„Teściowa codziennie rano biega do kościoła na roraty. W pierwszej ławce adoruje nie tylko Najświętszy Sakrament”
„Teściowa weszła do środka i usiadła w pierwszej ławce. Po chwili dosiadł się do niej mężczyzna w eleganckim ciemnym płaszczu. Rozpoznawałam go z widzenia – starszy pan, postawny, mieszkał na tym samym osiedlu. Parafialna śmietanka”.

Nie mam nic do porannej modlitwy, ale kiedy ktoś przez ostatnie dziesięć lat wstawał dopiero po porannym programie w telewizji, a teraz nagle codziennie zrywa się o piątej rano, żeby iść na roraty – to jest to podejrzane.
Zaczęło się niewinnie
–Widziałeś, że twoja mama znowu wyszła o piątej do kościoła? – Zapytałam pewnego ranka mojego męża.
–Nie przesadzaj, może jej się odmieniło – mruknął Irek.
Tyle że odmieniło jej się bardzo konkretnie. Moja teściowa, wdowa po sześćdziesiątce, do tej pory święcie przekonana, że jedyny mężczyzna, którego warto było kochać, to zmarły siedem lat temu Marian – zaczęła się zmieniać. I nie chodzi mi o jakieś wielkie rzeczy. Najpierw zauważyłam, że w łazience pojawił się lakier do włosów, potem szminka, a w końcu, że teściowa przed wyjściem do kościoła starannie się czesze.
–Mamo, szykuje się jakiś casting u proboszcza? – rzuciłam któregoś ranka, gdy zobaczyłam ją w nowym płaszczu, który nie wyglądał jak z ciuchlandu.
–Na roraty idę – odpowiedziała bez mrugnięcia okiem, poprawiając lok.
A ja tylko podniosłam brwi i zanotowałam sobie w głowie: „Do kościoła – codziennie szminka, codziennie ułożone włosy”. Coś się święciło i miałam zamiar się dowiedzieć co.
Śledziłam ją
W czwartek postanowiłam wstać razem z teściową. Budzik zadzwonił o 4:50, a ja przez chwilę żałowałam swojej decyzji, ale ciekawość była silniejsza niż senność. Teściowa krzątała się już po kuchni, ubrana w granatową bluzkę i z włosami ułożonymi w idealny kok.
–Ty też idziesz? – zapytała zaskoczona.
–Nie, nie. Nie mogłam spać i jakoś tak mi się wstało – mruknęłam, chowając się za kubkiem z kawą.
Pokiwała głową, włożyła płaszcz, wzięła rękawiczki i wyszła. Minutę później byłam już w kurtce i czapce. Po prostu poszłam za nią. Było ciemno i zimno, a ja zastanawiałam się, czy nie postradałam zmysłów. Pod kościołem stanęłam kawałek dalej, ukryta częściowo za krzewem, który wyglądał, jakby sam zmarzł i żałował, że rośnie przy parafii.
Teściowa weszła do środka i usiadła w pierwszej ławce. Po chwili dosiadł się do niej mężczyzna w eleganckim ciemnym płaszczu. Rozpoznawałam go z widzenia – starszy pan, postawny, mieszkał na tym samym osiedlu. Parafialna śmietanka.
Nie była sama
Uśmiechnęli się do siebie. On się nachylił i coś powiedział, a teściowa odwróciła lekko głowę. Widziałam jej czerwone policzki.
–No proszę – szepnęłam do siebie. – Pani Maria, specjalistka od różańców, właśnie poprawia sobie szminkę przed sąsiadem.
Chwilę potem mężczyzna podał jej książeczkę do nabożeństwa, a ona skinęła mu głową z takim wdziękiem, jakiego nie widziałam nigdy. Nie wiem, co mnie bardziej zaskoczyło – ten gest czy to, że uśmiechnęła się do niego zupełnie, jakby była młodą dziewczyną.
Posiedziałam jeszcze chwilę, trochę zmarznięta, trochę rozbawiona, a trochę poruszona. Teściowa, która od lat mówiła, że po Marianie już nikogo jej nie potrzeba, właśnie flirtowała przy świecach z eleganckim wdowcem. I wyglądała pięknie.
Poznałam prawdę
Wracając do domu, nie mogłam przestać się uśmiechać. To było jak scena z jakiejś starej komedii romantycznej, tylko że bohaterowie byli po sześćdziesiątce i chyba właśnie to najbardziej mnie w tym ujęło.
Wróciła po siódmej jak zwykle cicho, z zadowoleniem wypisanym na twarzy. Usiadła przy stole i zaczęła nalewać sobie herbatę, ale zanim zdążyła wypić pierwszy łyk, już siedziałam naprzeciwko niej z podpartą brodą.
–Mamo, ta szminka to z promocji w Rossmannie czy z miłości?
Znieruchomiała. Przez chwilę nie mówiła nic, tylko patrzyła na mnie z zakłopotaniem. W końcu odchrząknęła.
–To na roraty. Dla Pana Boga trzeba wyglądać godnie.
–To może pomogę z fryzurą. Jak już podrywać, to z klasą.
Parsknęła śmiechem, ale zaraz spojrzała w bok, jakby nie była pewna, czy powinna się śmiać.
–To co, zrobimy fale?
Skinęła głową. Nie patrzyła mi w oczy, ale uśmiechała się cały czas.
Chciałam jej pomóc
Wieczorem poszłyśmy do galerii handlowej. Weszłyśmy do sklepu z sukienkami, gdzie teściowa zwykle nawet nie zaglądała. Tym razem jednak dała się namówić.
–Tylko popatrzę – zastrzegła.
Wzięłam z wieszaka bordową sukienkę z miękkiego materiału, z prostym dekoltem i delikatnym paskiem. Bez koronek, bez przesady. Podałam jej bez słowa.
–Nie wygląda jak na pogrzeb – powiedziała cicho, oglądając ją z każdej strony.
–Właśnie o to chodzi.
W przymierzalni siedziałam na krzesełku i czekałam. Po kilku minutach odsunęła zasłonkę. Miała spuszczone oczy i trzymała ręce przy biodrach, jakby bała się, że zaraz ją ktoś skrzyczy.
–Wiesz, Michalinko, nie chodzi tylko o Jerzego. Chodzi o to, że ja znowu czuję, że jestem komuś potrzebna, że żyję.
–To ja ci pomogę w tym życiu, ale zakładamy coś kolorowego, nie szaro-burą pokutnicę.
Była szczęśliwa
Uśmiechnęła się, prawdziwie, jakby na chwilę zapomniała, że kiedyś zamknęła się w roli wdowy. Wybrałyśmy jeszcze apaszkę i ładne, ale skromne kolczyki. Potem poszłyśmy na lody, chociaż był listopad i mróz szczypał w policzki.
Następnego dnia wróciła z kościoła później i wyraźnie rozkojarzona. Zamiast jak zwykle zająć się herbatą i krzątaniną w kuchni, usiadła przy stole i zapatrzyła się w okno. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiła.
– Coś się stało? – Zapytałam, stawiając przed nią kubek z herbatą.
– Jerzy zaprosił mnie na kawę. Tak po prostu, po mszy. I poszłam – powiedziała cicho, prawie szeptem, jakby to była wielka tajemnica.
Nie odzywałam się. Czekałam.
– Usiedliśmy w tej kawiarence przy rynku. Rozmawialiśmy o wszystkim. I tak się śmiałam, że aż mnie brzuch rozbolał. A potem zaproponował, że może następnym razem pójdziemy do kina.
Kibicowałam im
Popatrzyła na mnie ukradkiem, jakby szukała zgody albo… alibi.
– To świetnie – powiedziałam. – Tylko w kinie uważaj, bo jak się wzruszysz, to się tusz rozmaże. A nie po to cię uczę dobierać eyeliner, żeby potem ktoś myślał, że ci coś do oka wpadło.
Roześmiała się, ale zaraz spoważniała.
– Ale co ludzie powiedzą? Że stara baba się zakochała?
– Pewnie tak. I bardzo dobrze. Przynajmniej będą mieli nowy temat, zamiast wałkować czyja szarlotka była za sucha na ostatnim opłatku.
Może miłość po sześćdziesiątce nie jest jak z filmu. Może nie ma fajerwerków, pocałunków w deszczu i dramatycznych wyznań. Może to tylko kawa po roratach i wspólne milczenie przy herbacie, ale jeśli dzięki temu moja teściowa znowu się śmieje, to naprawdę wystarczy.
Michalina, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pożyczyłem ojcu w potrzebie 3 tysiące, ale nie chce mi oddać. Nie dam się traktować jak jakiś bankomat”
- „Zamiast żony mam księgową, co wylicza mi każdy wydatek. To ma nas uchronić przed rozwodem, a ja mam wątpliwości”
- „Zięć cały weekend gra na komputerze i nawet palcem w domu nie kiwnie. Wszystko na głowie mojej biednej córki”