Reklama

Jeszcze kilka lat temu powiedziałabym, że mam dobre życie. Byliśmy z Bartkiem parą zgranych trzydziestolatków – on informatyk, ja pracowałam w dziale HR. Wieczorami oglądaliśmy seriale, jeździliśmy na krótkie wypady, śmialiśmy się z głupich rzeczy. Ale coś się zmieniło. Najpierw niepostrzeżenie. On coraz więcej siedział przy komputerze, a ja coraz częściej byłam sama. Teraz czuję się, jakbym mieszkała z cichym współlokatorem, nie z mężem.

– Zrobiłeś zakupy? – spytałam cicho, widząc go, jak wchodzi do mieszkania z pustymi rękami.

– Zapomniałem, miałem ciężki dzień – rzucił, ściągając buty, nawet na mnie nie patrząc.

– To co zjemy na kolację?

– Nie wiem, coś się zamówi… – burknął i zniknął w salonie, siadając znowu przed telewizorem.

Zamówi się. Jasne. A potem naczynia, śmieci, pranie, rachunki – wszystko samo się zrobi. Płakałam kilka razy. Po cichu, pod prysznicem, żeby nie usłyszał. Może przesadzam, może tak wygląda rutyna. Ale ja nie chcę rutyny, w której jestem sama. A najbardziej boli to, że on w ogóle nie zauważa, że mnie traci.

Myślałam, że jak delikatnie zasugeruję rozmowę, zbliżenie, coś się ruszy. Ale zderzałam się z jego obojętnością jak z lodową ścianą. W końcu, w akcie desperacji, postanowiłam pogadać z kimś, kto zna go najlepiej. Z jego matką. I to wtedy wszystko się zaczęło.

Teściowa dała mi radę

– Napijesz się jeszcze? Mam domową nalewkę z malin – zaproponowała Irena, a ja skinęłam głową, nie mając już siły udawać, że przyszłam tylko „na chwilę”.

Siedziałyśmy przy jej dębowym stole, w kuchni pachnącej ciastem drożdżowym. Kiedyś lubiłam tu być. Teraz czułam tylko ciężar w piersi.

– Coś się dzieje, kochana? – spytała w końcu, patrząc na mnie z uwagą. – Jesteś blada jak ściana.

Zawahałam się. Ale potem machnęłam ręką.

– Nie wiem, czy jeszcze go kocham. Czuję się tak, jakbym mieszkała ze współlokatorem, a nie z mężem – powiedziałam. – Wracam z pracy, a on... siedzi. Oczekuje, że wszystko samo się wydarzy. Jakby życie to był jakiś serial, który można sobie tylko oglądać.

Irena nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego nalała nam po kieliszku i podsunęła talerzyk z ciastem.

– Może za dobrze mu było. Ty wszystko za niego robisz – rzuciła po chwili spokojnym tonem. – Faceci tak mają. Jak mają za wygodnie, to się nie starają.

– Ale przecież to małżeństwo, trzeba się wspierać, pomagać sobie – mruknęłam, zaskoczona jej szczerością.

– To zrób eksperyment – spojrzała na mnie z tym swoim ciepłym, a jednak twardym spojrzeniem. – Przestań mu matkować. Nie przypominaj, nie pytaj, nie rób za niego. Zobacz, co się stanie. Może się obudzi.

Patrzyłam na nią, niepewna.

– To uratowało małżeństwo niejednej kobiecie – dodała z uśmiechem. – Spróbuj. Najwyżej nic się nie zmieni.

A ja – naiwna – pomyślałam wtedy, że właśnie dostałam życiową mądrość.

Działałam zgodnie z planem

Nie było to łatwe. Pierwszego dnia, gdy wróciłam z pracy, omijałam kuchnię. Usiadłam z książką na kanapie i udawałam, że nie słyszę szurania Bartka. Po pół godzinie sam sięgnął po telefon i zamówił pizzę. Nawet się nie odezwał. Następnego dnia nie rozwiesiłam prania. Zostawiłam je w pralce. Trzeciego – nie wyniosłam śmieci.

Po tygodniu zaczęłam się łapać na tym, że... oddycham. Mniej latania, mniej robienia „na zapas”. Nawet prysznic brałam spokojniej, bo nie czułam, że zaraz znowu trzeba coś „ogarniać”. Ale wtedy zaczęły się komentarze.

– Nie ma kolacji? – zapytał, stając w drzwiach kuchni z miną zbitego psa.

Nie jestem twoją matką. Zrób sobie coś – odpowiedziałam, nie podnosząc głowy znad laptopa.

– No pięknie. Czyli teraz wszystko na odwal się? – prychnął. – Serio?

– A wcześniej niby było inaczej?

Nie odpowiedział. Ale coś w jego spojrzeniu pękło. Jakby zobaczył mnie pierwszy raz naprawdę. Albo... po raz pierwszy zobaczył, że nie może brać mnie za pewnik. Od tamtej rozmowy atmosfera zgęstniała. Robił minimum, ale z goryczą. W zlewie zostawiał naczynia, nie pytając, czy ja już jadłam. Rzucał teksty pod nosem, których nie komentowałam.

– W domu jak w akademiku – mruknął kiedyś. – Tylko jeszcze karteczek na lodówce brakuje.

Coraz częściej czułam się jak przeciwnik w jakiejś grze, której zasad nawet nie rozumiem. I choć wiedziałam, że realizuję plan – ten, który doradziła mi teściowa – wcale nie czułam, że idziemy ku lepszemu.

Nie wierzyłam w to, co słyszę

– Bartek zawsze był trudny – powiedziała Irena, dolewając mi herbaty. – Już w podstawówce miał problem z zaangażowaniem. Wiecznie z głową w chmurach.

Patrzyłam na nią zdziwiona. Zawsze mówiła o nim z dumą. A teraz... coś mi nie pasowało.

– Myślałam, że to tylko taki etap. Praca, zmęczenie... Ale on się ode mnie coraz bardziej oddala – przyznałam. – Czasem mam wrażenie, że jakbym zniknęła z dnia na dzień, to nawet by nie zauważył.

– Może on po prostu potrzebuje przerwy – rzuciła, jakby mimochodem. – Zawsze możecie trochę od siebie odpocząć.

Zmarszczyłam brwi.

– To znaczy?

– Ja nie mówię, że masz go zostawiać. Ale czasem... kobieta musi się zatrzymać i zapytać siebie: „czy to mi służy?”. Rozumiesz?

Nie rozumiałam. A raczej nie chciałam rozumieć. Wyszłam od niej z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Tego dnia zgubiłam rękawiczkę. Wróciłam pod dom teściowej, żeby sprawdzić, czy jej nie zostawiłam na schodach. Drzwi były uchylone i usłyszałam jej głos w słuchawce.

– ...wiedziałam, że jak przestanie mu matkować, to się samo posypie. I co? Działa, jak złoto. Jeszcze trochę i sama się spakuje.

Zamarłam.

– Nie, nie wie. Myśli, że to wszystko dla jej dobra. Ha. No właśnie.

Zrobiło mi się zimno, mimo że byłam w płaszczu. Cofnęłam się po cichu i wyszłam na ulicę, serce biło mi jak oszalałe. Co to miało znaczyć?

Nic z tego nie rozumiałam

– A więc to wszystko była manipulacja, tak? – powiedziałam, stając w drzwiach jej kuchni.

Teściowa nawet nie udawała zaskoczenia. Powoli odłożyła filiżankę.

– Wejdź. Nie stój jak na przesłuchaniu.

– Nie przyszłam na herbatkę – odparłam szorstko. – Słyszałam twoją rozmowę. „Jeszcze trochę i sama się spakuje” – zacytowałam, patrząc jej prosto w oczy. – To o mnie?

Przez chwilę patrzyła na mnie bez emocji. A potem wzruszyła ramionami.

– Cóż, skoro już wiesz...

– Chciałaś, żebym go zostawiła – powiedziałam powoli, z goryczą w gardle.

– Nie. Chciałam, żebyś sama zobaczyła, z kim się związałaś – odparła spokojnie, z niemal matczynym tonem. – Nie zrobiłam nic, czego sama nie widzisz od dawna.

To miała być pomoc? Podpowiedź? Dobra rada?

– To była szansa, Anka. Na przejrzenie na oczy. Ja go znam. Wiem, że nie umie się postarać, nie umie kochać. Ale ty musiałaś to odkryć sama. Inaczej byś nigdy nie uwierzyła.

Poczułam, jak rośnie we mnie złość. I wstyd, że jej zaufałam.

To twój syn.

– Wiem. Dlatego chciałam, żebyś nie zmarnowała życia, tak jak ja. Ja nie miałam nikogo, kto by mnie ostrzegł.

– Nie jesteś matką. Jesteś sędzią. I katem.

– Jestem realistką. I ty też powinnaś w końcu zacząć nią być.

Odwróciłam się i wyszłam, nie mówiąc ani słowa. Ręce mi się trzęsły. Czułam, jak coś we mnie pęka. Przez Bartka i przez nią. Z powodu tej całej układanki, w którą dałam się wciągnąć.

To nie miało sensu

– Musimy pogadać – powiedziałam cicho, stając w progu salonu.

Bartek nie oderwał wzroku od ekranu. Dopiero po chwili zapauzował i odłożył pilot.

– Okej… Co się stało?

– Wszystko. I nic. Przez ostatnie miesiące próbowałam z tobą żyć, rozmawiać, działać jakoś razem… Ale mam wrażenie, że od dawna jestem tu sama.

Milczał. A ja poczułam, że nie mam już siły ważyć słów.

– Przeprowadziłam eksperyment. Taki, który podpowiedziała mi twoja mama. Przestałam ci matkować, przypominać, robić wszystko za ciebie. Chciałam zobaczyć, co się stanie.

Zmarszczył brwi.

– To jakieś chore...

– Wiesz, co się stało? Nic. Zero. Zacząłeś być opryskliwy. Patrzyłeś na mnie jak na problem. A twoja mama? Ona mnie do tego popchnęła. I, uwaga, czekała, aż się wszystko rozpadnie.

– Co ty wygadujesz? – wybuchnął. – Mama cię przecież zawsze lubiła!

– Nie. Tolerowała mnie. A teraz… manipulowała mną, żeby cię wystawić na próbę. Albo mnie wypchnąć z twojego życia. Słyszałam to na własne uszy.

– Nie wierzę.

– Bo nie chcesz. Bo łatwiej ci wierzyć, że wszystko samo się „naprawi”, zamiast włożyć w to pracę. Miłość wymaga obecności, a nie tylko siedzenia w ciszy i udawania, że tak wygląda związek.

– Przestań dramatyzować – rzucił, wstając. – Zrobiliście sobie z mamą jakąś psychodramę i teraz ja mam za to płacić?

– Nie. Próbuję ci powiedzieć, że coś we mnie się skończyło.

Nie odpowiedział. Wyszedł do kuchni i trzasnął drzwiami, a ja zostałam. I wiedziałam już, że… naprawdę jestem sama.

Skończyłam z gierkami

Nie wiem, co będzie dalej. Może jeszcze spróbujemy się pozbierać. Może nie. Ale ja już nie jestem tą samą osobą, która kilka miesięcy temu prosiła o uwagę, starała się o rozmowę, o gest. Przestałam szukać w nim mężczyzny, który był kiedyś moim partnerem. Przestałam wierzyć, że on wróci. Coś we mnie zgasło.

Od tamtej rozmowy Bartek się nie zmienił. Dalej chodzi po domu jak cień, ucina temat, kiedy próbuję zacząć cokolwiek. Ale ja już nie naciskam. Nie gotuję, nie pytam, nie tłumaczę, nie płaczę pod prysznicem. Jest ciszej i spokojniej. Może to tylko pozorny spokój, ale pierwszy raz od dawna czuję, że jestem sobą. Nie musze się starać, nie muszę udawać ani grać w żadne gry.

A teściowa? Nie odezwała się. Nie przeprosiła. I nawet tego nie oczekuję. Zrobiła dokładnie to, co zaplanowała – pokazała mi, z kim żyję. Metodą brutalną, ale skuteczną. Wciąż mnie to boli. Wciąż budzę się z tym uczuciem zdrady – nie tylko przez nią, ale też przez niego. Bo nie stanął po mojej stronie. Nie zawalczył. Nawet nie zapytał, czy się boję, czy potrzebuję, żeby został. I może właśnie dlatego to koniec. Nie rozstaliśmy się, ale coś się rozpadło.

Siedzę dziś przy kuchennym stole. Samotna, ale spokojna. Z kubkiem herbaty i świadomością, że nie każda pomoc to pomoc, nie każde milczenie jest spokojem, i nie każdy związek da się naprawić, tylko dlatego, że bardzo się chce. Niektóre po prostu są skazane na porażkę.

Anna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama