Reklama

Mieszkać u kogoś i być na czyimś utrzymaniu? Tak nie może być, sama muszę dawać sobie radę. Ale co zrobić, gdy mam małe dziecko i muszę je karmić piersią? Przecież nie da rady pogodzić tego z pracą zawodową! Kto mi wtedy pomoże?

Reklama

Było nam niełatwo

W dawnych czasach, jak wspominała w opowiadaniach moja prababcia, ślub bez posagu od ojca panny młodej był niemożliwy. Zgoda przyszłych teściów zależała właśnie od tego, jak pokaźny jest posag. Prababcia w prezencie ślubnym otrzymała dwie pierzyny, trochę garnków, jedną krowę, parę kur i niewielką działkę. Jak na tamte czasy, stanowiło to nie lada majątek.

Uważałam to za zabawną historię. Sądziłam, że takie zwyczaje odeszły już do lamusa. I że obecnie dla rodziców liczy się tylko miłość łącząca młodą parę.

Przed ślubem z Maćkiem żyłam i mieszkałam na małej wiosce w okolicach Rzeszowa. Moja rodzina nie należała do zamożnych. Mam jeszcze czworo młodszego rodzeństwa. Nasi rodzice posiadają skromny domek i małe poletko – parę hektarów kiepskiej ziemi.

Pomimo tego, że mają swoje gospodarstwo, to plony z niego nie wystarczają na pokrycie wszystkich potrzeb domowników. Taka sytuacja zmusza głowę rodziny, to znaczy mojego tatę, do szukania zatrudnienia za granicą, u naszych zachodnich sąsiadów. Ojciec znalazł zajęcie w branży budowlanej, ale bez umowy. Zlecenia trwają różnie – nieraz parę tygodni, a zdarza się, że pracuje nawet przez sześć miesięcy.

Zobacz także

Pracuje od bladego świtu aż do zmierzchu, a zarobione pieniądze posyła do domu. Dzięki temu matula ma czym opłacić rachunki, kupić ciuszki dla dzieciaków… Jako tako daje radę przeżyć od pierwszego do pierwszego.

Stało się…

Mój facet to naprawdę równy gość. Pochodzi z Rzeszowa. Wpadliśmy na siebie, gdy chodziłam do ogólniaka i między nami od razu zaiskrzyło. Wszyscy wtedy mówili, że to tylko taka szczeniacka miłostka, że nam się zaraz odmieni, ale gdzie tam, nic z tych rzeczy.

Z każdym kolejnym dniem naszego związku, uczucie łączące nas stawało się coraz potężniejsze. Na początku nie myśleliśmy o zawarciu małżeństwa. W pierwszej kolejności zamierzaliśmy ukończyć edukację, podjąć zatrudnienie, zgromadzić pewne oszczędności na początek wspólnego życia, no i przede wszystkim chcieliśmy wynająć chociaż małe mieszkanko. Zdawaliśmy sobie sprawę, że możemy polegać wyłącznie na sobie nawzajem.

Bliscy Maćka również nie należeli do zamożnych. Dorastał pod opieką mamy, razem z bratem dzielili mieszkanie w bloku. Wprawdzie posiadał własny pokoik, ale był on naprawdę niewielki. Zmieściło się w nim tylko posłanie i niewielkie biurko.

Początkowo wszystko układało się po naszej myśli. Maciek rozpoczął pracę w serwisie samochodowym, a ja dostałam obietnicę zatrudnienia w osiedlowym sklepie. Niestety, wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Wybraliśmy się na weekendowy wypad w góry na początku maja i… straciliśmy głowę

Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. Spodziewałam się dziecka, ogarniały mnie strach i panika. Miałam obawy, że Maciek wystraszy się odpowiedzialności i mnie opuści. Tak się jednak nie stało. Oświadczył, że już kocha naszą pociechę, choć jeszcze się nie urodziła.

Niedługo później stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Ale zaraz potem pojawiła się kolejna kwestia – jak to dalej będzie wyglądać? Nie miałam wyboru, trzeba było zamieszkać u Maćka.

Byliśmy bezradni

Stwierdziliśmy, że to będzie korzystniejsze rozwiązanie. Po pierwsze, w domu moich rodziców było strasznie ciasno. Po drugie, mieszkanie w mieście zapewniało łatwiejszy dostęp do szpitala. Po trzecie, mój mąż był zatrudniony w Rzeszowie, więc gdybyśmy mieszkali u moich rodziców, musiałby pokonywać spory dystans każdego dnia do wielkiego miasta. A to się przecież wiąże z niemałymi kosztami…

Wprowadziliśmy się zatem do jego niewielkiego pokoiku. Kiedy wnieśliśmy tam łóżeczko dla dziecka i dodatkową komodę, ledwo dało się otworzyć drzwi. Ale nam to zupełnie nie przeszkadzało. Byliśmy po prostu szczęśliwi, że możemy być razem i z niecierpliwością wyczekiwaliśmy dnia porodu naszego dziecka.

Zdawało się, że sprawy zmierzają we właściwym kierunku. Szwagier Marek darzył mnie sympatią, a matka mojego małżonka odnosiła się do mnie życzliwie. Byłam jej wdzięczna za to, że pozwoliła mi zamieszkać u siebie, dlatego dokładałam starań, aby nie sprawiać jej kłopotów i nie wchodzić w paradę. Zawsze z respektem traktowała zasady obowiązujące w domu teściowej i starałam się być pomocna, na tyle, na ile potrafiłam.

Starałam się jak mogłam

Kiedy wychodziła do roboty, robiłam posiłki dla całej rodziny i zajmowałam się prasowaniem ubrań. Jedyne, czego nie mogłam robić, to porządki i noszenie ciężkich rzeczy, ponieważ doktor ostrzegł mnie, że mogę stracić dziecko, zbytnio się forsując. Sądziłam, że to, co robię, w zupełności wystarczy i że teściowa docenia moje wysiłki. Wielokrotnie chwaliła moje dania mówiąc, że świetnie gotuję i cieszy się, że jej syn ma tak zaradną małżonkę.

Maciek dokładał na opłaty za mieszkanie i media, a także dbał o zaopatrzenie lodówki. Nie można było nas zatem nazwać pasożytami. Liczyłam na to, że pomimo ograniczonej przestrzeni uda nam się wieść życie w harmonii i względnej zgodzie. Cóż za naiwność… Idylla dobiegła końca wraz z narodzinami małego Rafałka.

Z początku mama Maćka była wniebowzięta, że doczekała się wnusia, ale później coś w niej pękło. Ni stąd, ni zowąd zaczęliśmy jej działać na nerwy. Wciąż marudziła, że maluch nie daje jej zmrużyć oka, a Marek nie ma warunków do nauki. Że za dużo czasu spędzam w łazience i kuchni. I że non stop niańczę brzdąca, a powinnam pomagać w domu. Kompletnie nie rozumiałam, o co jej chodzi.

Nagle zmieniła zdanie

Wiadomo, że sama doczekała się dwójki dzieciaków, więc doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak to jest opiekować się małym dzieckiem. Teraz do mnie dotarło, że te wszystkie wymówki o maluszku płaczącym, kąpielach czy gotowaniu były tylko przykrywką. W rzeczywistości chodziło jej wyłącznie o pieniądze.

Nasza sytuacja materialna uległa pogorszeniu od momentu pojawienia się na świecie naszego synka. Nie mogliśmy sobie pozwolić na przekazywanie teściowej tak wysokich kwot na utrzymanie mieszkania, jak to miało miejsce wcześniej. Zdarzały się miesiące, gdy nie dawaliśmy ani grosza. Mąż starał się dorabiać, biorąc nadliczbowe godziny w pracy i imając się dodatkowych zleceń, ale to wciąż było niewystarczające.

Nasz maluch był chorowity. Ciągle latałam z nim po przychodniach, a nawet dwukrotnie zawoziliśmy go do Centrum Zdrowia Dziecka. Nie trzeba chyba wspominać, ile kosztują takie wyjazdy. No i jeszcze wydatki na lekarstwa…

Bardzo ograniczaliśmy wydatki, lecz tylko jedna wypłata z trudem pokrywała podstawowe potrzeby. Sądziłam, że mama męża ma tego świadomość… Moja matka wspierała nas, jak tylko potrafiła. Z rodzinnej wsi dowoziła warzywa, mięso, jajka, a w sezonie owocowym także różne owoce. Korzystaliśmy z tego wszyscy. Nie podzieliłam lodówki na dwie części.

Teściowa mną pomiatała

Mimo to teściowa okazywała coraz większe niezadowolenie i coraz częściej się do czegoś przyczepiała. Znosiłam to ze spokojem, zaciskając zęby. Liczyłam na to, że ponarzeka i w końcu jej przejdzie. Nic podobnego… Powoli miałam tego serdecznie dosyć.

Maciej robił co mógł, żeby napięta sytuacja między mną a jego matką choć trochę się uspokoiła. Próbował z nią rozmawiać, tłumaczył, że powinna być dla mnie milsza. I rzeczywiście, na moment robiło się lepiej, ale potem znowu było po staremu. Kłóciliśmy się coraz częściej, a w naszym mieszkaniu dało się wyczuć rosnące napięcie.

Od dłuższego czasu miałam przeczucie, że w końcu sytuacja wymknie się spod kontroli. Aż w końcu moje obawy się ziściły. Mama Maćka rozchorowała się i nie poszła do pracy. Akurat przygotowywałam warzywa na obiadek dla synka, kiedy wkroczyła do kuchni. Niosła ze sobą plik faktur.

– Dość tego! Nie zamierzam za to wszystko sama płacić! Albo zaczniesz się dokładać, albo szukaj sobie innego lokum – wrzasnęła, ciskając dokumenty na blat.

Nie miałam dokąd pójść

Zaniemówiłam. Przez moment głos uwiązł mi w gardle. Dotychczas jedynie mi dokuczała, ale nigdy nie wspominała o tym, bym się wyprowadziła.

– Mama doskonale zdaje sobie sprawę, że ledwo wiążemy koniec z końcem. Maciek jako jedyny przynosi pieniądze do domu. Kiedy Rafałek trochę urośnie i zacznie chodzić do przedszkola, ja też pójdę do pracy i nasza sytuacja się poprawi – wydukałam kompletnie zbita z tropu.

Spojrzała na mnie spode łba.

– Tak, tak, Maciek to, Maciek tamto – warknęła. – A co z twoim wkładem? Wparowałaś do nas z niczym, mając ledwie jedną torbę wypełnioną starymi i znoszonymi ubraniami. Nawet żadnych zwykłych naczyń czy garnków nie przyniosłaś. Używasz moich, jakby należały do ciebie. Długo to znosiłam, ale mam już tego powyżej uszu. Twój ojciec pracuje za granicą, to chyba może też dorzucić się do utrzymania swojej córuni? Nie zamierzam ani chwili dłużej tolerować darmozjada pod swoim dachem – wywrzeszczała.

Poczułam się strasznie sponiewierana. Łzy same zaczęły mi płynąć po policzkach. Moja teściowa doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że moi rodzice nie są w najlepszej sytuacji finansowej. Schroniłam się więc z maluchem w naszej sypialni, oczekując na przyjście męża. Zza drzwi docierały do mnie słowa teściowej, która narzekała, że nie zamierza rezygnować z niczego dla siebie i młodszego syna tylko z tego powodu, iż jej pierworodny poślubił biedaczkę, której rodzice nie kwapią się, by cokolwiek podarować.

Stanął po jej stronie

Tamtego wieczoru Maciek zjawił się w domu dość późno. Padał z nóg ze zmęczenia. Streściłam mu całą sytuację. Liczyłam na to, że weźmie moją stronę i postawi sprawę jasno ze swoją matką. No i faktycznie, poszedł porozmawiać z nią do kuchni, ale to, co mi później przekazał, niezbyt przypadło mi do gustu. Wrócił z tej rozmowy wyraźnie zagubiony i rozkojarzony.

Głęboko odetchnął i stwierdził, że jego mamusia ma powody do złości, gdyż ciężko jej się wiedzie i ma niskie zarobki. Oznajmił, że nie powinnam czuć się urażona, tylko wykazać się empatią. Na sam koniec rzucił, że moja matka rzeczywiście mogłaby mi trochę sypnąć groszem, może przez sprzedaż kawałka ziemi czy coś w tym stylu. No i chciałby, żebym przeprowadziła z nimi na ten temat poważną rozmowę.

Byłam w totalnym szoku po tym, co dotarło do moich uszu. Niestety, mój ślubny zgodził się ze swoją matką! Dał mi jasno do zrozumienia, że w jego oczach też jestem nic nie wartą biedaczką. Wywrzeszczałam, że nie dam sobą pomiatać, nie potrzebuję ich wspaniałomyślności i sama dam radę. Potem spakowałam manatki dzieciaka i pojechałam do swoich rodziców. Od tego momentu mieszkam na wsi. Moje siostry ściśnięte są we trójkę w jednym pokoju, żeby było miejsce dla mnie i Rafałka.

Radzę sobie sama

Maciek chyba zrozumiał błąd i zaczęło mu zależeć. Dzwoni do mnie każdego dnia, jakby chciał mnie przekonać do powrotu. Tłumaczy się, że był przemęczony i nie do końca kontaktował, gdy ostatnio się widzieliśmy i gdy wynikła ta nieprzyjemna awantura. Prosi mnie, żebym dała mu jeszcze jedną szansę. Ponoć odbył poważną rozmowę z mamą i obiecała, że przestanie mi dokuczać tymi uwagami o posagu. Podobno chce zacząć wszystko od nowa.

Ja prostu nie wierzę swojej teściowej. W jej oczach na pewno będę zerem. Z tego powodu, mimo że tak strasznie mi brakuje mojego męża, na ten moment wolę zostać u rodziców. Jeśli Maciek ma ochotę, to może do nas się wprowadzić. Jego teściowa na bank go ugości i nie będzie miała nic przeciwko.

Reklama

Hania, 26 lat

Reklama
Reklama
Reklama