„Teściowa na obiad podawała łososia z koperkiem, a na deser krytykę zamiast truskawek. Miała mnie za prostaczkę”
„W nocy długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz śmiałam się przy tym stole. I nie umiałam. Za to pamiętałam dokładnie ton głosu teściowej, gdy mówiła o finezji. Tak, jakby miała ją tylko ona”.

- Redakcja
Zawsze mówiłam, że piekarnia to moje miejsce. Ten zapach świeżo wypiekanego chleba, gorące blachy, para z pieców, ręce w cieście. To było coś, co znałam, co rozumiałam. Tam nikt nie udawał – mąka albo była dobrze przesiania, albo nie. A chleb… chleb mówił prawdę. Pachniał tak, jak był zrobiony – z sercem albo z pośpiechem. I ja chciałam robić rzeczy z sercem. Tak też podeszłam do Pawła.
Pierwsze spotkanie
Poznaliśmy się przy ladzie. Kupił drożdżówkę, ale to nie była zwykła drożdżówka – chciał ciepłą, „prosto z pieca”. Uśmiechnęłam się wtedy i powiedziałam, że dziś to on ma szczęście. Został na chwilę, potem przychodził częściej. Pytał o pieczenie, o mnie. Był czuły, ciepły, trochę nieśmiały. Może właśnie to mnie do niego przyciągnęło. Z czasem zaczął mówić, że zabierze mnie do siebie, do domu, gdzie czeka jego mama – Barbara.
Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Byłam trochę stremowana, ale pełna nadziei. Chciałam się spodobać. Włożyłam sweter w kolorze wanilii – taki, co niby mówi: „jestem łagodna, nie zagrażam”. Barbara otworzyła drzwi z takim uśmiechem, który nie sięgał oczu. Od razu poczułam się jak ktoś, kto wszedł do salonu, nie zdejmując butów. Jej spojrzenie przesunęło się po mnie, a jej mina wyrażała... rozczarowanie.
– Miło, że wpadłaś – powiedziała, a potem, już przy stole, zaczęły się pytania: gdzie pracuję, z jakiej rodziny pochodzę, czy wiem, że u nich "tradycje są inne". Paweł się uśmiechał, kiwał głową, milczał. I wtedy, po raz pierwszy, przemknęło mi przez głowę: czy ja naprawdę jestem dla niego ważna? Czy tylko wygodnie mu, że jestem cicha, że się staram?
Nie uciekłam wtedy. Jeszcze nie. Wtedy jeszcze chciałam się dopasować. Myślałam, że wystarczy piec chleb z miłością, to miłość wróci. Ale nie wiedziałam, że czasem w zamian dostaje się pogardę.
Chciałam zrobić wrażenie
Następne spotkanie nie wypadło lepiej. Zatrzymaliśmy się przed bramą. Paweł nacisnął dzwonek, a ja jeszcze poprawiłam płaszcz. Miałam ręce lekko wilgotne od nerwów. Pachniałam piekarnią. Nie miałam czasu się przebrać – wyszłam prosto po zmianie, ale Paweł powiedział, że jego mama nie będzie miała nic przeciwko.
Barbara otworzyła drzwi po chwili. W progu stanęła wyprostowana, z ręką opartą o framugę, jakby dopiero co zeszła z planu jakiegoś serialu. Uśmiechnęła się do Pawła, mnie obdarzyła czymś, co miało przypominać życzliwość.
– Miło, że przyszłaś prosto z pracy. Czuję chleb w powietrzu – powiedziała z tym samym uśmiechem, ale w głosie był chłód, którego nie potrafiłam zignorować.
Poczułam, jak Paweł puszcza moją dłoń, żeby objąć matkę. Stałam przez moment sama, w tym zapachu lawendy i lakieru do drewna. Zdejmując buty, powiedziałam coś o korkach, ale nikt tego nie skomentował.
Przy stole siedzieliśmy w trójkę. Stół był elegancki, zastawa błyszczała, a serwetki pachniały płynem do płukania. Kolacja zaczęła się od przystawek – cienkie plasterki łososia, ozdobione koperkiem, obok sałatka, w której wszystko było równiutko pokrojone.
– U nas jada się subtelniej – powiedziała Barbara, kiedy zauważyła, że sięgam po kromkę chleba, który upiekłam rano i przyniosłam w prezencie.
Zamarłam z ręką nad koszykiem. Odłożyłam chleb. Paweł jadł, jakby nic się nie stało, jakby nie słyszał.
Chciałam coś powiedzieć, zareagować, ale czułam się jak gość, który przyszedł bez zaproszenia. Każde słowo mogło być błędem, każde spojrzenie oceniane. Rozmawiali o znajomych Barbary, o planowanej wystawie, o tym, że Paweł powinien rozważyć lepsze stanowisko, bo „w tej firmie nic go nie czeka”. Kiwał głową. Śmiał się. Jakby nie było mnie przy stole.
Czułam, jak robi mi się gorąco. W końcu wzięłam do ust kawałek łososia, który miał smakować luksusem, a smakował jak coś nie dla mnie.
Po kolacji pomogłam sprzątać. Chciałam zrobić dobre wrażenie. Uśmiechałam się, mówiłam „proszę” i „dziękuję”. Barbara zapytała, czy nie jest mi ciężko tak codziennie wstawać o czwartej rano. Kiedy odpowiedziałam, że lubię swoją pracę, skinęła głową.
– Rozumiem, że z czasem można się przyzwyczaić.
Paweł nie powiedział ani słowa. Nie złapał mnie za rękę, nie spojrzał z troską. Odprowadzając mnie tego wieczoru do drzwi, był miły, ale cichy. Jakby nic się nie stało. Jakby nie zauważył, że wracam do domu z uczuciem, którego nie znałam – byłam czyjaś, ale niechciana.
Atmosfera była napięta
Kolejne kolacje były podobne. Barbara dbała o detale – obrus bez zagnieceń, świeże kwiaty w wazonie, sałaty skropione czymś, co nie do końca rozpoznawałam. Ja przynosiłam ze sobą ciasto albo świeże bułki. Chciałam, żeby mnie polubiła. Chciałam, żeby uznała, że jestem wystarczająca.
Tego wieczoru podałam zapiekankę, którą przygotowałam sama. Włożyłam w nią czas, przyprawy, ser, który ścierałam ręcznie, nie z paczki. Na talerze trafiła gorąca, pachnąca, zrumieniona na wierzchu.
– Oj, Kasiu, trochę finezji by się przydało – powiedziała Barbara, ledwo dotykając widelcem potrawy. – Ale rozumiem – w piekarni liczy się wydajność.
Zamarłam z łyżką w ręku. Nie wiedziałam, czy się uśmiechnąć, czy przeprosić. Paweł sięgnął po sól. Jakby chciał się odciąć od tego, co padło. Udawał, że nie słyszał. Jakby nie było sprawy.
– Mi smakuje – rzucił po chwili.
Tyle że nie spojrzał na mnie. Nie powiedział tego z przekonaniem, raczej z obowiązku. Jakby musiał coś powiedzieć, więc wybrał najprostsze zdanie.
Było coraz gorzej
Z każdą kolacją mówiłam mniej. Początkowo jeszcze próbowałam wtrącać się w rozmowy – o teatrze, o pogodzie, o świętach. Ale teściowa zawsze mnie poprawiała albo nie zgadzała się ze mną. Że teatr, o którym wspomniałam, jest pretensjonalny. Że pogoda to temat dla tych, którzy nie mają nic do powiedzenia. Że święta to rzecz gustu.
W końcu przestałam mówić. Zaczęłam tylko podawać jedzenie. Kroiłam chleb. Ustawiałam talerze. Otwierałam butelkę wina, które ona wybrała. Czułam się jak ktoś z obsługi, nie jak część rodziny.
Paweł nie zauważył zmiany. Albo nie chciał zauważyć. Usiadł kiedyś obok mnie na kanapie i powiedział, że mama się cieszy, że jesteśmy razem. Że lubi, kiedy dom tętni życiem.
Zastanawiałam się, co on widzi. Czy on widzi to samo, co ja? Moje milczenie? Moje ręce drżące przy dzbanku z herbatą? Czy on myśli, że to wszystko jest w porządku?
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się śmiałam przy tym stole. I nie umiałam. Za to pamiętałam dokładnie ton głosu Barbary, gdy mówiła o finezji. Tak, jakby ją miała tylko ona.
Miałam w sobie tylko pustkę
Z czasem nie tylko przestałam mówić. Zaczęłam znikać w tych wieczorach. Moja obecność ograniczała się do gestów – podanie łyżki, dolać wody, ułożyć sztućce. Znałam rozkład talerzy, wiedziałam, w którym momencie trzeba uzupełnić miskę z sałatą, kiedy nalać wina. Barbara nie zwracała się do mnie bezpośrednio, a jeśli już, to żeby zapytać, czy mam ręcznik do rąk, albo żeby skomentować mój sweter.
– Miły kolor, choć trochę cię gasi – powiedziała raz, kiedy założyłam niebieski golf.
Paweł siedział wtedy obok mnie i nawet nie drgnął. Jakby to była pochwała. Jakby wszystko było w normie.
Pewnego wieczoru nie miałam siły się uśmiechać. Ułożyłam na stole dania, jak zwykle, ale jednego talerza nie postawiłam. Na miejscu Pawła zostawiłam puste miejsce. Nie dlatego, że zapomniałam. Tylko dlatego, że taką podjęłam decyzję.
Usiadłam. Nikt nic nie powiedział. Barbara sięgnęła po sałatkę, Paweł nalał sobie kompotu. Dopiero po kilku minutach podniósł wzrok.
– Zgłodniałem. Co z kolacją?
Spojrzałam na niego chłodno, bez cienia ciepła w głosie.
– Pomyślałam, że chcesz zjeść subtelnie. W samotności.
Zamilkł. Nie odpowiedział od razu. Patrzył na mnie, jakby zobaczył coś, czego wcześniej nie dostrzegał. Moje ręce były spokojne. Głos – suchy. W tej ciszy było wszystko.
Nie podałam mu niczego. Siedział naprzeciwko mnie, z pustym talerzem. Barbara jadła dalej. Nie zauważyła albo nie chciała zauważyć napięcia, które wypełniło przestrzeń między nami.
Kiedy wieczorem wracaliśmy do domu, nie zapytał, co się stało. A ja nie powiedziałam nic. W drodze milczeliśmy oboje.
W łazience spojrzałam na siebie w lustrze. Wyglądałam na spokojną. Ale czułam, że we mnie nie zostało już nic, co chciałoby karmić. Kiedyś dawałam z serca, piekłam z radością, nakładałam na talerz z czułością. Teraz nie miałam czym. Pusty talerz był wszystkim, co mogłam zaoferować.
Katarzyna, 27 lat
Czytaj także:
- „Myślałam, że idę na randkę z dojrzałym dżentelmenem. Na miejscu byłam w szoku, kto usiadł przy moim stoliku”
- „Teściowa zakopała cały spadek na grządce z fasolką szparagową. Bała się złodziei, ale okradł ją ktoś najbliższy”
- „Marcel mi się nie podobał, ale na 1 randkę przyszedł z książką, którą kocham. Teraz mamy wspólną biblioteczkę”