Reklama

Gdyby ktoś zapytał mnie, czy byłam szczęśliwa, musiałabym się dłużej zastanowić. Z jednej strony miałam kochającego męża, nowe mieszkanie na kredyt, cichą nadzieję na dziecko. Z drugiej — od początku naszego małżeństwa czułam się jak gość w rodzinie Michała, nie jak jej część. Jego mama zawsze była uprzejma. Taka z tych, co częstują ciastem, poprawiają obrus i pytają, czy nie zmarzłam w drodze. Ale pod tą warstwą grzeczności czaiło się coś jeszcze — rezerwa. Jakby mnie akceptowała, bo musiała, a nie dlatego, że chciała. Nie jestem jedną z nich. To się czuje, nawet jeśli nikt tego nie powie głośno.

Reklama

W rozmowach nie byłam pytana o zdanie, a jeśli coś wtrąciłam, przeważnie kończyło się to spojrzeniem teściowej znad filiżanki z herbatą. Takim, które mówi: „cicho, dorośli rozmawiają”. Mąż tego nie widział. Albo udawał, że nie widzi. A po prostu do tego układu nie pasowałam. Nie pasowałam do rodzinnych wspomnień, żartów z dzieciństwa, opowieści o domku letniskowym, który teściowa nazywa „azylem”.

Nigdy tam nie byłam tam nigdy. Michał kiedyś obiecał, że mnie zabierze. Ale jakoś się nie złożyło. Może nie bez powodu.

Dostałam w twarz

– A może skoczylibyśmy z Anią do domku na weekend? – Michał odsunął od siebie pusty talerz i przeciągnął się, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że istnieje coś takiego jak odpoczynek.

Teściowa, z nożem w jednej dłoni i kawałkiem pieczeni w drugiej, zamarła na moment.

– Do domku? – powtórzyła, nie podnosząc wzroku. – Do naszego domku?!

– No tak. Dawno tam nie byliśmy. A Anka jeszcze nigdy… – Michał się uśmiechnął i spojrzał na mnie porozumiewawczo.

Zrobiło się cicho. Za cicho. Słychać było tylko stukanie widelców o talerze i ciche mlaskanie teścia. Teściowa spojrzała wreszcie w moją stronę. Uśmiechnęła się. Z tym swoim sztucznym spokojem, który zawsze zwiastował burzę.

– To nasze miejsce rodzinne – powiedziała. – Nie dla każdego.

Nóż, który trzymała, przesunęła lekko po mięsie, jakby od niechcenia. Ale każde słowo wypowiedziała z precyzją chirurga. Zamarłam. Serio? Przecież nie zaproponowałam, żeby zorganizować tam wieczór panieński. Chciałam po prostu pojechać z mężem. A może to właśnie był problem.

– Ale mamo… – Michał zaczął, ale teściowa tylko machnęła ręką.

– Dziecko, nie ma co rozgrzebywać. Po prostu uważam, że są miejsca, które mają znaczenie. Trzeba do nich dorosnąć.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Żadna odpowiedź nie byłaby dobra. Więc się uśmiechnęłam. Jakby to był żart, którego nie zrozumiałam. Spojrzałam na męża. On patrzył w stół. Wieczorem, kiedy jechaliśmy samochodem, w końcu się odezwałam.

– Wiesz, że twoja matka właśnie powiedziała mi prosto w twarz, że nie jestem rodziną?

– Oj, nie przesadzaj – odparł zmęczonym głosem. – Po prostu ona przywiązuje wagę do pewnych rzeczy. Dla niej ten domek to miejsce z historią.

– A ja? Kim jestem?

Nie odpowiedział. Wpatrywał się w drogę, jakby szukał na niej odpowiedzi. Nie znalazł.

Czułam się jak intruz

Wieczorem siedzieliśmy przy herbacie. Michał gapił się w ekran telefonu, udając, że nie czuje napięcia w powietrzu.

– Naprawdę nic nie zauważyłeś? – spytałam cicho.

Nie bierz wszystkiego do siebie…

– Serio? „Nie dla każdego”? To niby o kim, jak nie o mnie? – postawiłam filiżankę z takim impetem, że herbata rozlała się na spodek. – Dla kogo, jak nie dla twojej żony?

Michał westchnął.

– Ona po prostu… no wiesz… ten domek, to jej takie święte miejsce.

– Tak, wiem. Wielka sentymentalna historia, do której nie pasuję – przerwałam mu.

Milczał. A to milczenie bolało bardziej niż jakiekolwiek słowa. Bo jeśli nie potrafił mnie obronić nawet w takiej chwili, to co będzie później?

– Nie chcę się czuć jak intruz – powiedziałam w końcu. – Nie chcę być dodatkiem do twojego życia. Chcę być jego częścią. A mam wrażenie, że ty wciąż stoisz między mną a swoją mamą, próbując zadowolić wszystkich.

Nie dramatyzuj… – rzucił, ale cicho, bez przekonania.

Wstałam od stołu.

– Nie dramatyzuję. Mówię ci, co czuję. A ty możesz to zignorować… albo coś z tym zrobić.

Wyszłam do sypialni, zostawiając go samego.

Serce mi zamarło

Tydzień później pojechaliśmy do teściowej na niedzielny obiad. Atmosfera była lodowata. Michał rozmawiał z matką o prognozie pogody, ja pomagałam w kuchni, a teściowa udawała, że nie widzi, jak się napinam przy każdej jej uwadze.

– Nie za mało soli? – zapytała, patrząc mi prosto w oczy, mimo że jeszcze nie spróbowała zupy.

Wyszłam na taras, niby żeby wywietrzyć z siebie złość. Drzwi do kuchni były lekko uchylone. I wtedy to usłyszałam. Teściowa rozmawiała przez telefon.

– Nie, nie dałam jej kluczy. A niby po co? Przecież nie będę oddawać rodzinnego miejsca byle komu – mówiła sucho.

Serce mi zamarło.

– Ładna? Owszem. Ale wyrachowana. Michał niby zakochany, ale ślepy. Ona go ustawia, prowadzi za rączkę. Wie, czego chce i jak to dostać. Nie potrafi się nawet porządnie uśmiechnąć do ciotki Zosi, a już chce mieć dostęp do naszego domku.

Wciągnęłam powietrze tak gwałtownie, że prawie się zadławiłam. Cofnęłam się w głąb tarasu, by mnie nie zauważyła.

To nie jest dziewczyna z naszej bajki. Nie zna naszych zasad. I nie zamierzam się jej kłaniać, tylko dlatego, że założyła obrączkę. Obrączka to nie legitymacja rodzinna.

Rozmowa urwała się. Teściowa wróciła do kuchni, a ja stałam jeszcze chwilę za drzwiami, zupełnie jak dziecko, które podsłuchało coś, czego nigdy nie powinno słyszeć. To już nie była sprawa kluczy. To było odrzucenie mnie jako człowieka. Jako kobiety, która po prostu chciała być częścią rodziny.

Do oczu napłynęły mi łzy

Długo się zbierałam. Najpierw myślałam, że przemilczę. Że może warto odpuścić, ale potem przypomniałam sobie jej słowa. Nie dało się ich wymazać. Tkwiły we mnie jak drzazga. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam do jej drzwi.

Co ty tu robisz? – teściowa zdziwiła się na mój widok.

Miała na sobie elegancki, domowy sweter i te swoje perły, które zawsze zakładała, jakby spodziewała się wizyty biskupa.

– Chciałam porozmawiać – powiedziałam spokojnie.

Michała nie ma w domu – odparła chłodno.

– Przyszłam nie do Michała. Do ciebie.

Zaprosiła mnie do środka. Usiadłyśmy w salonie. Ona z filiżanką, ja z pustymi dłońmi i zaciśniętym gardłem.

– Słyszałam twoją rozmowę – zaczęłam. – Przez przypadek. W niedzielę.

– Ach – mruknęła. – To bardzo nieelegancko podsłuchiwać.

– Bardziej nieelegancko mówić o kimś, kto stoi dwa metry dalej – odparłam. – Nie przyszłam się kłócić. Chciałam, żebyś wiedziała, że wszystko, co powiedziałaś, zabolało. I że już nie chodzi o ten domek. Chodzi o to, że traktujesz mnie jak intruza. Od początku.

Teściowa patrzyła na mnie długo, a potem wzruszyła ramionami.

– Masz za cienką skórę.

– Chcę być traktowana jak członek rodziny – powiedziałam.

Rodzina to coś więcej niż obrączka na palcu – odpowiedziała. – Michał jest moim synem. Ty jesteś kobietą, która go poślubiła. To nie to samo.

Poczułam, jak do oczu napływają mi łzy.

– Szkoda, że nie potrafisz tego zrozumieć.

Zostawiłam ją w tym salonie, otuloną ciszą i wspomnieniami. Wyszłam z podniesioną głową. Z bólem, ale i z dumą.

Musiałam odnaleźć siebie

W piątek spakowałam torbę. Nie dużo – kilka ubrań, książka, kosmetyczka. Michał patrzył, jak krzątam się po mieszkaniu, ale nic nie mówił. Czułam jego wzrok, ale nie miałam siły się tłumaczyć.

– Gdzie jedziesz? – zapytał w końcu, opierając się o framugę drzwi sypialni.

– Do Kazimierza.

– Dlaczego nic nie mówiłaś?

Zapięłam torbę. Podniosłam wzrok.

– Bo nie chciałam, żebyś mnie próbował zatrzymać.

Chciał coś powiedzieć, ale tylko poruszył ustami.

– Nie chcę walczyć o klucze. Chcę walczyć o szacunek – powiedziałam, zakładając kurtkę.

Patrzył na mnie długo. W końcu tylko skinął głową.

– Wrócisz?

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze.

Zjechałam windą, zeszłam na chodnik i ruszyłam w stronę przystanku.

Wybrałam siebie

W Kazimierzu poczułam się inaczej. Wolna. Może nie szczęśliwa, ale prawdziwa. Patrzyłam na siebie w lustrze hotelowej łazienki i nie widziałam kobiety, która stara się przypodobać, spełnić oczekiwania, zasłużyć. Widziałam Ankę. Bez kontekstu. Bez teściowej. Bez „żony Michała”.

Minęły dwa tygodnie. Nie wróciłam do rozmowy z teściową. Michał też nie zaczynał tematu. Żyliśmy obok siebie, delikatnie, ostrożnie, jakby każde z nas chodziło po cienkim lodzie. Ale lód nie pękał. Tylko skrzypiał pod stopami. Martwa cisza między mną a teściową nie bolała tak, jak się spodziewałam. Była lżejsza niż ciężar udawania, że wszystko jest w porządku. A Michał… On próbował. Robił herbatę, sprzątał po kolacji, czasem przytulał mnie bez słowa. Ale coś się między nami przesunęło. Jakbyśmy oboje poczuli, że stoimy po przeciwnych stronach niewidzialnego muru.

Zaczęłam częściej myśleć o tym, co znaczy być rodziną. Czy chodzi o wspólne nazwiska? O wspomnienia z dzieciństwa, przekazywane opowieści? Czy o gotowość przyjęcia drugiego człowieka z jego ranami, lękami i marzeniami? Nie wiem jeszcze, jak się to wszystko potoczy. Czy zostanę? Czy odejdę? Nie dostałam kluczy do domku letniskowego. Ale może, po raz pierwszy od dawna, odzyskałam siebie.

Anna, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama