Reklama

Nigdy nie byłam wielką fanką mojej teściowej. Owszem, mówiłam to tylko w myślach, bo wiadomo – kobieta po siedemdziesiątce, wdowa, kościelna jak mało kto, wszyscy dookoła traktowali ją jak świętość. A ja? Ja głównie zgrzytałam zębami. Bo ile razy można słuchać, że „za moich czasów to się inaczej gotowało” albo że „twoje dzieci są za chude, pewnie karmisz ich samymi proszkami z marketu”.

Mąż – jak to mężczyzna – wiecznie nic nie widział i nic nie słyszał. Mama to mama. Uśmiechnie się, przyniesie placek, opowie, co na mszy, a on się roztapia.

Ja za to, z natury bardziej podejrzliwa, zaczęłam ostatnio coś zauważać. Bo niby te same msze co zawsze, a częściej, i niby modlitwa, ale jakby jakaś bardziej odpicowana? W płaszczyku z paskiem, z torebką pod kolor szminki. Do dziś słyszę stukot jej obcasów, kiedy biegła do tego auta. Zamiast do kościoła.

Ładny mi różaniec

Zaczęło się całkiem niewinnie. Teściowa jak zwykle siedziała przy stole w naszej kuchni, z kubkiem herbaty i miną, jakby miała zaraz orzec o stanie mojego małżeństwa.

– Julcia, nie masz jakiejś cieplejszej bluzy? Przeciąg tu straszny. Od razu mnie w krzyżu łupie.

– Zaraz zamknę okno, mamo – odparłam, podchodząc z uśmiechem. – Wietrzę, bo dzieci chorowały. Trzeba wywietrzyć zarazki.

– U nas się nie wietrzyło, tylko sól w piecu spalaliśmy – mruknęła i spojrzała na zegarek. – No nic, już po czwartej. Muszę się zbierać, bo na różaniec nie zdążę.

– W parafii teraz?

– Tak, tak. Dzisiaj za dusze czyśćcowe – powiedziała z powagą, jakby to był obowiązek zawodowy.

Pomogłam jej założyć płaszcz, poprawiłam apaszkę. Już miała wychodzić, ale wtedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam i zagadałam się na chwilę. Gdy spojrzałam w stronę drzwi – była już za bramką. Zdziwiło mnie tylko, że nie ruszyła w stronę kościoła, tylko stanęła i czekała.

A potem… podjechało auto. Granatowy sedan, błyszczący jak złoto. Facet w średnim wieku, dobrze ubrany. Wysiadł, otworzył drzwi. A moja teściowa, nie jak babcia na różaniec, tylko jak dama na randkę – wsunęła się do środka z wdziękiem, aż mi szczęka opadła.

Zaparzyłam sobie drugą herbatę. Ręce mi się trzęsły. Co to miało być?

Kłamała jak z nut

Nie spałam całą noc. Przekręcałam się z boku na bok, układając w głowie wersje wydarzeń, które mogłyby wytłumaczyć, co widziałam. „Może to znajomy z kółka różańcowego? Może ktoś ją tylko podwoził?” – próbowałam się przekonać, ale coś mi nie grało. Sposób, w jaki się uśmiechnęła… Ten zalotny gest dłoni, kiedy poprawiała włosy, zanim wsiadła do auta. Nie, to nie była nasza codzienna teściowa w ortopedycznych butach.

Następnego dnia przyszła przed południem. Jak gdyby nigdy nic, w butach na lekkim obcasie i z apetytem na sernik.

– Mamo, jak było wczoraj na różańcu? – zapytałam, wlewając kawę do filiżanki.

– Och, pięknie. Taki spokój w duszy… Aż się chciało modlić – odpowiedziała z westchnieniem, biorąc łyk kawy.

Zacisnęłam palce na uchwycie kubka. Może to i głupie, ale poczułam się oszukana. Jakby mnie złapała za rękę i wmawiała, że to nie jej ręka.

– A jak ksiądz? Mówił coś ciekawego?

– Który ksiądz? – zmieszała się lekko. – A, no ten młodszy był. Zawsze tak pięknie mówi o cierpieniu.

– Ciekawe… Bo wczoraj wieczorem to kościół był zamknięty. Sprawdzałam. Rzekomo proboszcz chory i wszystkie nabożeństwa odwołane – powiedziałam cicho, ale dobitnie.

Wzrok teściowej zbłądził gdzieś w bok.

– Ach, może mi się pomyliło. Byłam przecież... na innym różańcu. W kaplicy.

Milczałam. Wiedziała, że wiem. Ale obie udawałyśmy, że nie wiemy, że ta rozmowa w ogóle się nie wydarzyła.

„Kościółkowa”, ale jednak kobieta

– Mamo… możemy szczerze porozmawiać? – zapytałam trzy dni później, kiedy siedziałyśmy same przy stole, a dzieci bawiły się w pokoju.

– Z tobą zawsze, Julciu – odparła z lekko przesadnym uśmiechem. – Co cię gryzie?

– Widziałam, jak wsiadasz do samochodu z tamtym mężczyzną. W zeszły czwartek. Czekał przy bramie.

Zamarła. Odłożyła łyżeczkę tak cicho, jakby to miało ją uchronić przed rozmową.

– To nie było tak, jak myślisz.

– A jak było?

– Po prostu… to znajomy. Kolega z dawnych lat. Spotkaliśmy się po latach i czasem jedziemy razem gdzieś. Nie robię nic złego.

– Nie twierdzę, że robisz. Ale dlaczego mówisz, że idziesz do kościoła?

Westchnęła ciężko.

– Bo to łatwiej powiedzieć. Ty byś nie zrozumiała.

– Spróbuj mi wytłumaczyć, mamo – spojrzałam jej prosto w oczy.

Teściowa milczała dłuższą chwilę, po czym zaczęła mówić, ciszej niż zwykle:

– Po tylu latach samotności on się po prostu pojawił. I był uprzejmy. I nie patrzy na mnie jak na starą kobietę. Nie prosi o pierogi ani o receptę na nalewkę. Po prostu ze mną rozmawia. Jak z kobietą.

– I to mi wystarczyło – dodała z zaskakującą łagodnością.

Zaniemówiłam. Chciałam coś powiedzieć – że ją rozumiem, że się martwię – ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Patrzyłam tylko na nią i po raz pierwszy zobaczyłam nie „teściową z różańcem”, tylko… kobietę.

Nie sądziłam, że to powiem

– Mamo… a tata? – zapytałam w końcu, niepewnie.

– Twój teść zmarł dziesięć lat temu, Julciu – odparła spokojnie, ale ton jej głosu był wyraźnie sztywny. – Myślisz, że przez całe życie mam chodzić tylko w żałobie?

– Nie, nie o to mi chodzi… – próbowałam się wycofać. – Po prostu… wszyscy myśleliśmy, że jesteś... że ci wystarczy to, co było.

– Bo wszyscy woleli mnie taką widzieć. Skromną, starą, modlącą się za wszystkich. Bez potrzeb, bez pragnień – uniosła lekko brew. – Ale ja wciąż jestem kobietą. Nie tylko matką i babcią.

Poczułam, jak rumieniec wstydu wpełza mi na policzki.

– Nie chciałam cię oceniać… po prostu mnie zaskoczyło. I martwiłam się. Może powinnaś powiedzieć Tomkowi?

– Tomek? – prychnęła. – Twój mąż nie umiał poradzić sobie z tym, że nie robię już mu rosołu co niedzielę. Jak myślisz, co by powiedział, gdybym mu oznajmiła, że czasem jeżdżę z Henrykiem na ryby albo na kawę do uzdrowiska?

– Na ryby?! – parsknęłam śmiechem, zaskoczona.

– Tak, moja droga. Nawet mam swoje wędki. Dostałam w prezencie. – Uśmiechnęła się z takim zadowoleniem, jakby mówiła o nowym komplecie pościeli.

Milczałam przez chwilę. A potem, trochę bezwiednie, powiedziałam:

– Mamo… nie sądziłam, że to powiem, ale… może dobrze, że masz tego Henryka.

Teściowa spojrzała na mnie z niedowierzaniem. A potem pierwszy raz od dawna naprawdę się uśmiechnęła. Nie jak „mama Tomka”, tylko jak kobieta.

Teściowa o ślubie

Tydzień później teściowa znowu przyszła do nas, tym razem z domowym sernikiem i jakąś wyjątkową energią. Miała nowy szal w żywym kolorze, paznokcie pomalowane delikatnym różem. W kuchni pachniało ciastem i świeżo zmieloną kawą. Usiedliśmy razem przy stole, dzieci biegały gdzieś w tle.

– Mamo, tak się zastanawiałam… czemu nie chcesz, żeby Tomek wiedział? – zapytałam cicho, nalewając kawę.

– Bo on tego nie zrozumie – odparła bez wahania. – Dla niego jestem pomnikiem. Matką, która modli się za całą rodzinę. A ja nie chcę być pomnikiem. Jeszcze nie teraz.

– Ale on by się chyba nie obraził… może nawet by się ucieszył?

– Tomek? – spojrzała na mnie z ukosa. – Ten sam, który miał do mnie pretensje, że chciałam sprzedać kredens po jego babci? Ucieszyłby się? Julciu, proszę cię…

Uśmiechnęłam się mimo woli. Miała rację.

– To co dalej? – zapytałam.

– Nie wiem. Na razie spotykamy się. Henryk jest wdowcem. Ma dwie dorosłe córki. Czasem jedziemy na spacer, czasem na koncert. Nie planujemy ślubu ani wspólnego zamieszkania. Chcemy po prostu być razem – odparła cicho.

Zrobiło mi się głupio, że kiedykolwiek ją podejrzewałam o coś niemoralnego.

– A jak dzieci cię zapytają, gdzie idziesz?

– To im powiem prawdę – uśmiechnęła się ciepło. – Babcia idzie na randkę.

I wtedy naprawdę ją polubiłam.

Dzieci go uwielbiają

Dziś, kiedy widzę, jak teściowa poprawia włosy przed lustrem albo kupuje sobie nową apaszkę, już nie przewracam oczami. Nawet czasem jej doradzam – zaskakująco często pyta mnie o zdanie w sprawie koloru szminki albo sukienki. A dzieci? Dzieci uwielbiają „pana Henryka z ryb”, bo zawsze przywozi im gumy balonowe i zna więcej dowcipów niż ich własny dziadek.

Wczoraj przy obiedzie zapytały:

– Babciu, ty masz chłopaka?

Spojrzałyśmy na siebie z teściową. Uniosła brew i odparła:

– Mam przyjaciela. Takiego, z którym można się powygłupiać, pojechać na wycieczkę i nawet się nie pokłócić o pogodę.

– To jak tata i mama! – zawołała najmłodsza, a ja poczułam coś ciepłego w środku.

Wieczorem, kiedy zmywałyśmy razem naczynia, powiedziałam cicho:

– Mamo… dobrze, że masz Henryka.

Spojrzała na mnie z lekkim zaskoczeniem, jakby jeszcze nie do końca wierzyła, że naprawdę jestem po jej stronie.

– Dziękuję, Julciu. Nie każdy by to zaakceptował.

– Nie każdy miałby odwagę, żeby zacząć wszystko od nowa.

Pokręciła głową z uśmiechem.

– Nie zaczynam od nowa. Ja tylko przypomniałam sobie, że jeszcze jestem.

I w tej jednej chwili, pierwszy raz odkąd się poznałyśmy, nie widziałam w niej teściowej. Widziałam kobietę. Silną. Odważną. Żywą.

Julia, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama