„Teściowa ciągle mnie obrażała, a mąż zarzucał mi, że jestem o nią zazdrosna. Jędza celowo zatruwała nasze małżeństwo”
„Na początku jego mama, Maria, wydawała się miła. Nadopiekuńcza, to prawda, trochę zbyt często dzwoniła, ale traktowałam to jako przejaw troski, przesadnej, ale nieszkodliwej. Uśmiechałam się, kiwałam głową i byłam pewna, że z czasem wszystko się ułoży. Ale po ślubie zaczęło się coś zmieniać”.

- Redakcja
Gdy kilka lat temu wychodziłam za Artura, byłam przekonana, że złapałam szczęście za ręce i już nigdy go nie puszczę. Byliśmy w sobie zakochani po uszy – takie zauroczenie, które przerodziło się w prawdziwą więź. Artur wydawał mi się mężczyzną idealnym. Był czuły, opiekuńczy, zawsze gotów mnie wysłuchać i przytulić, kiedy walił mi się świat. Miałam poczucie, że razem możemy góry przenosić.
Na początku nawet jego mama, Maria, wydawała się miła. Nadopiekuńcza, to prawda, trochę zbyt często dzwoniła, żeby upewnić się, czy „jej synek na pewno ma obiad”, albo pytała, czy „nie jest mu za zimno w kurtce, którą kupiłam”. Traktowałam to jako przejaw troski, może trochę przesadnej, ale nieszkodliwej. Uśmiechałam się, kiwałam głową i byłam pewna, że z czasem wszystko się ułoży.
Ale po ślubie zaczęło się coś zmieniać. Najpierw były drobne komentarze, niby niewinne, że ziemniaki przesolone, że firanki źle powieszone, że ja „na pewno nie umiem tak dbać o dom jak ona”. Potem doszły porównania – „za moich czasów robiło się inaczej”, „Arturek zawsze lubił, jak mu się gotuje inaczej niż ty gotujesz”. Niby żarty, niby dobre rady, a ja czułam, jakby ktoś próbował mnie przesunąć na boczny tor w moim własnym małżeństwie. Artur bagatelizował to wszystko.
– Nie przejmuj się, ona taka już jest – mówił, gdy próbowałam mu opowiedzieć, jak się czuję.
A ja wierzyłam, że nasza miłość przetrwa każdą burzę, nawet jeśli jego mama czasem za bardzo chciała być obecna w naszym życiu. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to co robi Maria, stworzy bariery nie do przebicia.
Teściowa ciągle mnie obrażała
Siedzieliśmy przy stole u Marii. Niby zwykła, rodzinna kolacja – barszcz z uszkami, pieczony schab i jej słynna sałatka jarzynowa. Pachniało jak w święta, a jednak w powietrzu wisiało napięcie, które czułam niemal fizycznie.
– Wiolu, spróbuj tej sałatki – podała mi miskę, a kiedy nałożyłam sobie łyżkę, uśmiechnęła się krzywo. – Moja jest jednak znacznie lepsza, twoja to jeszcze długo będzie smakować jak papka dla dzieci.
Poczułam, jak krew pulsuje mi w skroniach.
– Może każda z nas robi po swojemu – odparłam cicho, starając się brzmieć uprzejmie. Choć nie wiem po co.
– Oczywiście, oczywiście… – westchnęła teatralnie. – Po swojemu też można. Tylko wiesz, Arturek od małego przyzwyczajony do konkretnego smaku. Nie chcę, żeby mu czegoś brakowało.
– Mamo… – Artur spróbował załagodzić sytuację. – Daj spokój, przecież jest pyszna.
– Ty to zawsze taki dobry – pogłaskała go po ręce. – Jesz, co ci dają i nie narzekasz.
Pokręciłam głową i zaczęłam dłubać widelcem w talerzu. Nie skończyło się na sałatce. Gdy odłożyłam widelec, Maria zmierzyła mnie wzrokiem.
– Wiolu, wyglądasz na zmęczoną. Kobieta w twoim wieku powinna bardziej o siebie dbać. Gdy miałam tyle lat, co ty… – zaczęła wyliczać swoje zalety, a ja poczułam się, jakby każde jej słowo wbijało we mnie kolejną szpilę.
Artur próbował żartować, zmieniać temat, a ja siedziałam jak na rozżarzonych węglach. Po powrocie do domu nie wytrzymałam.
– Artur, czemu nic nie powiedziałeś? – zapytałam ostro. – Siedziałam tam jak idiotka, a twoja mama mnie obrażała.
– Oj, przesadzasz – wzruszył ramionami. – Ona po prostu lubi mówić, jak kiedyś coś robiła. Nie bierz tego do siebie.
– Nie bierz do siebie? – powtórzyłam z goryczą. – Jestem twoją żoną, a nie workiem treningowym dla twoje mamy!
Artur tylko westchnął i przytulił mnie, jakby to miało załatwić sprawę. A ja po raz pierwszy poczułam, że w naszym małżeństwie nigdy nie będziemy sami.
Mąż zarzucił mi zazdrość
Zaczęło się od porannej kawy w kuchni. Siedziałam jeszcze w piżamie, a Artur czytał coś w telefonie.
– Wiesz, mama mówiła wczoraj, że powinniśmy zacząć odkładać pieniądze – rzucił od niechcenia. – Podobno rozrzutność to największy błąd młodych małżeństw.
Zatkało mnie.
– Naprawdę powtarzasz mi teraz kazania swojej mamy? – zapytałam chłodno. – Od kiedy ona decyduje o naszych finansach?
– Nie decyduje, tylko radzi – wzruszył ramionami. – Chce dobrze.
– Chce dobrze? – podniosłam głos. – Chce, żebyśmy żyli według jej zasad! Wszystko krytykuje, wszystko porównuje! A ty zamiast mnie bronić, powtarzasz jej słowa jak papuga.
Artur odłożył telefon, spojrzał na mnie ze złością.
– Bo czasem ma rację, Wiola! Nie potrafisz przyjąć krytyki. Wszystko odbierasz jak atak.
– Krytyki? – prychnęłam. – To nie krytyka, tylko podkopywanie mojego autorytetu na każdym kroku! Ty nawet nie widzisz, że pozwalasz jej wchodzić między nas. Ja nie chcę być trzecią osobą w twoim związku z mamusią!
– Nie przesadzaj – burknął. – Jesteś zazdrosna o moją matkę? Serio?
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż jakakolwiek obelga. Poczułam, jakby nagle grunt usunął mi się spod nóg.
– Zazdrosna? – wyszeptałam, a głos mi zadrżał. – Ty naprawdę myślisz, że ja walczę z twoją matką o ciebie?
Milczał. Jego cisza była gorsza niż krzyk. Wstałam od stołu, starając się ukryć łzy. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że tracę swojego męża. Nie przez inną kobietę, nie przez zdradę… tylko przez własną teściową.
Jędza zatruwała naszą relację
To był zwykły wieczór. Artur zostawił telefon na stoliku w salonie i poszedł pod prysznic. Nie miałam zamiaru niczego sprawdzać – nigdy nie przeszukiwałam jego rzeczy. Ale ekran rozświetlił się, gdy przyszła wiadomość. Zobaczyłam napis: Mama. Nie wiem, co mnie podkusiło i spojrzałam. „Jak rozpoznać toksyczną żonę – koniecznie przeczytaj”. Serce mi zamarło. Przewinęłam wyżej – i kolejne linki. „Kobiety, które niszczą mężczyzn”, „Jak ochronić się przed manipulacją partnerki”. Wpadłam w panikę, jakby ktoś właśnie wbił mi nóż w plecy. Wbiegłam do łazienki, szarpiąc za drzwi.
– Artur! – wrzasnęłam. – Co to ma znaczyć?!
Wyszedł z ręcznikiem owiniętym wokół bioder, woda jeszcze kapała mu z włosów.
– Co znowu?
– Wiadomości od twojej mamy! – trzęsłam się ze złości. – Ona wysyła ci artykuły o toksycznych żonach! A ty co, czytasz je i przytakujesz?!
Zbladł.
– Skąd wiesz…
– Nie to jest ważne! – przerwałam mu, a głos mi się załamał. – Dlaczego pozwalasz jej tak mnie oczerniać?!
– Wiola, to nie tak… – zaczął, ale w jego oczach pojawiła się irytacja. – Ona tylko się martwi. Nie chce, żebym się dał wykorzystać.
– Martwi się?! – krzyknęłam. – Ona zatruwa nasze małżeństwo! A ty, zamiast to przerwać, stajesz po jej stronie!
– Bo czasem… czasem mam wrażenie, że nie okazujesz mi szacunku – powiedział nagle, a ja poczułam, jakbym dostała w twarz.
Nie mogłam w to uwierzyć. Stałam przed nim, cała roztrzęsiona, nagle zrozumiałam, że przegrywam. Nie z nią, nie z tymi artykułami, tylko z nim samym. Bo on już zaczął patrzeć na mnie oczami swojej matki. Wtedy coś we mnie pękło. Wiedziałam, że ta walka staje się coraz bardziej beznadziejna.
Łzy spływały mi po policzkach
Z dnia na dzień Artur stawał się coraz bardziej obcy. Wracał z pracy, siadał przed telewizorem, albo jechał do swojej mamy. Nasze rozmowy ograniczały się do krótkich zdań: „zupa w lodówce”, „idę spać”, „nie mam siły”. Próbowałam do niego dotrzeć, ale odbijałam się od muru. Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę.
– Artur, musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Podniósł wzrok znad telefonu. W jego oczach nie było już ciepła, które znałam.
– O czym? – spytał chłodno.
– O nas. O tym, co się z nami dzieje. Nie możemy tak żyć, jakbyśmy byli obcymi ludźmi.
Odłożył telefon na stół. Westchnął ciężko, a potem wypowiedział słowa, których nigdy nie zapomnę.
– Wiesz, Wiola… mama miała rację.
Poczułam, jak wszystko we mnie zamarło.
– Rację w czym? – spytałam, choć bałam się odpowiedzi.
– W tym, że to małżeństwo nie ma sensu.
– Artur… – głos mi się załamał. – Nie mów tak. Przecież tyle razem przeszliśmy. Możemy to naprawić, spróbować jeszcze raz.
Podniosłam się z krzesła i chwyciłam go za rękę.
– Błagam cię, daj nam szansę. Ja cię kocham.
Odsunął moją dłoń. Jego twarz była kamienna.
– Nie chcę już. Nie mogę żyć w ciągłym napięciu. Mama od początku mówiła, że się pomyliłem. I teraz wiem, że miała rację.
Łzy spływały mi po policzkach, a on patrzył na mnie, jakbym była kimś obcym. Czułam rozpacz, gniew, a przede wszystkim zdradę.
Czułam też dziwną ulgę
Zadzwoniłam do niej sama. Nie chciałam już kryć się za plecami Artura. Wiedziałam, że to ona trzymała w rękach wszystkie sznurki. Spotkałyśmy się w jej mieszkaniu – jak zwykle pachniało tam rosołem i lawendą, ale tym razem czułam głównie swoją wściekłość.
– Wiola – powiedziała, otwierając drzwi z tym swoim zimnym uśmiechem. – Domyślam się, po co przyszłaś.
– Tak, przyszłam – odpowiedziałam twardo. – Żeby ci powiedzieć, że zniszczyłaś moje małżeństwo.
Unosząc brwi, zaprosiła mnie do salonu.
– Och, dziecko… nie obwiniaj mnie za swoje błędy. Ja tylko uratowałam mojego syna przed kobietą, która go ograniczała.
– Uratowałaś?! – krzyknęłam. – Wmówiłaś mu, że jestem toksyczna! Słałaś mu artykuły, nagadywałaś na mnie! Od początku chciałaś, żebym odeszła.
Maria usiadła wygodnie w fotelu, jakby zadowolona z tego, co zrobiła.
– Bo wiedziałam, że tak się skończy. Ty nigdy nie byłaś dla niego odpowiednia. Za słaba, za drażliwa, za mało oddana. Mój syn zasługuje na kobietę, która będzie go wspierać, a nie ciągle mieć pretensje.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
– On miał żonę! Mnie! A ty nie pozwoliłaś mu być mężczyzną, bo ciągle widziałaś w nim swojego chłopca!
– To mój syn – odpowiedziała chłodno. – I zawsze będę wiedziała lepiej, co dla niego dobre.
Zrozumiałam, że cała moja walka była od początku skazana na porażkę. Artur nigdy nie odciął tej pępowiny. A ja byłam w jego życiu tylko dodatkiem – kimś, kogo można poświęcić, żeby mama była zadowolona. Wyszłam z jej mieszkania trzaskając drzwiami. I choć wciąż drżały mi dłonie, czułam też dziwną ulgę. Pierwszy raz przyznałam sama przed sobą, że to koniec.
To nie była tylko moja wina
Kiedy Artur zabrał swoje rzeczy, w mieszkaniu zapadła cisza, która na początku wydawała się nie do zniesienia. Pusto było w szafie, na półce z książkami, nawet kubek, z którego zawsze pił kawę, zniknął. A jednak najgorsze było to, że zniknęła też nasza wspólna codzienność – te wszystkie drobiazgi, które składały się na poczucie, że mamy dom.
Przez pierwsze dni chodziłam jak cień. Płakałam, krzyczałam w poduszkę, zadawałam sobie setki pytań: „co zrobiłam źle?”, „czy mogłam walczyć inaczej?”. Ale potem powoli zaczęło do mnie docierać, że to nie była tylko moja wina. Że nawet gdybym stawała na głowie, on i tak odszedłby tam, gdzie zawsze ciągnęło go najbardziej – do matki.
Zaczęłam uczyć się żyć od nowa. Sama. Bez telefonów, że się spóźni, bez niedzielnych obiadów, podczas których musiałam znosić kpiące uwagi Marii. Rano parzę kawę tylko dla siebie, wieczorami zasypiam w pustym łóżku. Boli, ale jest w tym też coś wyzwalającego. Nikt już nie patrzy mi na ręce, nikt nie ocenia, jak gotuję czy jak wyglądam.
Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze zaufam jakiemuś mężczyźnie. Zdrada boli, ale jeszcze bardziej boli świadomość, że byłam w małżeństwie tylko gościem, cieniem przywiązanym do kogoś, kto nie potrafił dorosnąć. Jedno wiem na pewno – drugi raz nie pozwolę, by ktokolwiek podporządkował mnie cudzej rodzinie. Wolę samotność niż życie w cieniu teściowej. I choć w moim sercu wciąż jest rana, powtarzam sobie, że lepiej być samą niż zdradzoną we własnym domu.
Wioletta, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż był spokojny i cichy, a ja mu ufałam. Dopiero od obcej kobiety dowiedziałam się, z kim żyłam pod jednym dachem”
- „Gdy dostałam mieszkanie w spadku, od razu uciekłam od matki. Ciotka zostawiła mi też koperty z dziwną zawartością”
- „Śmiałam się, gdy wnuczka założyła mi konto randkowe. Śmiech zamarł mi na ustach, gdy odezwał się pewien mężczyzna”