„Teściowa kpiła ze mnie, bo nie umiem gotować. Parsknęłam śmiechem, gdy odkryłam, skąd bierze swoją popisową goloneczkę”
„W dniu imienin Michała wszystko było jak z katalogu. Biały obrus, świeże kwiaty, teściowa w fartuszku, udająca, że właśnie wyciąga z piekarnika zapiekankę, która przyszła… godzinę wcześniej w aluminiowym pudełku z logo knajpy”.

- Redakcja
Teściowa zawsze mówiła o sobie „dobra dusza rodziny” i może faktycznie, dla wszystkich dookoła potrafiła być miła, serdeczna, wręcz promieniująca troską. Tylko dla mnie była jak cień w słoneczny dzień – niby niegroźna, a jednak nie do zniesienia. Kiedy wprowadziłam się do mieszkania, wiedziałam, że nie będzie łatwo. Nie sądziłam, że aż tak? A przecież ja naprawdę się starałam. Przez pierwsze miesiące łykałam te uwagi z pokorą, udając, że nie bolą. Mówiłam sobie, że to tylko słowa, że może się do mnie przyzwyczai, że kiedyś zobaczy, że jestem dobrą żoną dla jej syna. A potem przyszło to jedno zdarzenie, które do dziś odbija mi się czkawką.
Miałam dość
– Znowu coś próbowałaś ugotować? – zapytała z tym swoim „niewinnym” uśmiechem, zerkając w garnek, w którym pyrkał mój gulasz.
– Tak, mamo, wołowina z papryką na ostro. Michał ją lubi.
– Na ostro? – podniosła brwi. – A to on ci nie mówił, że od dzieciństwa ma delikatny żołądek? Zawsze mu gotowałam lekkie zupki, pieczone kurczaczki, a nie… takie coś.
Zamieszała łyżką w garnku, krzywiąc się teatralnie.
– Mamo, Michał mówił, że to jego ulubione danie. Nawet sam mi przyniósł przepis od kolegi z pracy.
– Aha, czyli teraz kolega lepiej wie, co Michał lubi? – uśmiechnęła się słodko, ale jej ton był lodowaty.
Zacisnęłam zęby. Nie pierwszy raz próbowała podważyć wszystko, co robiłam. Tym razem miałam dość.
– Mamo, to ja gotuję ten obiad. Jeśli Michał będzie chciał, żebyś ty mu robiła papki, to sam mi to powie, prawda?
– Ależ oczywiście, kochanie – powiedziała, wycierając łyżkę i układając ją obok zlewu. – Tylko próbuję pomóc. Tylko tyle.
Tego wieczoru Michał zjadł dwie dokładki. A teściowa? Siedziała z zaciśniętymi ustami, dłubiąc widelcem w sałatce.
– Smakuje ci? – zapytałam go przy stole, trochę prowokująco.
– Super, kochanie. Zrób kiedyś jeszcze.
Teściowa podniosła wzrok znad talerza i powiedziała z udawaną czułością:
– No, no… Każdy ma swój gust.
Coś we mnie pękło
– Słuchaj, Sabina, mam pomysł – zaczęła teściowa, siadając przy stole z kubkiem herbaty. – Zbliżają się imieniny Michała. Pomyślałam, że mogłybyśmy wspólnie zorganizować rodzinny obiad. Ja zajmę się jedzeniem, żebyś się nie przemęczała.
Zawahałam się.
– Ale mamo, przecież mogę coś ugotować. Chciałam zrobić moją lasagne i sałatkę z rukolą, Michał ją lubi.
– No tak, ale wiesz, lasagne to ciężkie jedzenie, a te twoje sałatki… No, powiedzmy, nowoczesne. A rodzina woli klasykę – schabowy, ziemniaczki, buraczki. Takie rzeczy mu smakują.
Uśmiechnęła się szeroko, z tym swoim spojrzeniem „ja wiem lepiej”.
– To może zróbmy tak, że ja przygotuję danie główne, a ty deser? – zaproponowałam pojednawczo.
– Oj, dziecko, nie ma co się dzielić, zamówiłam już wszystko. Będzie rosół, schabowy, surówki, nawet kompot. I sernik. Wszystko, jak lubią.
– Zamówiłaś? – zapytałam, marszcząc brwi.
– No tak! Z takiej fajnej knajpki niedaleko. Tylko przyszykuję, ładnie podam, nikt się nie zorientuje. Ważne, żeby było smacznie, nie? – mrugnęła do mnie, jakbyśmy razem robiły coś zabawnego.
– Czyli… chcesz, żeby goście myśleli, że sama to ugotowałaś?
– A co w tym złego? Trochę magii jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Wtedy coś we mnie pękło. Patrzyłam na nią i czułam, jak zbiera mi się w gardle gula. Przez tyle miesięcy krytyki, a ona teraz sama udaje, że gotuje. I jeszcze mówi o magii.
Powiedziałam prawdę
W dniu imienin Michała wszystko było jak z katalogu. Biały obrus, świeże kwiaty, teściowa w fartuszku, udająca, że właśnie wyciąga z piekarnika zapiekankę, która przyszła… godzinę wcześniej w aluminiowym pudełku z logo knajpy.
– Podaj mi ten półmisek, tylko delikatnie, żeby sos się nie rozlał – rzuciła do mnie, jakbyśmy były w kuchni jakiegoś programu kulinarnego.
– A może powiesz wszystkim, że to z restauracji? – zapytałam cicho, podając naczynie.
– Zgłupiałaś? Przecież to obiad z serca – prychnęła, układając kotlety na liściach sałaty.
Goście zaczęli się schodzić. Zapach jedzenia rozchodził się po mieszkaniu, a pachniało naprawdę dobrze.
– Mamo, ale się napracowałaś! – powiedziała siostra Michała, biorąc łyżkę rosołu.
– Nooo… Starałam się – powiedziała skromnie teściowa, ale jej mina mówiła wszystko: „Zobaczcie, co potrafię”.
– A Sabina coś robiła? – zapytał półżartem jeden z wujków.
– Pomogła przygotować deser – odpowiedziała spokojnie teściowa. – Sernik z białą czekoladą, ale ja sama piekłam.
– A nie zamówiłaś przypadkiem z tej samej knajpy co wszystko inne, mamo? – zapytałam nagle, uśmiechając się słodko.
Widelce zawisły w powietrzu. Michał uniósł brwi.
– Jak to, zamówione?
Teściowa aż się zająknęła:
– No… ja tylko troszeczkę... dla wygody. Przecież ważne, że dobre!
Zrobiło się cicho. A mnie pierwszy raz od miesięcy zrobiło się naprawdę lekko.
Rozpętałam aferę
– Nie rozumiem, o co ta afera – burknęła teściowa, zbierając talerze. – Chciałam dobrze, żeby wszystko wyszło elegancko.
– Dlaczego po prostu nie powiedziałaś, że to catering? – zapytał Michał, opierając się łokciem o stół. – Sabina też bywa zmęczona, moglibyśmy razem coś zamówić i nie byłoby tematu.
– Bo nie o jedzenie tu chodzi! – wypaliłam, zrywając się z krzesła. – Tylko o to, że ty mnie od miesięcy traktujesz jak nieudacznicę w kuchni, a sama robisz dokładnie to samo, tylko potajemnie!
– Ojej, nie przesadzaj, to tylko jedzenie… – mruknęła, zerkając na gości, którzy udawali, że nie słuchają.
– Nie tylko. To twoje wieczne: „za słone”, „za mdłe”, „co to za wynalazki”, „a za moich czasów”… – zaczęłam wyliczać. – Próbowałaś mi udowodnić, że jestem gorsza. Że nie nadaję się ani do kuchni, ani na żonę twojego syna.
– Przestań! To nieprawda! – przerwała mi. – Po prostu… jestem przyzwyczajona do innych smaków. I czasem chciałam doradzić.
– Doradzić to można raz, a nie podważać wszystko, co robię – wtrąciłam, patrząc jej prosto w oczy.
– Może czas uznać, że Sabina gotuje inaczej, ale nie gorzej – Michał w końcu się włączył.
Teściowa zamilkła. Po raz pierwszy wyglądała, jakby naprawdę nie miała odpowiedzi. I wtedy przyszła ciotka ze swoją teorią:
– A może bała się, że jej nikt nie pochwali? Catering zawsze wyjdzie smacznie...
I nagle wszyscy zaczęli się śmiać. Tylko teściowa miała zniesmaczoną minę.
Zamarłam
Po obiedzie wszyscy rozeszli się do salonu, a ja zostałam w kuchni, żeby choć trochę ogarnąć bajzel. Teściowa weszła cicho, bez słowa, i zaczęła wyciągać sztućce ze zmywarki.
– Mamo, nie musisz... – mruknęłam, nie patrząc na nią.
– Wiem – odpowiedziała cicho. – Ale jakoś… głupio wyszło.
Zamarłam. Czy ja dobrze słyszałam?
– Głupio? – powtórzyłam, odwracając się do niej.
– No tak. Może trochę przesadziłam z tym udawaniem. I może faktycznie… – zawahała się, a potem dodała: – Trochę cię zepchnęłam do kąta.
Nie odpowiedziałam od razu. Przez tyle miesięcy czekałam, żeby usłyszeć miłe słowo. A teraz, kiedy już to padło, nie wiedziałam, co z tym zrobić.
– Wiesz, mamo, nie chcę cię z niczego wypychać. Tylko chcę być traktowana poważnie. Jak ktoś, kto też coś umie, a nie jak stażystka w twojej kuchni.
Teściowa westchnęła.
– Ty jesteś nowoczesna, ja starej daty. Dla mnie gotowanie to było zawsze… takie jakby wyznanie miłości. I może się bałam, że jak Michał pokocha twoje smaki, to zapomni o moich.
– Mamo... – uśmiechnęłam się lekko. – On cię nie kocha za rosołki. A mnie też nie pokochał za gulasz.
Spojrzała na mnie z ukosa.
– A sernik z białą czekoladą?
– Może trochę za to.
Parsknęła śmiechem. Po raz pierwszy – bez złośliwości.
Doceniła mnie
Kilka dni po rodzinnym obiedzie Michał zapytał, czy możemy wspólnie zjeść z mamą sobotni obiad. Pokiwałam głową, ale dodałam:
– Tylko tym razem wszystko gotuję ja. Niech wie, że się nie boję.
– A ja zrobię deser – zażartował, podnosząc brew. – Zamówię coś z tej samej knajpy co mama?
– Tylko spróbuj – parsknęłam śmiechem.
O wyznaczonej godzinie teściowa usiadła przy stole, obserwując mnie, jak nakładam jedzenie na talerze.
– Pachnie dobrze – rzuciła z kuchni. – Co to?
– Coś ostrego. Dla tych, co nie mają delikatnego żołądka.
Zachichotała pod nosem.
– Michał mówił, że masz rękę do przypraw. I że ten twój sernik… no, wiesz. Przebił mój.
Uśmiechnęłam się. Nie potrzebowałam, żeby mnie chwaliła. To, że przestała krytykować, było już wystarczająco dobre. Gdy siedzieliśmy przy stole, nie mówiła nic o jedzeniu. Jadła, uśmiechała się i słuchała, jak Michał opowiadał o pracy. Nie było przytyków, porównań do „dawnych czasów”. Była… po prostu obecna.
– Smaczne – powiedziała na koniec. – Wiesz, może i dobrze, że ja już nie muszę gotować dla całej rodziny. Czasy się zmieniają. A ja… chyba muszę się trochę nauczyć tych nowych.
I wtedy zrozumiałam: może nie będziemy nigdy najlepszym duetem kulinarnym, ale właśnie przestałyśmy być przeciwniczkami. I to już było coś.
Sabina, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Miałam już serdecznie dość rygoru mojego męża. Był dyrektorem nie tylko w pracy, ale i w domu dla naszej rodziny”
- „Zrobiłam ciasto bostońskie dla teściowej, a ona w podzięce potraktowała mnie jak śmiecia. Chciało mi się płakać”
- „Pożyczyłem ojcu w potrzebie 3 tysiące, ale nie chce mi oddać. Nie dam się traktować jak jakiś bankomat”