Reklama

Zawsze czułam, że Halina mnie nie akceptuje. Od początku naszego małżeństwa z Jankiem jej spojrzenia, pełne krytyki i ukrytego wyższości, sprawiały, że czułam się jak niedopasowany element tej rodziny. A przecież się starałam – oj, jak się starałam. Zwłaszcza że Janek zawsze podkreślał, jak ważne są dla niego rodzinne tradycje. Pierniczki jego mamy to wręcz legenda – ponoć bez nich święta się nie liczyły.

Reklama

– Wiesz, Aniu, mama naprawdę się cieszy, że próbujesz piec – powiedział kiedyś, pewnie chcąc mnie pocieszyć. Ale w jego głosie było coś, co przypominało mi, że "próbować" to jedno, a "dorównać" Halinie – zupełnie inna historia.

Nie chodziło o to, że sama nie umiałam piec. Może nie byłam mistrzynią, ale piekarnik nie był dla mnie nowością. Problem tkwił w niej – w tej cichej rywalizacji, którą wytoczyła mi od pierwszego dnia. Jej słowa zawsze były jak igły: ukryte pod płaszczem uprzejmości, ale wbijające się w samo serce.

Zbliżały się kolejne święta, a ja czułam się jak przed egzaminem. Wiedziałam, że jeśli nie sprostam "tradycji pierniczkowej", moja pozycja w tej rodzinie nie poprawi się ani o milimetr. A ja tak bardzo chciałam, żeby mnie zaakceptowała – może nawet polubiła. Nie wiedziałam wtedy, że ten rok przyniesie więcej, niż mogłam się spodziewać.

Dostałem sekretny przepis

– Aniu, skoro już tak się starasz, to pomyślałam, że dam ci coś wyjątkowego – powiedziała Halina, wręczając mi kartkę z przepisem. Jej uśmiech był szeroki, ale oczy... Ach, te oczy. Patrzyły na mnie, jakbym była dzieckiem, które dopiero uczy się chodzić. – To przepis na pierniczki. Ale uprzedzam, to nie takie łatwe.

– Dziękuję – odpowiedziałam, starając się brzmieć uprzejmie. Kartka w mojej dłoni wydawała się cięższa, niż powinna. – Postaram się, żeby wyszły tak pyszne jak pani.

Halina parsknęła, jakby słowa "tak pyszne jak pani" były żartem, którego nie zrozumiałam.

– Oj, Aniu, żeby dojść do takiej perfekcji, potrzeba lat doświadczenia – stwierdziła, zniżając głos, jakby zdradzała mi sekret. – Ale kto wie, może uda ci się chociaż zbliżyć.

Janek z uśmiechem obserwował całą scenę, jakby to było coś uroczego. On, biedny, nie widział kpiny w tym niewinnym dialogu.

Mama naprawdę ma złote serce – rzucił, nieświadomie dolewając oliwy do ognia.

Zacisnęłam zęby i uśmiechnęłam się, udając, że mnie to nie dotknęło. Przecież chodziło tylko o pierniczki, prawda? A jednak, gdy wróciłam do domu i rozłożyłam przed sobą przepis Haliny, czułam, że to coś więcej. "Dodaj szczyptę magii," brzmiał jeden z punktów. Tyle z tej magii, pomyślałam, ale mimo to postanowiłam spróbować. Za wszelką cenę chciałam udowodnić, że też potrafię.

Przepis okazał się pułapką

Pierwsze podejście zakończyło się klęską. Ciasto było za suche, pękało przy wałkowaniu, a pierniczki... cóż, wyglądały jak smutne placki, które zapomniały, po co właściwie znalazły się w piekarniku. Smak? Blady, bez wyrazu, z ledwie wyczuwalną nutą przypraw. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na tę porażkę, i czułam, jak rośnie we mnie frustracja. Janek zajrzał do kuchni.

– Coś nie poszło? – zapytał, próbując wyglądać na wspierającego, choć kątem oka widziałam, jak powstrzymuje uśmiech.

– A co, wygląda na to, że poszło? – warknęłam, wycierając dłonie w fartuch. – Janek, to nie są pierniczki. To... to coś, czym można by gwoździe wbijać!

– Kochanie, daj spokój. To tylko pierniczki. Jak nie wyjdą, to trudno. Mama ma zawsze pełno, przyniesie się od niej.

– To nie o pierniczki chodzi! – wyrzuciłam, czując, że zaraz wybuchnę. – Chcę po prostu coś zrobić dobrze!

Nie miałam nic do stracenia

W tej samej chwili przyszedł mi do głowy inny pomysł. Rzuciłam fartuch na krzesło i, nie tłumacząc nic Jankowi, wyszłam z mieszkania. Pukając do drzwi pani Zofii, poczułam lekki wstyd. Ale co miałam do stracenia?

– O, Aniu, co za niespodzianka – uśmiechnęła się sąsiadka, pachnąca cynamonem i wanilią. – Wejdź, zaraz zrobię herbaty.

– Pani Zofio, ja… potrzebuję pomocy. Chcę zrobić pierniczki, ale kompletnie mi nie wychodzą.

Zofia spojrzała na mnie uważnie, jakby oceniała, czy moja prośba jest szczera.

– Pierniczki to sztuka – powiedziała, zapraszając mnie do środka. – Ale dobra sztuka zaczyna się od serca i porządnego przepisu. Masz czas? Pokażę ci, jak to zrobić porządnie.

Nie pytała o szczegóły, nie oceniała. Po prostu zaprowadziła mnie do swojej kuchni i razem zaczęłyśmy od nowa. Wreszcie poczułam, że ktoś wierzy w moje umiejętności.

Sąsiadka bardzo mi pomogła

W kuchni pani Zofii czułam się, jakbym wchodziła do innego świata. Na stole czekały przygotowane składniki: mąka, masło, cukier, przyprawy – wszystko idealnie odmierzane. Zofia, z uśmiechem na twarzy, podsunęła mi fartuch.

– Pierwsza zasada dobrych pierniczków: nie bój się eksperymentować, ale zacznij od porządnej bazy – powiedziała, podsypując cynamon na ciasto. – Niech twoje ręce poprowadzą, a nie przepisy z notatnika.

Pod jej czujnym okiem wyrabiałam ciasto. Było miękkie, elastyczne, pachniało świętami. Zofia podpowiadała mi, jak delikatnie je rozwałkować i jak wykrawać idealne kształty. Czułam, jak moja frustracja znika, ustępując miejsca dziwnemu spokojowi.

– Pięknie sobie radzisz – powiedziała z uznaniem.

Wkrótce pierniczki piekły się w piekarniku, a ich zapach wypełnił mieszkanie. Zofia wyciągnęła z szafki barwniki i polewy.

– Teraz najważniejsze – dekoracje. To tutaj pokażesz swój charakter.

Dekorowanie pierniczków było jak terapia. Każdy z nich był inny, odważny, zabawny, kolorowy. Kiedy skończyłam, Zofia przyglądała się moim dziełom z dumą.

– Aniu, te pierniczki nie tylko smakują, ale i opowiadają historię. A to najważniejsze.

Wróciłam do domu z pełną tacą wypieków. Janek zajrzał do kuchni, powąchał powietrze i uniósł brwi.

– To twoje? Pachnie... jak święta.

Uśmiechnęłam się. Tak, moje. I czułam, że tym razem będzie inaczej.

Teściowa się wściekła

Pierniczki leżały na stole, a ich zapach mieszał się z aromatem świątecznych potraw. Goście zaczęli się częstować – najpierw ostrożnie, potem coraz śmielej. Rozmowy cichły, gdy kolejni krewni przeżuwali, a ich twarze rozjaśniały się zaskoczeniem.

– Aniu, te pierniczki są... wyjątkowe – powiedziała ciotka Maryla, sięgając po kolejny.

Lepsze niż te, co zawsze piekła Halina – mruknął wujek Edward, po czym zrobił się czerwony, widząc wzrok swojej siostry.

Halina próbowała się uśmiechnąć, ale jej twarz zdradzała wszystko. W końcu sama sięgnęła po jeden z moich pierniczków. Spróbowała, przeżuła i odłożyła go na talerz.

– Na pierwszy raz nieźle – powiedziała chłodno. – Ale widać, że brak im... doświadczenia.

Goście wymienili spojrzenia, a ja poczułam, jak wzbiera we mnie fala gniewu. Ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, Halina wstała od stołu i skinęła na mnie, by pójść za nią do kuchni.

– Co to ma znaczyć? – syknęła, gdy tylko drzwi się zamknęły. – Chcesz mi odebrać tradycję, którą budowałam latami?

– Ja? – spojrzałam na nią, zaskoczona. – Po prostu upiekłam pierniczki, pani Halino.

– Upiekłaś? – prychnęła. – Sama? Nie wierzę. Ktoś ci pomógł. Powiedz, kto.

Nikt mi nie pomagał – odpowiedziałam twardo. – A nawet jeśli, to co to zmienia? Chciałam zrobić coś dobrze i tyle.

– Celowo podałam ci zły przepis – powiedziała w końcu, unosząc głowę, jakby była dumna z tej deklaracji. – Chciałam, żebyś zrozumiała, że tradycje nie biorą się znikąd.

Zamarłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Potem coś we mnie pękło.

– I dlatego postanowiła pani mnie ośmieszyć? Zamiast mi pomóc, chciała pani pokazać, że zawsze będzie lepsza?

Halina otworzyła usta, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo kontynuowałam:

– Wie pani co? Nie potrzebuję złych przepisów, żeby wiedzieć, czym jest pokora. Ale widzę, że pani tego nigdy nie zrozumie.

Jej twarz pobladła, ale nie czekałam na odpowiedź. Wróciłam do salonu, gdzie rozmowy wrzały, a moje pierniczki zniknęły z talerza szybciej, niż mogłam się spodziewać. Halina nie wróciła do stołu przez resztę wieczoru.

Wygrałam tę bitwę

Wieczorem, gdy wróciliśmy do domu, Janek zdjął płaszcz i spojrzał na mnie z miną, która zdradzała, że coś go dręczy.

– Wszystko w porządku? – zapytał, siadając przy kuchennym stole. – Mama była jakaś… dziwna pod koniec.

– Być może – odpowiedziałam wymijająco, wyjmując kolejną porcję pierniczków z pudełka. – Nie wiem, o co jej chodziło.

Janek zmarszczył brwi, ale nie naciskał. Podniosłam wzrok i przez chwilę przyglądałam mu się w milczeniu. On naprawdę nie rozumiał, jak trudna była moja relacja z jego matką. A ja? Czułam coś dziwnego – ani triumf, ani ulgę, raczej zmęczenie po bitwie, która nie była moja.

Gdy Janek poszedł spać, zostałam w kuchni, piekąc kolejną porcję pierniczków. Tym razem dla siebie. Były aromatyczne, miękkie, udekorowane tak, jak lubię. Nikt ich nie oceniał, nie porównywał, nie analizował.

Myślałam o Halinie. O tym, jak patrzyła na mnie z ukrytą goryczą. Czy kiedykolwiek się pogodzimy? Nie wiedziałam. Ale jedno było pewne – nauczyłam się ufać sobie i swoim umiejętnościom. I tego żadna Halina mi nie odbierze.

Reklama

Ania, 34 lata

Reklama
Reklama
Reklama