„Teściowa latami traktowała mnie jak służącą, a mąż jak powietrze. Gdy dostałam 1 list, zmienili się nie do poznania”
„Od 8 lat mieszkałam pod jednym dachem z Heleną – moją teściową. Gdy braliśmy z Marcinem ślub, mówił, że to na chwilę, że zaoszczędzimy i wybudujemy się obok. Potem urodziła się Laura, potem straciłam pracę, potem trzeba było naprawić dach. Codziennie znoszę ten sam chłód w oczach Heleny”.

- Redakcja
Codzienność na wsi nie była zła. Ale tylko wtedy, kiedy patrzyło się na nią z zewnątrz – przez pryzmat ciszy, zieleni, śpiewu ptaków i zapachu świeżego powietrza. Z bliska to wyglądało inaczej. Cisza to było wieczne napięcie, zieleń zarastała wszystkie ścieżki, bo nie było kiedy jej przyciąć, ptaki budziły człowieka o świcie, a świeże powietrze pachniało krowim łajnem i starą zupą z niedojedzonych garów.
Od ośmiu lat mieszkałam pod jednym dachem z Heleną – moją teściową. Gdy braliśmy z Marcinem ślub, mówił, że to na chwilę, że zaoszczędzimy i wybudujemy się obok. Potem urodziła się Laura, potem straciłam pracę, potem trzeba było naprawić dach… A chwilę potem minęła dekada. Codziennie te same ściany, ta sama porcelana w kredensie i ten sam chłód w oczach Heleny.
Sprzątałam, gotowałam, prałam – dla całej trójki. Helena zawsze znajdowała pretekst, żeby nie pomóc. Boli kręgosłup, głowa, serce. Ale gdy sąsiadka wpadła z kawą, potrafiła śmiać się godzinami i opowiadać dowcipy, których sama nie rozumiałam. Mówiła o mnie „Dorotka” – to słowo zawsze miało w jej ustach posmak politowania. Kiedyś zapytała Laurę: „A twoja mamusia wreszcie nauczyła się piec sernik, czy znowu spalony?” Moja dziewczynka się roześmiała. Ja nie.
Z Marcinem już dawno przestaliśmy rozmawiać jak mąż i żona. Był obok, ale nie przy mnie. Zawsze zmęczony. Zawsze „nie dzisiaj”. I zawsze w pogotowiu, gdy matka wołała. „Tak już jest, Dorotka. Znasz mamę, ona się nie zmieni”. Aż do tego listu. Przyszedł w sobotę. Przepisał mi ziemię. Ojciec. Nie pisał, że to zrobi. Nie uprzedzał. Ale znał Helenę. Wiedział. W testamencie napisał: „Niech cię chroni, córeczko”. Gdy to czytałam, w kuchni stała Helena i znów pytała, czemu jeszcze nie ma obiadu.
Od tamtej chwili zaczęło się dziać coś dziwnego. Helena, która jeszcze wczoraj udawała, że nie zauważa mojej obecności, dziś powiedziała: „Jak dobrze, że cię mamy. Jesteś podporą tej rodziny”. Spojrzałam na nią zdziwiona. A ona dodała: „Musimy niedługo pojechać do miasta, kupimy ci coś ładnego”. Nie poznawałam jej. Nie powiedziałam jeszcze Marcinowi o ziemi. Chciałam najpierw zrozumieć, co się zmieniło. I czy naprawdę się zmieniło. Ale pod skórą czułam, że ta ziemia nie tylko odkryje nowe ścieżki – ona odsłoni prawdziwe twarze.
Nagle chciała bliskości
– Dorotko, a może skoczymy do miasta? Muszę kupić sobie nową sukienkę, a ty zawsze miałaś dobry gust – powiedziała Helena z uśmiechem, który wyglądał, jakby go ćwiczyła przed lustrem. Stała w drzwiach kuchni, oparta o framugę, w jednej ręce trzymała torebkę, w drugiej kluczyki.
Zastygłam z łyżką nad garnkiem z rosołem. Takie słowa z jej ust były jak deszcz w środku lipca – zaskakujące, nie na miejscu, podejrzane. Spojrzałam na nią bez słowa. Zawsze mówiła o mnie jak o służącej, a teraz proponowała wspólne zakupy?
– Co tak patrzysz? Przecież jesteśmy jak matka i córka, nie? – dodała, tym razem tonem, jakim rozmawiała z sąsiadkami, gdy coś od nich chciała.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Kiedyś próbowałam ją do siebie przekonać. Gotowałam to, co lubiła, ścieliłam łóżko, gdy nie miała siły, znosiłam jej aluzje o moim wyglądzie. Nigdy nie usłyszałam nawet „dziękuję”.
– Dobrze, mogę pojechać – powiedziałam w końcu. Nawet nie wiedziałam, czemu się zgadzam.
W samochodzie słuchała radia i głośno się śmiała z kawałów prowadzącego. Zatrzymała się na parkingu przy galerii i wysiadła pierwsza.
– Chodź, nie bądź taka poważna! Dziś trochę pożyjemy! – rzuciła, jakbyśmy przez lata żyły w zgodzie i właśnie świętowały kolejne urodziny naszej przyjaźni.
W sklepie z odzieżą damską wyciągała sukienki i przykładała do siebie. Pytała mnie o zdanie, jakby to miało dla niej znaczenie. W pewnym momencie wyciągnęła bordową sukienkę i podała mi ją do przymierzalni.
– Ta będzie na świętowanie. Może wybierzemy się gdzieś wieczorem? Marcinowi się spodobasz. Jesteś jak córka, zawsze wiedziałam, że masz dobre serce! – powiedziała, poprawiając mi ramiączko sukienki.
Zamrugałam, niepewna, czy dobrze usłyszałam.
– Dziękuję, mamo... to znaczy... Heleno – odpowiedziałam, a język plątał mi się w ustach.
Przez chwilę patrzyła na mnie z takim wzrokiem, jakiego nie znałam. Ciepłym. Albo dobrze udawanym. Ale we mnie wszystko krzyczało, że to nie ona. Nie tak ją pamiętałam. Czyżby się zmieniła? Wieczorem wróciłam do domu z torbą pełną zakupów i głową pełną pytań. Siedziałam na łóżku, patrząc w lustro, i nagle przypomniałam sobie jedno: Helena nigdy wcześniej nie powiedziała do mnie „jesteś jak córka”. Ani nawet „masz dobre serce”. A teraz powtarzała to niemal na każdym kroku. Wszystko było inne. Ale czułam, że to nie jest za darmo.
Wyszło szydło z worka
Siedziałyśmy przy stole w kuchni. Helena zaparzyła kawę – sama, bez mojej pomocy – i podała ją w porcelanowych filiżankach, które dotąd wyciągała tylko na święta. Pomyślałam wtedy, że muszę zapisać ten dzień w kalendarzu. Była pogodna, rozmowna, opowiadała o sąsiadce, która ponoć zakochała się w listonoszu.
– Człowiek całe życie czeka na coś pięknego – westchnęła, a potem wbiła we mnie wzrok. – A ty, Dorotko, masz teraz taki prezent od losu. Tyle hektarów. Tyle możliwości...
Uśmiechnęłam się sztywno. Wiedziałam, że w końcu o tym powie. Że nie wytrzyma, zdradzi się, odkryje swoje karty.
– Mnie to nie trzeba, ja już swoje dostałam od losu. Ale Marcin... on zawsze był taki delikatny, taki wrażliwy. I niepewny siebie. A wiesz, jak mężczyzna ma kawałek ziemi, to od razu jakoś pewniej stoi na nogach.
Pociągnęłam łyk kawy i odstawiłam filiżankę na spodek.
– Heleno, to moja ziemia. Ojciec przepisał ją na mnie. Nie chcę o tym teraz rozmawiać.
Na twarzy teściowej nie drgnął nawet jeden mięsień. Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, potem westchnęła.
– Ty wiesz, ja już swoje lata mam, chciałabym, tylko żeby Marcin czuł się pewnie... – jej głos zrobił się cichy, łagodny.
Weszłam do pokoju po książkę, a kiedy wróciłam, przy stole siedział już Marcin. Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, ale w oczach miał niepokój.
– Może nie warto robić z tego problemu? – zapytał.
Oparłam się o framugę i skrzyżowałam ręce.
– Ziemia jest moja. I to nie jest temat na dziś – powiedziałam spokojnie, choć w środku trzęsło się we mnie już wszystko.
Helena wstała i zaczęła zbierać naczynia ze stołu, jakby nagle przypomniała sobie, że przecież zawsze była gospodynią, a ja tylko pomocą.
– Dobrze, jak chcesz. To tylko propozycja. Nie trzeba się tak od razu denerwować – powiedziała już z kuchni.
A ja poczułam, że wszystko, co było przez ostatnie dni, to tylko teatr. Że tamta ciepła Helena to była maska. A teraz scena się kończy i wraca dobrze znana rzeczywistość.
Maska jej szybko opadła
Minął dzień. Potem drugi. Widziałam Helenę rano w kuchni, ale nic nie mówiła. Przechodziła obok mnie, jakby mnie nie zauważała. Nie zapytała o Laurę, nie zaproponowała kawy, nie zagadnęła o pogodę. Cisza, ciężka jak woda w studni. Pomyślałam, że może jest chora. Może się obraziła. Może naprawdę poczuła się zraniona. Potem zniknęła. Próbowałam do niej zadzwonić, kiedy nie było jej w domu. Dzwoniłam dwa razy – raz odebrała, ale od razu się rozłączyła. Później już nawet nie klikała „odrzuć”. Tylko dzwonek, który milkł po kilku sygnałach. Po tygodniu wróciła nagle. Nie weszła jak zwykle przez kuchnię, tylko stanęła w drzwiach salonu, jakby chciała, żeby ją dobrze widziano.
– Tyle ci dałam! Dom, rodzinę, a ty... ty tylko patrzysz na pieniądze! – powiedziała bez przywitania, bez wstępu.
Odłożyłam książkę na stół i spojrzałam na nią. Milczałam. Nie dlatego, że nie miałam nic do powiedzenia, ale dlatego, że w tej chwili usłyszałam w jej głosie tamtą Helenę. Tę, która przez lata udawała, że mnie nie widzi. Tę, która komentowała mój strój, moje obiady, mój sposób wychowywania córki. Wróciła w całej okazałości. Prawdziwa Helena. Ta, która nigdy mnie nie chciała. Stała teraz przede mną i nie potrzebowała już żadnych masek. Już wiedziała, że nic ode mnie nie dostanie.
– Myślisz, że jesteś lepsza, bo twój ojciec coś ci zostawił? Pieniądze zmieniają ludzi, Dorotko – dodała jeszcze, tym samym tonem, jakim kiedyś mówiła o „tych nowych sąsiadkach z miasta”.
Nie odpowiedziałam. Stałam w tej ciszy, która nagle przestała być ciężarem, a stała się moją tarczą. W tej jednej chwili wszystko ułożyło mi się w głowie. Przez te wszystkie lata wmawiałam sobie, że dla dobra rodziny trzeba wszystko znosić. Teraz zrozumiałam, że przez to pozwoliłam, by mnie zepchnięto w kąt. Ale ta ziemia, to nie był prezent. To było lustro. Pokazało, kto kim naprawdę jest.
Poczułam, że zostałam sama
Wieczorem Marcin siedział na kanapie i oglądał wiadomości. Usiadłam obok niego. Nie spojrzał na mnie, tylko sięgnął po pilota i ściszył dźwięk.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam.
Wzruszył ramionami.
– Jasne.
Patrzyłam na jego profil, na zmarszczkę między brwiami, która zawsze pojawiała się, gdy był zmęczony albo zły. Czasem jedno i drugie. Czekałam chwilę, zanim zaczęłam mówić.
– Twoja matka dziś znowu pokazała swoją twarz. Powiedziała, że patrzę tylko na pieniądze. Że przez ziemię stałam się chciwa.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Serio? Nie mówiła mi nic.
– Bo nie musi. Wie, że ty i tak będziesz po jej stronie.
Zmarszczył czoło i odwrócił głowę.
– Nie przesadzaj. Może się po prostu zdenerwowała. Ty też ostatnio jesteś drażliwa.
– Marcin, czy ty naprawdę nie widzisz, jak ona się zmieniła, gdy pojawiła się ziemia?
Westchnął i wstał z kanapy.
– Może się po prostu cieszyła, że wreszcie możemy coś mieć. Czemu zawsze doszukujesz się złego?
– Bo wiem, jak było, zanim przyszły pieniądze – odpowiedziałam cicho.
Odwrócił się do mnie plecami i zaczął szukać czegoś w szafce pod telewizorem. Przez chwilę słychać było tylko szuranie płyt i szuflad.
– Może gdybyś była bardziej otwarta, łatwiej by było rozmawiać. Z mamą, ze mną. Ty od razu wszystko blokujesz – powiedział nagle, nie patrząc na mnie.
Nie odpowiedziałam. Nie miałam już siły tłumaczyć, że nie da się rozmawiać z kimś, kto udaje, że cię nie widzi przez dziesięć lat, a potem nagle chce „bliskości”. W tej chwili zrozumiałam, że jesteśmy sobie zupełnie obcy. Że on nie rozumie, przez co przeszłam. I nie chce zrozumieć. A może nie potrafi. Cokolwiek to było, poczułam, że zostałam sama.
Dorota, 38 lat
Czytaj także:
- „Pojechałam na Mazury odnaleźć harmonię i spokój. Gdyby nie miejscowy lowelas i moje kochliwe serce, może dałabym radę”
- „Chciałbym, aby Wnuk dobrze zapamiętał swoje święto. W moim wieku kostucha może zapukać do drzwi w każdej chwili”
- „Mąż chciał wyrzucić mnie z dziećmi na bruk i wysiudać z kasy. Tylko teściowa wiedziała, jak okiełznać swojego synalka”