„Teściowa kręciła nosem na moje świąteczne dekoracje. Jej zdaniem adwent to czas kontemplacji, a nie zabawy w Mikołaja”
„U nas w domu grudzień to czas bałwanków na parapetach, światełek na framugach drzwi i reniferów w kuchni. Zawsze powtarzałam, że kiedy będę miała swój dom, zrobię dokładnie to samo. I robiłam. Do czasu aż pojawiła się... teściowa”.

- Redakcja
Zawsze lubiłam święta. Tę całą magię lampek, zapach pomarańczy i pierników, dźwięk świątecznych utworów, nawet gdy leciały z radia po raz setny. Nie wiem, może to przez moje dzieciństwo. U nas w domu grudzień to czas bałwanków na parapetach, światełek na framugach drzwi i reniferów w kuchni. Zawsze powtarzałam, że kiedy będę miała swój dom, zrobię dokładnie to samo. I robiłam. Do czasu aż pojawiła się... teściowa. Rok temu zamieszkała z nami, bo „kręgosłup już nie ten, a samemu zimą w bloku tak smutno”, musiałam pogodzić się z myślą, że adwent będzie wyglądał inaczej.
– Nie uważasz, że to trochę… kiczowate? – zapytała z przekąsem, kiedy wieszałam świąteczny wianek z czerwonymi bombkami i brokatowymi gwiazdkami.
Uśmiechnęłam się tylko pod nosem. Bo wiedziałam, że to dopiero początek grudnia. A prawdziwe „atrakcje” miały dopiero nadejść.
Udawałam zaskoczoną
Nie minęła godzina, a usłyszałam za plecami westchnięcie, które mogłoby konkurować z dźwiękiem syreny alarmowej.
– Alinko… – zaczęła teściowa tonem osoby, która za chwilę ogłosi koniec świata. – Te dekoracje to tak… serio?
Odwróciłam się, udając zaskoczenie.
– Piękne, prawda? Takie… radosne.
Skrzyżowała ręce.
– A nie uważasz, że to trochę przesada?
– Mamo, to tylko dekoracje. Poza tym dzieci je uwielbiają.
– Bo to wszystko przez tę komercję – mruknęła, marszcząc czoło. – Kiedyś w adwencie nie było nawet choinki, tylko roraty, cisza i modlitwa.
– Kiedyś też nie było internetu i zmywarki, a jednak z nich korzystamy – rzuciłam z lekkim uśmiechem. – Czasy się zmieniają, mamo.
– Czasem mam wrażenie, że na gorsze – odpowiedziała, patrząc z niesmakiem na brokatowego renifera.
– To może zdejmę go i powieszę różaniec?
Spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek.
– Nie kpij z wiary. To nie przystoi pani domu.
I poszła do kuchni.
Zrugała mnie jak dziecko
1 grudnia wyjęłam z szafki kalendarze adwentowe. Dwa – dla Julii i Stasia. Kolorowe, z czekoladkami. Staś, jak tylko je zobaczył, zapiszczał z radości.
– Mamo, mogę już otworzyć?! – wołał, tańcząc w piżamie po kuchni.
– Jeden dziennie, kochanie. Dziś tylko pierwsze okienko – uśmiechnęłam się, wręczając mu kartonik z pingwinem.
Julia też już czekała z kalendarzem w ręku. W tej chwili do kuchni weszła teściowa. Zmarszczyła brwi.
– Co to za dziwactwa?
– To kalendarze adwentowe – odpowiedziałam, starając się brzmieć neutralnie.
– Czekoladki? W adwencie? – spojrzała na mnie, jakbym częstowała dzieci flaszką wódki.
– Mamo, to tylko jedna kostka dziennie. Taki mały rytuał. Dzieciaki to kochają.
– Bo są uczone głupot – odparła szorstko. – Adwent to czas oczekiwania, a nie czekoladowych nagród.
– Przecież to forma zabawy. Nikt im nie mówi, że za grzechy dostają pralinki. Chodzi o radość z każdego dnia.
– Jak wolisz, Alinko – teściowa wzruszyła ramionami, choć jej mina wskazywała raczej mój moralny upadek.
– No właśnie. W moim domu jest inaczej – rzuciłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
Zapadła cisza. Julia spojrzała na mnie pytająco. Staś już przegryzał pierwszą kostkę z dźwiękiem rozkoszy.
– A w ogóle, czemu to się nazywa „adwentowy”, skoro w środku jest Mikołaj z workiem prezentów? – zapytała Julia, marszcząc brwi.
Teściowa westchnęła głęboko, jakby z tego pytania właśnie wypłynęło całe zło świata.
– No i masz. Czekoladowa herezja.
Spojrzała na mnie z ukosa
Dwa dni później, kiedy tylko wróciłam z pracy, zabrałam się za przystrajanie salonu.
– A to, co ma być? – usłyszałam w końcu jej głos zza pleców.
– Lampki – powiedziałam z uśmiechem, nawet się nie odwracając.
– Po co aż tyle? Parapet wygląda jak targowisko w centrum miasta.
– Oj, mamo... Dzieciaki się ucieszą. Poza tym trochę światełek w grudniu nikomu jeszcze nie zaszkodziło.
– Światełka to jedno, ale to... to wygląda jak dyskoteka. A to jest dom, a nie klub młodzieżowy!
Westchnęłam i zwiesiłam lampki do końca.
– Wiesz, mamo, kiedy byłam mała, mama zawsze ozdabiała dom. To był mój ulubiony czas w roku. Teraz chcę, żeby Julia i Staś mieli podobnie.
Teściowa stanęła obok mnie i przez chwilę patrzyła przez okno.
– Tylko żeby wiedziały, że święta to nie tylko świecidełka i prezenty – powiedziała cicho. – Żeby znały też wartość ciszy.
– A nie mogą mieć obu? I światełek, i refleksji?
Spojrzała na mnie z ukosa.
– A jak ich nie nauczysz rozróżniać jednego od drugiego, to zostanie im tylko plastik.
Czepiała się o wszystko
W połowie grudnia mąż wyniósł z piwnicy sztuczną choinkę, dzieci aż piszczały z radości. Rozkładałam bombki i kokardki, kiedy z sypialni wynurzyła się teściowa. Miała poważną minę.
– Naprawdę dzisiaj? – zapytała, stając przy wejściu do salonu. – Choinkę? W połowie adwentu?
– Dzieci nie mogą się doczekać – odparłam pogodnie, wciskając Julce w ręce złoty łańcuch.
– A może warto je uczyć czekania? – odpowiedziała teściowa. – Choinka powinna stanąć tuż przed Wigilią. Tak było od zawsze.
– Od zawsze? – uśmiechnęłam się z przekąsem. – Bo za moich czasów ubieraliśmy ją w Mikołajki. A teraz? Teraz już w listopadzie markety stoją w bombkach. Nie wygramy z tym.
– Nie musimy wygrywać. Jednak możemy dać dobry przykład.
– Dzieci wolą bombki niż przykłady, mamo – wtrącił mój mąż, ku mojemu zaskoczeniu. – A poza tym, to tylko drzewko.
Teściowa zamilkła na chwilę. Patrzyła, jak Staś zawiesza bombkę z Minionkiem.
– I co to ma być? Bajka? Na choince? – jęknęła. – Gdzie są tradycyjne ozdoby?
– Są, ale są też aniołki, śnieżynki i jedna brokatowa lama, którą Staś zrobił w przedszkolu – dodałam z dumą.
– Cóż… – mruknęła teściowa, wyraźnie zrezygnowana. – To nie choinka. To choinkowy lunapark.
– I dobrze! – zawołał Staś. – Nasza choinka jest wesoła! I najpiękniejsza na świecie!
– Amen – dodałam pod nosem, podkręcając lampki.
Zignorowała moją uwagę
W Wigilię zapach grzybowej i pierogów z kapustą unosił się w całym domu. Dzieci biegały w białych koszulach, ja ostatni raz poprawiałam serwetki, a teściowa siedziała przy stole z miną kontrolera jakości.
– Musiałaś aż tak to wszystko… udekorować? – zapytała, zerkając na papierowe śnieżynki zawieszone nad stołem.
– Musiałam – odpowiedziałam z uśmiechem. – Jak szaleć, to szaleć.
– Wigilia to nie festyn. Serwetki z reniferami? I ta piosenka z radia… co to w ogóle jest?
– On jest super! Wszyscy ją znają w szkole – wtrąciła Julia.
– No właśnie – powiedziałam. – Wesoła. I niech tak zostanie.
Teściowa westchnęła.
– Proponuję, żebyśmy jednak zaczęli od kolędy. Tradycyjnie.
– Jasne – przytaknął mąż. – Tylko… może bez kazania o upadku wartości?
– Cóż… – teściowa rozłożyła śpiewnik. – Próbuję tylko was ocalić od tej całej śmiesznej, komercyjnej papki.
–I od świętego Mikołaja? – parsknęłam. – Mamo, on jest śmieszny tylko dla ciebie. Dla dzieci to bohater. A tradycja? My ją też tworzymy. Po swojemu.
– „Cicha noc”? – zaproponowała, ignorując moją uwagę.
– Tylko jeśli po niej włączymy bożonarodzeniowe hity – rzucił mąż z uśmiechem.
I zaczęliśmy śpiewać.
Przełamałam się
W pierwszy dzień świąt obudziłam się wcześnie. W kuchni pachniało jeszcze wczorajszym makowcem, za oknem padał śnieg. Cicho zeszłam na dół i włączyłam lampki na choince. Brokatowa lama Staśka świeciła dumnie wśród tradycyjnych bombek. Teściowa siedziała już przy stole, owinięta w szal, z filiżanką kawy. Zaskoczyło mnie, że się uśmiecha.
– Wygląda pięknie – powiedziała cicho, wskazując na choinkę.
– Serio? – uniosłam brwi.
– Mhm. Choć przyznam, że Minionki wśród aniołków nadal mnie nie przekonują – dodała z krzywym uśmiechem.
Usiadłam naprzeciwko, z kubkiem herbaty.
– Mamo… wiem, że uważasz mnie za heretyczkę w sweterku z reniferem. Naprawdę chcę, żeby dzieci pamiętały te święta jako czas radości, nie zakazów.
Spojrzała na mnie długo, a potem… skinęła głową.
– Może masz rację. Może trochę się zawzięłam. Jako matka chciałam, żeby wszystko było idealne. A wyszło… jak wyszło. Teraz... chcę, żebyśmy byli razem.
Zamilkłam. Po chwili uśmiechnęłyśmy się do siebie szczerze. W tym samym momencie wpadły dzieci, krzycząc, że lepią bałwana. Mąż szukał rękawiczek. A ja pomyślałam, że może te nasze święta są właśnie takie, jakie powinny być – niedoskonałe, pełne różnic… i rodzinne. A w tle choinka migała do mnie wesoło.
Alina, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że synowa to dar niebios. Zmieniłam zdanie, kiedy odkryłam, co wyprawiała, gdy ja wychodziłam na roraty”
- „Myślałam, że gorący romans z prezesem otworzy mi drzwi do awansu. Jego 1 zdanie uświadomiło mi, jak bardzo się myliłam”
- „Wychowywałem się bez ojca i nawet nie chciałem go znać. Prawda odnalazła się sama po pogrzebie mamy”