Reklama

Nie mogłam na nią narzekać

Mama mojego męża to porządna babka, nie da się o niej nic negatywnego powiedzieć. Czasami, gdy dochodzą mnie koszmarne historie przyjaciółek na temat matek ich facetów, mam ochotę sama sobie pogratulować, że to nie moje zmartwienia. Jedna z teściowych podobno jest okropną plotkującą jędzą, inna psuje wnuczęta, burząc to, co przyjaciółce udaje się osiągnąć w ich wychowywaniu, a jeszcze inna nawet z wnukami się nie spotyka, bo ma awersję do synowej.

Reklama

Póki co nie zostaliśmy rodzicami, ale mam całkowitą pewność, że gdyby zaszła taka potrzeba, to matka mojego męża błyskawicznie się u nas pojawi, aby zaopiekować się naszymi dziećmi. Co więcej, na pewno nie będzie forsować własnych metod wychowawczych, a wręcz odwrotnie – dopyta mnie o zdanie w każdej, nawet z pozoru błahej kwestii.

Cóż, fakty są takie, że przesadna troska potrafi czasem być męcząca. W obecności mojej teściowej mam właśnie takie odczucia… Zaczynam się zastanawiać, czy to aby nie była pomyłka, kiedy zdecydowaliśmy się dzielić z nią dom. Jednakże w tamtym momencie taki układ jawił się jako całkowicie sensowny. Mój mąż został zupełnie sam z mamą, ponieważ jego starsze rodzeństwo opuściło dom rodzinny już znacznie wcześniej, a tata zmarł na parę miesięcy przed naszym weselem.

Mama Mariusza strasznie cierpiała po tym, jak odszedł jej mąż. Można było odnieść wrażenie, że tylko przy nas na moment odrywa myśli od tej potwornej straty. Mariusz dysponował całym piętrem domu – przestronnym i komfortowym, a w dalszej perspektywie i tak miał przejąć cały budynek. Zamiast więc topić pieniądze w wynajmie, postanowiliśmy zainwestować w gruntowny remont.

Zaczęła mnie potwornie męczyć

Wiadoma sprawa, jak to bywa z domami budowanymi pod koniec okresu komuny – z pozoru prezentują się dobrze i solidnie, ale gdzie nie tkniesz, tam wszystko się wali. Dopiero w trakcie remontu mieszkania przekonałam się, jakim utrapieniem potrafi być moja teściowa. Nie chodziło o to, że mieszała się do czegoś – nic z tych rzeczy. Nie próbowała nam niczego narzucać, a wręcz przeciwnie – z entuzjazmem podchodziła do każdego naszego planu. Mam wrażenie, że nawet gdybym rzuciła pomysł pomalowania sypialni na czarno, to i tak byłaby tym zachwycona. Kłopot polegał na tym, że chciała wiedzieć o każdym, nawet najmniejszym szczególe!

Zobacz także

Ledwo co przekroczyłam próg mieszkania po powrocie z pracy, a moja teściowa już czekała na mnie z miską zupy i drugim daniem. Opowiadała mi ze szczegółami, co się działo pod naszą nieobecność i jak pracują panowie od remontu. Ale ja wolałabym usłyszeć to wszystko od mojego męża, cieszyć się każdą małą rzeczą razem z nim...

Starałam się jednak nie dać po sobie poznać, co myślę. Powtarzałam sobie w duchu, że teściowa przeżywa ciężkie chwile, jest pogrążona w smutku po śmierci męża i w ogóle, więc siedziałam grzecznie, kiwałam głową, pokazywałam jej foldery z meblami i kolorami farb, słuchałam jej rad i sugestii.

– Sama jesteś sobie winna, że twoja teściowa tak się zachowuje. Pozwoliłaś jej na to – stwierdziła moja przyjaciółka, gdy jej opowiedziałam o moim marzeniu, by chociaż raz przyjść do domu po pracy i samej przygotować obiad dla mojego męża, a potem zjeść go tylko we dwoje, w spokoju. – I z czasem będzie tylko coraz ciężej, sama zobaczysz!

Jakoś nie potrafiłam przyjąć do wiadomości tych słów. Przecież prace remontowe w końcu dobiegną końca, a ja i Mariusz wprowadzimy się na piętro. Wtedy kontakty z teściową staną się o wiele rzadsze.

To był totalny absurd

Kiedy remont domu był skończony, mama Mariusza aż się rozpływała nad tym, jak teraz wygląda. Zebrała koleżanki z sąsiedztwa i zaciągnęła do nas, żeby zobaczyły, w jakich luksusach teraz mieszkamy. Jasne, że pytała, czy może je przyprowadzić, no ale co miałam powiedzieć? Nie da rady, zapomnij o tym? W efekcie, zamiast celebrować z ukochanym nasz wymarzony dom, spędziłam cały wieczór serwując sałatkę i kawę pani Heli oraz pani Krystynie. Nie wypadało mi zostawić teściowej samej.

Początkowo nasza codzienność faktycznie była jak z bajki. Ja przychodziłam z pracy, szykowałam obiad, potem zjawiał się Mariusz i wspólnie zajmowaliśmy się domem lub gdzieś wychodziliśmy. Odwiedzaliśmy mamę Mariusza w weekendy, żeby razem zjeść obiad albo wesprzeć ją przy trudniejszych zadaniach. Jednak po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że moja teściowa zaczyna znowu coraz częściej pojawiać się w naszej codzienności.

Ledwo co weszłam do domu po pracy, ściągnęłam z siebie płaszcz, a ona już czekała na mnie w drzwiach do kuchni, zapraszając na kawę.

– No siadaj i mów, co tam nowego – namawiała, przy okazji krając dla mnie spory kawałek placka. – Tam u was w biurze to ciągle rozmawiasz z ludźmi, więc na pewno jesteś na bieżąco z wszystkimi nowinkami z miasta!

Faktycznie, od rana miałam do czynienia z różnymi osobami, a ponieważ generalnie jestem raczej introwertyczna, marzyłam tylko o tym, żeby paść na kanapę z jakąś książką, puścić sobie muzykę w tle i spędzić trochę czasu w swojej własnej przestrzeni. Ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę, było zdawanie mamie mojego męża szczegółowej relacji z każdej minuty minionego dnia, a nasze pogaduszki zazwyczaj właśnie tak wyglądały.

Byłam tym bardzo zmęczona

Po takich sesjach czułam się dosłownie wykręcona jak mokra ścierka. Za to teściowa wprost promieniała zadowoleniem.

Moja synowa to prawdziwy skarb – często opowiadała sąsiadkom. – Zachowuje się wobec mnie jak wobec własnej matki, radzi się mnie we wszystkim i dzieli się każdą sprawą...

Tylko że wcale mi to nie odpowiadało! Od zwierzeń mam przyjaciółki, a nie teściową! Poza tym koleżanki przez dłuższy czas też nie dostrzegały tego, co mi przeszkadza. Aż do momentu, gdy zaprosiłam je do siebie, podczas wyjazdu służbowego Mariusza. Gdy przybyły na miejsce, mama mojego męża była cała w skowronkach. Aby jej nie zranić, spędziłyśmy trochę czasu w jej towarzystwie na parterze, racząc się aromatyczną kawą. Następnie skierowałyśmy się na piętro, planując przyjemny wieczór z lampką wina i ciekawym filmem. Niestety, moja teściowa nie miała zamiaru tak łatwo zrezygnować z naszego towarzystwa.

W jednej chwili przyszło jej na myśl, że bezwzględnie powinna wziąć ode mnie płyn zmiękczający do tkanin, bo planowała zrobić pranie. No tak, oczywiście, w piątkową noc. Kiedy przekroczyła próg mojego mieszkania, to już z niego nie wyszła. Momentalnie rzuciła się na wino i zaczęła snuć opowieści o facetach z lat swojej świetności...

Początkowo było to nawet śmieszne, ale szybko atmosfera zrobiła się niezręczna. Marzyłyśmy o dziewczyńskich pogaduchach na nasze tematy, ale w obecności teściowej? Dopiero o dwunastej, kiedy była już nieźle wstawiona, zdołałam zaciągnąć ją na parter. Sympatyczna posiadówa wzięła w łeb, ale koleżanki przynajmniej nieźle się ubawiły, czując się jak za młodzieńczych lat – z mamą non stop nad uchem.

Uśmiech szybko zgasł

– OK, wiem, o co chodzi – tłumaczyłam. – Samotność, nuda, w porządku. Ale nie może przecież przejmować kontroli nad moim życiem! A gdyby tak znaleźć jej jakieś zajęcia, może na uniwersytecie dla seniorów albo coś w tym stylu... Bo ja chyba oszaleję, jeśli znowu będę zmuszona opowiadać jej o tym, kto dzisiaj przyszedł do biura!

Mariusz zupełnie nie dostrzegał kłopotu, ale nic dziwnego, skoro praktycznie nie wychodził z pracy. Kiedy napomknęłam teściowej o studiach, stwierdziła, że to dobre dla staruszków i wcale nie zamierza nigdzie iść.

– Olu, odkąd u nas mieszkasz, mam wrażenie, że odmłodniałam o dwie dekady! – oznajmiła z zapałem. – Co powiesz na wspólne buszowanie po sklepach? Przydałaby mi się twoja pomoc w wyborze czegoś modniejszego.

Wybrałyśmy się razem na zakupy, no a jakże inaczej. Przyszło mi do głowy, żeby skoczyć ze schodów. Cokolwiek wpadło mi w oko, to teściowa też to lubiła. Skończyło się na tym, że kupiłyśmy identyczne ubrania. Ona była cała w skowronkach, a ja miałam parszywy humor. Mariusz nadal nie łapie, o co mi chodzi.

– To chyba fajnie, że się rozumiecie? – dopytuje się.

Ale jak widzę teściową w takich samych ciuchach jak moje, to mam ochotę wyć. Zdaję sobie sprawę, że nie ma nic złego na myśli, że generalnie to dobra kobieta… Ale ile można znosić tej słodyczy?

Reklama

Ola, 28 lat

Reklama
Reklama
Reklama