„Teściowa dała nam dach nad głową, więc uważała, że może nami rządzić. Po 6 latach gehenny uciekłam bez męża”
„Z teściową nie było rozmowy. To był pokaz siły. Wyszłam. W łazience usiadłam na brzegu wanny i pozwoliłam łzom lecieć bez kontroli. Nie powiedziała tego wprost, ale dała jasno do zrozumienia: jesteś tu tylko gościem. I nie waż się zapominać, kto tu rządzi”.

- Redakcja
Nie miałam wielkiego wyboru. Straciliśmy pracę i mieszkanie w jednym miesiącu. Artur wtedy powiedział:
– Mama się ucieszy. I tak mówiła, że ten pokój stoi pusty.
Nie ucieszyła się. A jeśli nawet – to nie ze mnie. Od sześciu lat mieszkamy w jej domu. W pokoju z widokiem na ogród, który Halina nazywa „swoją dumą”, ale nie pozwala mi tam niczego dotknąć. Nawet przekwitłych pelargonii.
– Bo ty nie masz ręki do kwiatów – skwitowała, kiedy raz spróbowałam wyciąć suche łodygi.
Rano wchodzi do nas bez pukania. Codziennie. Nie pyta, nie ostrzega. Po prostu staje w drzwiach i mówi:
– Wstajemy! Dziecko już godzinę biega, a wy śpicie jakbyście w nocy na imprezie byli.
Zakręca wodę, kiedy za długo kąpię się pod prysznicem. Przesuwa moje rzeczy w lodówce. Komentuje zakupy. Uważa, że Jaś powinien jeść więcej zupy, a mniej „tych twoich modnych dań z soczewicy”. Artur nic nie mówi. Czasem, jak mam szczęście, westchnie:
– Wiem, mama bywa trudna, ale to przecież tylko chwilowo.
Sześć lat chwilowo.
Z Basią spotykam się raz w tygodniu na spacerze. To moja jedyna przestrzeń, gdzie mogę być sobą. Ostatnio powiedziała mi:
– Ja bym tam nie wytrzymała jednego dnia.
– Ale przecież to jej dom. My tylko... korzystamy – próbowałam się tłumaczyć.
– Nie. Wy tam żyjecie. A to różnica.
I może właśnie to wtedy pierwszy raz do mnie dotarło.
Mąż mnie nie rozumiał
– Twoja matka znowu powiedziała przy Jaśku, że jestem złą matką. Ty to słyszałeś? – zapytałam cicho, ledwie powstrzymując drżenie głosu.
Artur siedział na brzegu łóżka, rozwiązywał krzyżówkę. Nawet nie spojrzał.
– Może trochę przesadziła, ale… musisz ją zrozumieć.
– Nie, Artur. To ty masz mnie zrozumieć. To ja jestem twoją żoną – podniosłam głos. Pierwszy raz od dawna. Zaskoczony spojrzał na mnie.
– I właśnie dlatego powinnaś się dostosować. To jej dom – odparł sucho, jakby tym jednym zdaniem zamknął sprawę.
– A ja to co? Lokatorka? Pół człowieka, który powinien tylko dziękować i nie podskakiwać?
– Anita… Przesadzasz. Mama ma trudny charakter, wiadomo. Ale daje nam dach nad głową, żarcie, ogród, w którym Jaś może się bawić. Ludzie mają gorzej.
Wbiłam wzrok w ścianę. A więc tak to wygląda. Ja, niewidzialna służąca, która powinna być wdzięczna, że ma gdzie spać.
– To nie jest życie, Artur. To jest wegetacja – powiedziałam cicho. – Ja się duszę w tym domu.
– Więc co? Spakujesz się i pójdziesz do mamusi? – parsknął. – Daj spokój, dramatyzujesz. Dziecko śpi, a ty tu sceny odstawiasz.
Wyszłam. Do łazienki. Ale tak naprawdę to dlatego, żeby nie wybuchnąć. Stanęłam przy umywalce, patrzyłam na swoją twarz w lustrze. Cienie pod oczami, matowa skóra. Nawet nie poznałam siebie. Zacisnęłam pięści. Wiedziałam, że to nie była już tylko złość. To było coś więcej. Coś, co zaczynało się budzić we mnie od dawna. To był pierwszy raz, gdy pomyślałam: może trzeba uciec.
To był jedyny moment
– Halino, ja naprawdę staram się, jak mogę… Ale czasami czuję, że mnie nie akceptujesz – zaczęłam, ściskając w dłoniach ściereczkę. Stałam w kuchni, kiedy Jaś był u kolegi, a Artur pojechał na zakupy. Wiedziałam, że to jedyny moment.
Halina spojrzała na mnie znad deski do krojenia, na której właśnie szatkowała kapustę. Powoli odłożyła nóż.
– A może to ty mnie nie akceptujesz? – zapytała z lodowatym spokojem. – Ja cię tu przyjęłam pod swój dach. Czy proszę o coś więcej niż o porządek i wychowanie wnuka?
– Nie chodzi o porządek… – próbowałam. – Chciałabym tylko... żebyśmy mieli trochę prywatności. Żebyś nie wchodziła do nas rano bez pukania. Żebyś czasem... pozwoliła mi być mamą na swój sposób.
– Tylko prywatności ci trzeba? – prychnęła. – A kto ci tę prywatność funduje, jak nie ja? W waszym mieszkanku z pleśnią byłoby prywatniej, ale i ciasno, i zimno.
Zamilkłam. Wiedziałam, że cokolwiek powiem, obróci to przeciwko mnie.
– Jak się komuś nie podoba, to może się wyprowadzić. Proste. Ja nikogo na siłę nie trzymam – dodała ostro, wracając do kapusty.
Patrzyłam, jak jej dłonie pracują szybko, pewnie. To nie była rozmowa. To był pokaz siły. Wyszłam. Serce waliło mi jak szalone. W łazience usiadłam na brzegu wanny i pozwoliłam łzom lecieć bez kontroli. Nie powiedziała tego wprost, ale dała jasno do zrozumienia: jesteś tu tylko gościem. I nie waż się zapominać, kto tu rządzi.
„Ty ją sobie wychowaj”
Było już po dwudziestej drugiej. Jaś zasnął po bajce, Artur powiedział, że idzie po herbatę. Nie wracał długo. Kiedy zeszłam cicho na dół, usłyszałam ich głosy z kuchni. Nie chciałam podsłuchiwać. Po prostu... stanęłam na schodach i zamarłam.
– Ona zaczyna się stawiać – mówiła Halina. – Źle ją sobie ułożyłeś, Arturku.
– Mówi, że się dusi – odparł. Jego głos był zmęczony. Pusty. – Że nie może tak żyć.
– Jeszcze chwila i zacznie ci ustawiać całe życie pod siebie. Dasz palec, weźmie całą rękę. Ty ją sobie wychowaj. Albo zmień.
Zapadła cisza. Przysięgam, że w tej ciszy słyszałam bicie własnego serca.
– Tylko że ona już nie ta sama co kiedyś – mruknął Artur.
– No to tym bardziej. Jak się kobiecie nie postawi granic, to ci na głowę wejdzie. To proste jak budowa cepa.
Chciałam wejść, krzyknąć, zapytać: serio? To tak mówicie o mnie, kiedy myślicie, że mnie nie ma? Ale nie mogłam się ruszyć. Jakby moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Jakby zostało tam, na tych schodach, przykute do podłogi ciężarem upokorzenia.
Artur... on nie powiedział ani słowa w mojej obronie. Zacisnęłam zęby. Zeszłam po cichu z powrotem, do naszego pokoju, jak cień. W łóżku przytuliłam kolana do klatki piersiowej. I pierwszy raz nie płakałam. Nie czułam już złości. Czułam tylko zimno. Jakby coś we mnie właśnie umarło.
Nikt mnie tu nie szanuje
– Słyszałam was wczoraj – powiedziałam bez wstępów, kiedy Artur wszedł do pokoju z kubkiem kawy. – Ciebie i twoją mamę. Wszystko słyszałam.
Stanął jak wryty. Spojrzał na mnie zdezorientowany.
– O czym ty…
– Nie udawaj – przerwałam. – Że „trzeba mnie sobie wychować”, że „już nie jestem taka miękka jak kiedyś”… I że nie potrafię się dostosować, bo to „jej dom”.
Artur westchnął, postawił kubek na szafce i usiadł ciężko.
– Anita… Mama czasem gada głupoty, wiesz o tym. Nie powinnaś tego tak brać do siebie.
– Ale ty jej nie zaprzeczyłeś. Nawet raz. Siedziałeś i kiwałeś głową. Jakby to było normalne, że mnie tak traktujecie.
– Bo co miałem powiedzieć? – rzucił ostro. – Że wszystko ci wolno, że masz tu królewskie warunki? Bo chyba zapominasz, że żyjesz na cudzym. Gdyby nie moja matka, to byś siedziała z dzieckiem u swojego brata na materacu. Patrzyłam na niego, jakby był mi obcy.
– Czy ty naprawdę wierzysz, że można kogoś kochać i pozwalać mu żyć jak służąca?
– Nie dramatyzuj. Tu masz wszystko. Ludzie mają gorzej.
– Ale nikt mnie tu nie szanuje. Ani ty, ani twoja matka – powiedziałam cicho, ale wyraźnie. I dodałam, patrząc mu prosto w oczy: – Ja już nie chcę tego życia.
– Więc co? Spakujesz się i pójdziesz na bruk? – prychnął.
Nie odpowiedziałam. Wstałam, zaczęłam spokojnie zbierać rzeczy Jasia. Najpotrzebniejsze. Reszta mogła poczekać. W nocy, kiedy dom spał, wyszłam z walizką na ganek i zadzwoniłam do Marka.
– Braciszku, możesz po mnie przyjechać?
I w tamtym momencie, po raz pierwszy od sześciu lat, poczułam coś w rodzaju ulgi.
U Marka było ciasno, ale ciepło
Marek przyjechał po mnie o świcie. Wysiadł z samochodu, spojrzał na mnie i nic nie powiedział. Tylko objął mocno, tak jak wtedy, gdy byłam dzieckiem i wracałam zapłakana ze szkoły.
– Chodź, siostra. W domu czeka kawa – powiedział spokojnie.
Jasio spał w aucie, więc wzięłam go ostrożnie na ręce. Cicho, żeby nie obudzić. Za nami zostały drzwi, których już nigdy nie chciałam otworzyć.
U Marka było ciasno, ale ciepło. Nie musiałam chodzić na palcach, żeby kogoś nie urazić. Nie musiałam się tłumaczyć z każdej decyzji. Pierwszego dnia po prostu spałam. Całe popołudnie. Bez napięcia, bez czujnego ucha nasłuchującego kroków teściowej za drzwiami.
Wieczorem przyszła Basia. Przyniosła ciasto i swoją wieczną energię.
– Zrobiłaś coś, czego ja nigdy bym nie potrafiła – powiedziała z uśmiechem. – Odeszłaś.
– Bo już nie miałam siły – odpowiedziałam. – Wiesz, to śmieszne… Wyszłam z niczym. Bez pieniędzy, bez planu. Ale pierwszy raz od dawna czuję, że oddycham.
Basia uścisnęła moją dłoń.
– To dopiero początek, Anita. I dobrze, że nie wiesz, co będzie dalej. Czasem nie wiedzieć – to największa ulga.
Kiedy później patrzyłam, jak Jaś bawi się z psem Marka na podwórku, poczułam spokój. Ciszę, która nie bolała. Wiedziałam, że będzie trudno. Ale w końcu byłam w miejscu, gdzie nikt nie mówił mi, jak mam żyć. Gdzie mogłam znowu być sobą.
Anita, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kochanka traktowała mnie jak bankomat, więc ją testowałem. Była piękna, ale pusta jak pudełko po drogich perfumach”
- „Na weselu przyjaciółki zaszłam w ciążę, a facet zniknął. Okazało się, że mamy więcej wspólnego, niż bym chciała”
- „Podarowałam kocyk wnukowi, ale według synowej śmierdział stęchlizną. Zrobiłam więc to, co każda szanująca się teściowa”