Reklama

Nie jestem typem człowieka, który lubi się kłócić. Przez większość życia unikałam konfliktów jak ognia, łudząc się, że dobre intencje wystarczą, by wszystko grało. Zwłaszcza w rodzinie. Ale kiedy zaczęło chodzić o naszą sześcioletnią córkę, nie potrafiłam już milczeć. Moja teściowa od początku miała osobliwe poglądy, ale tłumaczyliśmy je różnicą pokoleń. Nie sądziłam jednak, że będzie próbowała indoktrynować nasze dziecko, wciskając jej religijne lęki i strasząc bajkami. Gdy tylko wychodziliśmy do pracy, włączała jej transmisje mszy świętej i zabraniała oglądać ulubione kreskówki. A my, naiwnie, myśleliśmy, że to bezpieczne miejsce.

Coś było bardzo nie tak

Kiedy Zosia miała iść do przedszkola, teściowa nalegała, żebyśmy poczekali jeszcze rok. Twierdziła, że „żadne obce baby” nie nauczą dziecka tyle, co kochająca babcia. Z początku myślałam, że to nawet urocze – w końcu każda babcia kocha swoje wnuki, prawda? A poza tym darmowa opieka nad dzieckiem była dla nas wielkim odciążeniem. Ja wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim, a Michał zmieniał stanowisko i miał dużo stresu. Teściowa wydawała się idealnym rozwiązaniem.

Zosia zawsze wracała od niej spokojna, grzeczna, czasem nawet... zbyt grzeczna. Siadała do stołu bez słowa, nie marudziła przy jedzeniu, odkładała tablet, zanim zdążyłam jej przypomnieć o limicie ekranowym. Na początku uznałam, że babcia ma po prostu lepsze podejście. W końcu była nauczycielką przez trzydzieści lat. Ale potem zaczęłam zauważać drobiazgi. Zosia nie chciała oglądać wieczorynki. Zawsze ją kochała, śmiała się do łez przy kucykach Pony czy Hello Kitty. Teraz jednak mówiła, że „to grzeszne”. Pomyślałam, że może coś źle zrozumiała. Albo może któraś z koleżanek z przedszkola powiedziała coś dziwnego. Ale kiedy zapytałam ją, co dokładnie w bajkach jest grzeszne, odpowiedziała z powagą:

– Babcia mówi, że czary są od diabła, a niebo nie lubi, jak dzieci to oglądają.

Zamarłam. Po prostu nie wiedziałam, co powiedzieć. Czy to możliwe, że teściowa naprawdę mówi takie rzeczy sześciolatce? Michał, kiedy mu o tym powiedziałam, wzruszył ramionami.

– Może przesadza, ale wiesz, mama... Zawsze miała swoją wersję świata.

Miał rację. I właśnie dlatego się zaczęło.

Myślałam, że mnie coś trafi

Kiedy po raz pierwszy postanowiłam przyłapać teściową na gorącym uczynku, czułam się podle. W końcu to babcia mojego dziecka, człowiek, któremu ufaliśmy. Ale serce matki nie dawało mi spokoju. Poprosiłam szefową o wcześniejsze wyjście z pracy i pojechałam do teściowej bez zapowiedzi. Wjeżdżając windą na czwarte piętro, miałam nadzieję, że po prostu przesadzam. Drzwi były uchylone, co mnie zdziwiło. Weszłam bez pukania i od razu usłyszałam znajomy ton głosu kapłana: „Oto słowo Pańskie – Bogu niech będą dzięki”. W salonie Zosia siedziała nieruchomo na poduszce, z rękami złożonymi jak do modlitwy. Przed nią – telewizor z transmisją mszy świętej z Jasnej Góry. Obok, w fotelu, teściowa trzymała różaniec i patrzyła na mnie bez zaskoczenia.

– A, jesteś wcześniej – powiedziała spokojnie. – Dobrze, bo akurat była homilia, może posłuchasz.

Zosia podskoczyła, jakby przyłapana na czymś złym.

– Mamo, dlaczego oglądacie mszę? Przecież mówiłam, że może oglądać bajki po obiedzie.

– Bo bajki są zatrute – powiedziała teściowa z powagą. – Pełne magii, przemocy, zboczeń i wynaturzeń. Dziecko nie może się tym karmić. Ja pokazuję jej, co jest dobre. Co prowadzi do nieba.

Ale ona ma sześć lat! – uniosłam głos. – Chce oglądać bajki, nie kazania!

– Ty zawsze byłaś miękka, Aneta – rzuciła z wyższością. – Nie wiesz, jak chronić dziecko. Ale ja wiem.

Wtedy zrozumiałam, że nie chodzi tylko o różnicę poglądów. To była walka o wpływ na naszą córkę.

Co babcia mówi, to święte

Od tamtej wizyty Zosia była inna. Cichsza. Ostrożniejsza. Jakby zastanawiała się nad każdym słowem, zanim coś powiedziała. Wieczorami siadała na łóżku i szeptem zadawała pytania, które łamały mi serce.

– Mamo... A jak umrę, to pójdę do nieba?

– Kochanie, nie myśl o takich rzeczach, jesteś jeszcze mała.

– Ale babcia mówi, że dzieci też mogą iść do piekła, jak nie są grzeczne...

Z trudem przełknęłam ślinę. Michał początkowo bagatelizował wszystko. Twierdził, że jego mama po prostu „ma takie swoje gadanie”, że Zosia szybko zapomni. Ale nie zapominała. Z każdym dniem widziałam, jak coraz bardziej zamyka się w sobie. Pewnego wieczoru przyłapałam ją, jak modliła się szeptem przy oknie, błagając Boga, żeby wybaczył jej, że kiedyś nakarmiła lalkę plastikowym kurczakiem, bo „to nie było postne”.

– Skarbie, przecież to tylko zabawa! – tłumaczyłam delikatnie.

– Ale babcia mówi, że Pan Bóg patrzy cały czas. I że każda zła rzecz zostaje zapisana w księdze.

Michał wreszcie się wkurzył, kiedy zobaczył, że Zosia boi się zasypiać bez lampki, bo „ciemność to domena złego”. Wreszcie przyznał, że przesadziliśmy z tą opieką.

– Nie chcę, żeby moja córka rosła w strachu – powiedział stanowczo.

Zabraliśmy Zosię z dnia na dzień. Zorganizowaliśmy jej miejsce w pobliskim przedszkolu, nawet jeśli oznaczało to dodatkowe koszty i poranne bieganie. Ale teściowa się nie poddała. Zaczęła przychodzić bez zapowiedzi, dzwonić, zostawiać religijne książeczki w skrzynce.

– Nie pozbawiajcie mnie wnuczki! – płakała w słuchawce. – Ja tylko chcę jej dobra!

A ja coraz częściej nie byłam już pewna, co to słowo tak naprawdę znaczy.

Prawda wychodzi na jaw

Myślałam, że po przeniesieniu Zosi do przedszkola sytuacja się uspokoi. Że jeśli odetniemy teściową od codziennego kontaktu, nasza córka w końcu odzyska spokój. Ale dzieci nie są w stanie po prostu zapomnieć. Każde słowo, każde spojrzenie, każdy lęk – w nich zostaje, czasem na długo. Pewnego dnia wychowawczyni Zosi poprosiła mnie na rozmowę. Mówiła spokojnie, ale w jej oczach widziałam troskę.

– Zosia nie chce brać udziału w zabawach, które mają elementy fantazji. Mówi, że wróżki są złe, że nie wolno się bawić w czarowanie. Czasem płacze, gdy inne dzieci mówią o świętym Mikołaju.

Poczułam gulę w gardle. Wróciłam do domu i spojrzałam na Zosię, jak bawi się układanką, marszcząc brwi z powagą, której sześciolatka nie powinna znać. Wieczorem, kiedy Michał wrócił z pracy, postanowiliśmy porozmawiać z córką szczerze.

– Zosiu, skarbie, możesz nam powiedzieć wszystko. Czy babcia mówiła ci coś jeszcze, o czym nie wiemy?

Zosia wahała się. Patrzyła na nas niepewnie, jakby bała się, że zdrada babci to coś złego. W końcu wyszeptała:

– Babcia mówiła, że wy nie wierzycie tak jak trzeba. Że was Pan Bóg może ukarać, a ja muszę się za was modlić, żebyście nie poszli do piekła.

Wstrzymaliśmy oddech. Michał usiadł ciężko na krześle. Byliśmy przerażeni, że nasza córka dźwigała na sobie taki ciężar.

– Kochanie – powiedziałam cicho – nic z tego nie jest prawdą i nie musisz o tym myśleć. Jesteś bezpieczna i my o ciebie zadbamy. To nie twoje zadanie.

Wtedy Zosia rozpłakała się po raz pierwszy od tygodni. Może poczuła, że wreszcie może przestać być „dzielna”.

Postawiliśmy wreszcie granice

Kiedy emocje opadły, wiedzieliśmy, że musimy coś zmienić na poważnie. Nie wystarczyło już ograniczyć kontaktów z teściową – musieliśmy jasno postawić granice. Michał, choć długo bronił matki, w końcu sam powiedział:

– Jeśli dalej będzie próbować wpływać na Zosię, nie może jej widywać. Nie tak.

Spotkaliśmy się z nią kilka dni później, w neutralnym miejscu – małej kawiarni niedaleko naszego bloku. Była elegancka jak zwykle, spięta i z miną męczennicy. Michał mówił pierwszy. Spokojnie, ale stanowczo.

– Mamo, przekroczyłaś granicę. Twoje słowa skrzywdziły Zosię. Straszne, że musimy to w ogóle mówić, ale religia nie może być bronią.

Teściowa podniosła wzrok znad filiżanki herbaty.

– Ja ją tylko chronię. Świat jest zły. W bajkach ukryte są symbole okultystyczne. Czy wy naprawdę tego nie widzicie?

– To dziecko, małe dziecko – odpowiedziałam chłodno. – Ma prawo do wyobraźni, zabawy i spokoju. Nie trzeba jej straszyć piekłem i grzechem.

– I co teraz? – syknęła. – Zabronicie mi się z nią widywać?

– Nie. Ale będziemy przy tych spotkaniach obecni. I jeśli jeszcze raz usłyszymy, że ją straszysz, albo wmawiasz, że jesteśmy „źli” – przerwiemy kontakt całkowicie.

To był moment graniczny. Patrzyła na nas z bólem, z gniewem, z niezrozumieniem. Ale już nie z wyższością. Może wreszcie zobaczyła, że nie damy się zastraszyć. Zosia powoli wracała do siebie. Śmiała się więcej, znów rysowała kolorowe potwory i wróżki. Bała się czasem jeszcze, ale już wiedziała, że my jesteśmy po jej stronie.

Nasz dom, nasze zasady

Minęło kilka miesięcy, odkąd postawiliśmy teściowej granice. Spotkania z Zosią odbywały się rzadziej, zawsze w naszej obecności. Z początku była chłodna, urażona. Czuć było napięcie w każdym jej geście, jakby trzymała się tylko dlatego, że nie miała wyboru. Ale z czasem zaczęła się zmieniać. Może widziała, że nie cofniemy słów. Może zobaczyła, jak Zosia znowu jest po prostu radosnym dzieckiem. Nie wszystko wróciło do normy od razu. Czasem Zosia jeszcze pytała, czy Bóg się gniewa, gdy zaśnie bez pacierza. Albo czy Mikołaj naprawdę nie jest świętym. Tłumaczyliśmy cierpliwie. Że wiara to nie strach, że dobro nie musi być podszyte lękiem. Że Bóg, jeśli ktoś w niego wierzy, to miłość – nie kontrola.

Zaczęliśmy też lepiej rozumieć, jak łatwo pod przykrywką troski można wprowadzić chaos do dziecięcego świata. Jak cienka jest granica między wychowaniem a manipulacją. I jak ważne jest, by to rodzice decydowali, co jest dobre dla ich dziecka – nie dziadkowie, nie sąsiedzi, nie internet. Zosię zapisaliśmy na zajęcia plastyczne. Na pierwszych warsztatach narysowała wróżkę, księżniczkę i... babcię w aureoli.

– A to kto? – zapytałam.

– To babcia, jak już będzie dobra. W niebie.

Uśmiechnęłam się. Może dzieci są bardziej wyrozumiałe, niż nam się wydaje. Nie wiem, czy z teściową jeszcze kiedykolwiek będziemy blisko. Ale wiem jedno – nasz dom to nasza przestrzeń. I nikt nie ma prawa w niej zasiewać strachu. Nawet z dobrymi intencjami.

Aneta, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama