Reklama

Od początku mojego związku z Wojtkiem miałam poczucie, że w życiu stale muszę walczyć o akceptację. Marta, moja teściowa, przyjmowała mnie z chłodnym dystansem, który zawsze odbierałam jako osobisty afront. Z każdym rokiem narastało moje przekonanie, że nigdy nie będę dla niej wystarczająco dobra. Ta chłodna rezerwa bolała tym mocniej, że relacje z moją matką też nigdy nie były ciepłe. Wojtek zdawał się tego nie zauważać – tłumaczył, że jego matka „już taka jest”.

Reklama

Żyliśmy w ciasnym, dusznym mieszkaniu, które powoli zabierało mi całą energię i radość życia. Informacja o spadku po Marcie była dla nas obojga zaskoczeniem, ale dla mnie szczególnym. Nie byłam pewna, czy decyzja o przeprowadzce na wieś była słuszna. Wojtek zachowywał się, jakby ten dom był przekleństwem, ja jednak czułam, że to może być nasza szansa na nowy początek – choć sama nie wiedziałam, czego się spodziewać.

Nie mogłam znieść jego słów

– Nie chcę wracać w to miejsce, Paulina. Po co rozgrzebywać stare rany? – Wojtek krążył nerwowo po pokoju, unikając mojego wzroku.

– Wiesz, jak tu jest, Wojtek! To może być wreszcie nasz własny dom, prawdziwy kąt! – starałam się panować nad emocjami, ale mój głos zaczął zdradzać irytację.

– Własny kąt? W domu, gdzie każda ściana przypomina mi o mojej matce? To brzmi jak żart – przerwał mi stanowczo.

Czułam, jak wzbiera we mnie potężna fala frustracji. Nie chciałam odpuścić, bo wierzyłam, że to miejsce da nam szansę na normalne życie.

– Twoja matka zawsze okazywała mi swoją obojętność, a ty nawet nie próbowałeś mnie przed tym chronić! Nigdy nie wstawiłeś się za mną, nigdy mnie nie wsparłeś! – wyrzuciłam z siebie w gniewie.

Spojrzał na mnie zaskoczony, a potem zacisnął pięści.

– Co ty mówisz? Zawsze cię wspierałem! Ale czego ty właściwie oczekujesz? Że naprawię twoją relację z moją matką, której już nie ma?

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

– Ja tylko chciałam czuć się akceptowana! – krzyknęłam, starając się opanować łzy.

– Akceptacja... – Wojtek westchnął ciężko. – Nigdy nie zrozumiesz, jak trudno było mi żyć między wami. Obie wiecznie niezadowolone, a ja pośrodku. I teraz jeszcze mam wracać, do tych wszystkich trudnych wspomnień?

Wyszłam bez słowa, nie mogłam znieść jego słów. Uświadomiłam sobie, że może problem z teściową tkwił nie tylko w niej, ale także w nas – w naszym braku wzajemnego zrozumienia i empatii.

Czułam się dziwnie

Następnego dnia, nie mogąc znaleźć spokoju, wyszłam przed dom. Ogród był zaniedbany, chwasty bujnie rosły wszędzie, jakby celowo próbowały zatuszować wspomnienia Marty. Wtedy zauważyłam starszą kobietę opartą o płot. Przyglądała mi się z życzliwym zainteresowaniem.

– Paulinka, dobrze cię widzieć – powiedziała, jakbyśmy znały się od zawsze. – Jestem Helena, mieszkałam obok Marty. Strasznie jej brakuje, wiesz?

Poczułam dziwne wzruszenie. Może ona wiedziała więcej o Marcie, niż ja kiedykolwiek mogłabym przypuszczać?

– Pani Heleno, a jaka była naprawdę Marta? Nigdy nie czułam, że mnie akceptuje. Była... dziwna wobec mnie – zaczęłam ostrożnie.

Helena westchnęła cicho, patrząc gdzieś w dal.

– Marta była skryta, ciężka do rozgryzienia. Ale uwierz mi, kochała Wojtka nad życie. A ciebie... cóż, ona chyba nie umiała wyrazić tego, co naprawdę czuje.

– Ale dlaczego? Czemu była tak chłodna? – zapytałam, czując się tym jakaś umniejszona.

– Bo nigdy nie nauczyła się mówić o swoich uczuciach. Życie jej nie oszczędzało, moje dziecko. Nigdy nie miała odwagi pokazać słabości, nawet własnemu synowi.

Spojrzałam na kobietę, szukając w jej oczach odpowiedzi, której sama Marta nigdy mi nie dała.

– I to wszystko? To ma być usprawiedliwienie jej zachowania? – powiedziałam z bólem w głosie.

Helena spojrzała na mnie łagodnie.

– Nie usprawiedliwienie, Paulinko. Po prostu czasem warto wiedzieć, że ludzie kochają, choć nie potrafią tego okazać.

Łzy płynęły mi po policzkach

Dni mijały, a ogród powoli odsłaniał swoje tajemnice. Pewnego słonecznego popołudnia, podczas usuwania gęstych pnączy, zauważyłam, że tuż za starymi krzewami jest ukryta drewniana konstrukcja. Ostrożnie otworzyłam drzwi, które zaskrzypiały przeciągle, odsłaniając szklarnię wypełnioną intensywnym zapachem lawendy. Przechadzając się między fioletowymi kępami, dostrzegłam niewielki stolik. Na nim leżała nieco przykurzona kartka z charakterystycznym, równym pismem Marty. Zadrżały mi dłonie, gdy zaczęłam czytać.

„Paulino, wiem, że nigdy nie powiedziałam ci tego wprost, ale traktowałam cię jak własną córkę. Wybacz mi, że nigdy nie umiałam tego okazać. Moje życie było pełne strat i bólu, więc otoczyłam się murem chłodu, by nikt mnie już nie zranił”.

Serce waliło mi mocno. Oparłam się o blat, łzy popłynęły mi po policzkach. Złość mieszała się ze wzruszeniem, w głowie miałam chaos myśli. Dlaczego Marta musiała czekać aż do śmierci, by wyznać coś tak ważnego? Czemu nie pozwoliła nam się zbliżyć, kiedy był na to czas?

– Dlaczego tak, Marto? – wyszeptałam do siebie, ściskając list w dłoni.

W szklarni panowała cisza, a lawenda otaczała mnie intensywnym, kojącym aromatem, który teraz wydawał się podszyty goryczą. Zaczęłam rozumieć teściową, ale jednocześnie żal do niej tylko się pogłębiał. Przecież mogło być inaczej, łatwiej, piękniej, gdyby tylko spróbowała być szczera za życia.

Udawaliśmy, że jest dobrze

Wieczorem pokazałam list Wojtkowi, licząc na jego zrozumienie. Milczał długo, wpatrując się bez słowa w drobne, schludne pismo swojej matki. Czułam napięcie narastające między nami, jakby to była ostatnia kropla, która mogła przepełnić kielich goryczy.

– Wojtek, powiedz coś. To ważne – nalegałam, czując niepokój.

Spojrzał na mnie z chłodem, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam w jego oczach.

– Co mam powiedzieć? Że nagle odkryłem, że moja matka mnie kochała, chociaż przez całe życie byłem przekonany, że jest inaczej? – jego głos był pełen złości i bólu.

– To może być nasz początek. Może teraz będziemy mogli żyć bez tego ciężaru. Marta chyba tego właśnie chciała – próbowałam go przekonać, ale czułam, jak rozpaczliwie brzmią moje słowa.

– A mnie jest teraz tylko ciężej! – przerwał mi ostro. – Całe życie mówiłem sobie, że to normalne, że ona taka jest. A teraz okazuje się, że byłem dla niej obcy. Obcy dla własnej matki!

– Wojtek, ona nie umiała inaczej... – próbowałam jej bronić.

– A ty umiesz? Ty potrafisz być szczera? – wybuchnął, patrząc na mnie wzburzony. – Przecież od lat oboje gramy role, zamiast rozmawiać o uczuciach. Udajemy, że wszystko jest dobrze, gdy nie jest!

Odwrócił się gwałtownie i wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostałam sama z poczuciem przegranej i złością. Teraz to ja nie umiałam znaleźć właściwych słów ani gestów, które mogłyby wszystko naprawić.

Nie umiała kochać inaczej

Poranek przyszedł szary i mglisty, a ja obudziłam się z bólem głowy i ciężarem w sercu. Czułam, że muszę znaleźć jakąś odpowiedź, coś, co pozwoli mi zrozumieć postępowanie Marty. Znowu poszłam do sąsiadki, Heleny, mając nadzieję, że jej spokojna mądrość pomoże mi poskładać emocjonalną układankę.

Helena uśmiechnęła się smutno, widząc mnie w progu.

– Znalazłaś list? – zapytała delikatnie, zapraszając mnie do środka.

– Tak. Ale ciągle nie rozumiem, dlaczego ona tak żyła, dlaczego nigdy się przede mną nie otworzyła – wyrzuciłam z siebie, czując narastającą rozpacz.

Starsza kobieta westchnęła, jakby ciężko jej było znaleźć odpowiednie słowa.

– Marta zawsze mówiła, że jej największą winą było, że nie umiała kochać inaczej. Ona całe życie bała się, że gdy tylko okaże uczucia, straci wszystko – powiedziała cicho.

– Ale ja mogłam jej pomóc, mogłam ją zrozumieć! – zawołałam wzburzona.

– Martę zrozumieć mógł tylko ten, kto potrafił patrzeć przez pryzmat jej bólu. To była jej największa tragedia. Kochała cię, ale nie potrafiła tego pokazać, i żałowała tego do końca swoich dni – Helena spojrzała na mnie ze współczuciem.

– A teraz ja nie umiem powiedzieć tego Wojtkowi, ani on mnie – wyznałam szeptem.

Helena chwyciła moją dłoń, lekko ją ściskając.

– Masz jeszcze czas, Paulinko. Ważne, żebyś była mądrzejsza niż Marta. Nie czekaj, aż będzie za późno.

Może jest dla nas szansa

Po powrocie od Heleny siedziałam długo w ogrodzie, wpatrując się w szklarnię pełną lawendy. Ta roślina, którą Marta tak kochała, teraz była dla mnie symbolem utraconej szansy. Myślałam o tym, że ona zbudowała mur wokół siebie, bojąc się bólu, a ja – sama nieświadomie – zaczęłam robić to samo. Czułam, że dziedziczę nie tylko ten stary dom, ale również jej skłonność do milczenia i zamykania się przed tymi, których kocham.

Wojtek wrócił późnym wieczorem. Milczeliśmy, ale coś się zmieniło. Spojrzał na mnie inaczej, z pewnym smutnym zrozumieniem, które mówiło, że może jednak jest dla nas jakaś szansa. Wiedziałam, że muszę się przemóc, powiedzieć mu wszystko, czego się dowiedziałam, czego się nauczyłam. Zrozumiałam, że prawdziwe wyzwanie jest przede mną. Zostaniemy w tym domu, próbując stworzyć z niego miejsce pełne życia i emocji, ale nie miałam pewności, czy nasza wspólna przyszłość będzie lepsza od przeszłości. Miałam jednak nadzieję, że świadomość tego, co nas dzieliło i łączyło, pozwoli mi na odwagę w mówieniu o uczuciach. Nawet jeśli to nie będzie łatwe.

Paulina, 39 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama