może się przyda komuś innemu. A skoro była ładna, to czemu nie miałabyś jej nosić ty?
Parsknęłam w duchu
Piękne odwrócenie sytuacji – nagle to miało być z troski. Bo może mnie się przyda.
– Nie chodzi o samą bluzkę – odpowiedziałam spokojnie. – Chodzi o gest. O to, że to był prezent ode mnie. I że dostałam go z powrotem, jakby był bez znaczenia.
– Oj, nie przesadzajmy – mruknęła. – Ludzie oddają rzeczy, które im się nie podobają. Nie rozumiem, czemu robisz z tego takie halo.
– Bo ja nie oddaję prezentów, które dostaję od bliskich – odpowiedziałam ostrzej, niż planowałam. – A już na pewno nie tym samym osobom. I nie w święta.
Przez moment nic nie mówiła. W końcu poprawiła apaszkę na szyi, spojrzała na mnie z chłodnym uśmiechem.
– No dobrze, może to było niezręczne. Nie pomyślałam.
Nie przeprosiła. Nie padło żadne „przepraszam”. Nawet nie próbowała mnie naprawdę zrozumieć. Tylko „nie pomyślałam”. Jakby to wszystko miało być efektem zwykłego roztargnienia.
Zabrzęczała klamka w drzwiach i wrócił Michał z dziećmi. Teściowa momentalnie się ożywiła.
– A wy co tak długo? Kompot z piwnicy, czy z lasu? – zawołała, jakbyśmy przed chwilą wcale nie rozmawiały.
Zrobiło mi się tak zwyczajnie, po ludzku smutno. Pomyślałam wtedy, że może ja zawsze będę dla niej tylko dodatkiem do jej syna. Kimś z zewnątrz, kimś, kogo toleruje, ale nigdy nie zaakceptuje naprawdę.
Michał spojrzał na mnie pytająco. Kiwnęłam głową.
– Porozmawiałyśmy – powiedziałam cicho.
I to było wszystko
Po świętach bluzka została w mojej szafie. Leżała tam przez kilka tygodni, równo złożona, cicha i niemal niewidoczna. Za każdym razem, gdy otwierałam drzwi, mój wzrok padał właśnie na nią. I za każdym razem przypominała mi nie tylko sam gest, ale też to, jak bardzo można się pomylić, wierząc, że serce wystarczy. Zastanawiałam się, czy ją wyrzucić, oddać albo odesłać do teściowej z jakąś kąśliwą kartką. Ale nie zrobiłam nic z tych rzeczy. Pewnego dnia po prostu wzięłam ją, założyłam do pracy i poszłam w niej do ludzi. W lustrze wyglądałam w niej dobrze. Pomyślałam wtedy, że bluzka nie jest niczemu winna. Ona nadal była ładna, nadal była moim wyborem. Moim darem. Tylko adresatka nie chciała go przyjąć.
Od tamtego dnia postanowiłam coś ważnego: nie przestanę być sobą tylko dlatego, że ktoś nie umie przyjąć tego, co daję. Nie przestanę być życzliwa, czuła, uważna. Będę nadal wybierać prezenty z sercem – może nie dla niej, ale dla tych, którzy to serce widzą. Bo wartość prezentu nie leży w materiale, cenie czy metce. Tylko w intencji. I jeśli ktoś to odrzuca, to nie znaczy, że ja jestem gorsza. Znaczy tylko tyle, że ta osoba nie potrafi dostrzec czyjegoś wysiłku. Nie żałuję, że kupiłam jej tę bluzkę. Żałuję tylko, że przez chwilę uwierzyłam, że jej obojętność mówi coś o mnie.
Nie mówiła. Mówiła tylko o niej.
Joanna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Miały być rodzinne święta, ale mama zamieniła choinkę na palmy. Boże Narodzenie całkowicie straciło swój urok”
- „Zawsze czułem, że mogę przepisać rodzinny biznes synowi. Ufałem mu, a on pierwszego dnia wszystko sprzedał”
- „Mąż powiedział, że nie chce świątecznej szopki, ani żadnych prezentów. A potem zrobił mi awanturę, że nic nie dostał”