Reklama

Nie sądziłam, że własna rodzina może zacząć się rozpadać tak cicho, niemal niezauważalnie. Że zamiast kłótni i dramatów będzie… cisza. Zimna, napięta, drażniąca. Taka, która zapada między mną a pięcioletnim Olkiem, gdy próbuję z nim rozmawiać, a on tylko wzrusza ramionami albo odwraca wzrok. Mam męża – Marka, i syna, który do niedawna był dla mnie całym światem. Pracuję w kancelarii prawnej, od poniedziałku do piątku wracam do domu o siedemnastej, odbieram Olka z przedszkola, gotuję, ogarniam dom, prasuję. Marek... Cóż, on zazwyczaj siedzi dłużej w pracy. Czasem wraca po dziewiętnastej, czasem jeszcze później. Zmęczony. Zmęczeni jesteśmy wszyscy.

Reklama

Relacje z Wandą – moją teściową – nigdy nie należały do najłatwiejszych. Od początku widziałam, że patrzy na mnie z dystansem. Gdy się poznaliśmy z Markiem, było oficjalnie grzecznie, ale chłodno. Żadnych złośliwości, przynajmniej nie wprost – bardziej drobne uwagi, których znaczenie docierało do mnie później. „Ty to się umiesz ustawić, co?”, „No, ładna ta sukienka, taka... wygodna”. Nigdy nie wiedziałam, czy mnie chwali, czy wbija szpilę.

Ale po narodzinach Olka coś się zmieniło. Wanda zaczęła przychodzić częściej. Najpierw raz w tygodniu, potem co drugi dzień. Przynosiła ze sobą cały arsenał zabawek, słodyczy, książeczek, które „dziecko musi mieć”. Czasem przynosiła obiad, twierdząc, że pewnie nie mam czasu, żeby ugotować coś porządnego. Na początku byłam wdzięczna. Myślałam, że chce pomóc. Przymknęłam oko, gdy przerywała moje zdanie, poprawiała mnie przy dziecku, uczyła go „właściwego” sposobu układania sztućców.

Aż któregoś dnia Olek nie chciał się bawić samochodzikiem, który mu kupiłam. Powiedział, że „babcia mówiła, że to głupie autko i że ona przynosi fajniejsze”. I wtedy po raz pierwszy poczułam to uczucie. Coś między strachem a rozpaczą. Bo nie chodziło o głupie auto. Chodziło o to, że zaczynałam tracić z nim kontakt. A Marek? Gdy próbuję z nim rozmawiać, macha ręką. „Daj spokój, mama po prostu kocha naszego syna”. Tyle że ja widzę, co ta miłość robi z moim dzieckiem. I ze mną.

Nastawiała go przeciwko mnie

– Zobacz, Olek, to jest helikopter, którym bawił się kiedyś mój brat. Teraz należy do ciebie – powiedziałam, kładąc zabawkę na dywanie obok syna.

Chłopiec spojrzał na mnie z niechęcią, a potem na helikopter. Podniósł go, potrząsnął i szybko odłożył.

Nie chcę. On jest głupi – powiedział, nawet na mnie nie patrząc.

– Dlaczego tak mówisz? – zapytałam ostrożnie, choć w środku już wiedziałam, co usłyszę.

– Bo babcia mówiła, że ty dajesz mi same tanie i głupie rzeczy.

Zamarłam. Przez chwilę nie byłam w stanie nic powiedzieć. Czułam, jak ziemia usuwa mi się spod stóp. Podeszłam do niego, uklękłam i spojrzałam mu w oczy.

– A co jeszcze mówiła babcia?

Olek wzruszył ramionami. Zaczął układać puzzle, jakby nic się nie stało.

– Mówiła, że u niej zawsze są lepsze zabawki. I że jak będę grzeczny, to dostanę nowego robota. Lepszego niż ten, co mi kupiłaś.

Nie wiedziałam, co zrobić z rękami, sercem, myślami. Poczułam się, jakbym przegrała coś, a nawet nie wiedziałam, że gram. Zaczęłam się zastanawiać, ile razy słyszał podobne rzeczy. Ile razy Wanda sączyła mu do ucha swoje uwagi, kiedy mnie nie było obok. Kiedy robiłam obiad w kuchni, kiedy rozmawiałam przez telefon, kiedy wychodziłam na chwilę do sklepu.

– Kochanie, a ty lubisz się bawić z babcią? – zapytałam spokojnie, choć serce biło mi szybciej niż zwykle.

– Lubię. Bo ona mi wszystko daje. I nie każe sprzątać.

Uśmiechnął się, ale ja nie potrafiłam odwzajemnić tego uśmiechu. Przez lata sądziłam, że jestem silna. Że potrafię poradzić sobie z każdą sytuacją. Ale nie umiałam poradzić sobie z tym, że mój pięcioletni syn zaczynał patrzeć na mnie jak na kogoś gorszego. Wstałam i usiadłam na kanapie. Patrzyłam, jak Olek bawi się w milczeniu. Nie zapytał mnie, czy chcę do niego dołączyć. Nie spojrzał. Poczułam, że znika coś, co do tej pory było oczywiste – więź, która jeszcze niedawno wydawała się nienaruszalna.

Poczułam coś więcej niż złość

– Marek, możemy porozmawiać? – zapytałam cicho, gdy usiedliśmy do kolacji. Olek już spał, a ja przez cały wieczór powtarzałam sobie w myślach, jak zacznę tę rozmowę.

– Jasne. Co się stało? – odparł, nie odrywając wzroku od talerza.

– Chodzi o twoją mamę. O to, co mówi Olkowi, kiedy mnie nie ma.

Zamarł na chwilę, podniósł głowę, ale jego spojrzenie nie zdradzało niczego poza zmęczeniem.

– Znowu to samo?

– Nie znowu. Tym razem powiedział mi wprost. Że babcia mówi, że daję mu głupie rzeczy. Że moje prezenty są tanie. Marek, on nie chciał dotknąć zabawki ode mnie. Patrzył na nią, jakby była nic nie warta.

– Przesadzasz. Mama może coś powiedziała w żartach, a ty od razu robisz z tego tragedię.

– To nie był żart. On powtarza jej słowa. Dosłownie. I nie pierwszy raz. Ona go buntuje przeciwko mnie.

Westchnął i odstawił widelec na talerz.

– Myślisz, że mama chce ci zrobić na złość? Może po prostu się stara. Zawsze była… specyficzna. Ale nie robi tego złośliwie.

– A ja jestem już tym zmęczona – przerwałam. – Przychodzi, rozdaje prezenty, krytykuje mnie przy nim, a ty udajesz, że wszystko jest w porządku.

– Bo nie chcę wojny. Chcę spokoju, Kinga.

– A ja chcę, żeby mój syn mnie szanował. Żeby nie traktował mnie jak kogoś, kto daje „głupie rzeczy”. I nie chcę, żeby ktoś mu wmawiał, że jestem zła, tylko dlatego, że nie pozwalam jeść cukierków przed kolacją.

Wstałam od stołu, nie czekając na jego odpowiedź. Poszłam do sypialni i zamknęłam za sobą drzwi. Wiedziałam, że nie pójdzie za mną. Nigdy nie potrafił stanąć po żadnej stronie. Zawsze wybierał wygodne milczenie. Kilka dni później Wanda przyszła niespodziewanie. Przyniosła Olkowi nowy zestaw klocków i ciasteczka z jego ulubionej cukierni. Obserwowałam, jak Olek rzuca się jej na szyję, a ona szepcze mu coś do ucha i śmieje się, zerkając w moją stronę.

– Pani nie przesadza z tymi słodyczami? – zapytałam, starając się utrzymać neutralny ton.

– Oj Kinga, dzieciństwo ma się tylko jedno – odpowiedziała, jak zawsze z tym samym uśmiechem, który skrywał więcej niż słowa. – Ty to wszystko za bardzo przeżywasz. Nie umiesz się cieszyć.

– Cieszę się. Tylko to jest jednak moje dziecko, nie pani projekt.

– Gdybyś trochę bardziej słuchała, zamiast tylko ustawiać wszystkich pod siebie… Ale cóż, każdy wychowuje po swojemu. Ja tylko staram się pomóc. Chociaż nie muszę – dodała, z udawaną pokorą.

Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że każda kolejna wymiana zdań tylko pogorszy sytuację. Ale tamtego dnia poczułam coś więcej niż złość. Pojawiło się rozczarowanie. Najpierw teściową, potem Markiem, a na końcu samą sobą.

Płakałam z żalu i z ulgi

Urządziliśmy urodziny Olka. Był tort, kawa, kilka ciotek, szwagier z żoną. Olek biegał z nowym robotem, tym od Wand. Ja siedziałam z boku i tylko się przyglądałam. Czułam się tam jak gość, nie część rodziny. Ostatnio ta było coraz częściej.

– Olusiu, a co ci mama kupiła na urodziny? – zapytała ciotka Krysia, przerywając rozmowę o serialach.

Olek spojrzał na nią, potem na mnie, i wzruszył ramionami.

– Mama nic fajnego nie daje. Babcia mówi, że mama jest zła i tylko każe mi sprzątać. U babci jest lepiej.

Wszyscy zamilkli. Talerze z tortem jakby na chwilę straciły swoje znaczenie. Siedziałam na tym krześle, z dłonią zaciśniętą na widelcu i próbowałam zrozumieć, czy naprawdę to usłyszałam. Wanda uśmiechnęła się nerwowo i chciała zbyć sytuację żartem.

– Ojej, dzieci czasem coś palną, wiadomo. Może źle to wyraził, może czegoś nie zrozumiał.

– Ale ja dobrze słyszałem, babciu. Ty tak mówiłaś. Pamiętasz? W kuchni, jak mama się zamknęła w łazience.

Wanda zbladła. Spojrzała na Marka, jakby szukała u niego ratunku. On patrzył tylko na syna, potem na mnie i w końcu na swoją matkę.

– Mamo… To prawda?

– Marek, przecież wiesz, że ja nic złego nie chciałam… Ja tylko… Chciałam, żeby czuł się kochany.

– Czyli faktycznie to mówiłaś – powiedział cicho. – W jego obecności.

– To nie tak…

– Dokładnie tak. I wiesz co? Przesadziłaś. Nie chcę cię więcej widzieć w naszym domu. Nie po czymś takim.

Wanda otworzyła usta, ale nie zdążyła nic powiedzieć. Wstała powoli i wyszła z pokoju. Za drzwiami rozległo się jej przyspieszone stukanie obcasów po schodach. Nikt nie powiedział ani słowa. Ciotka spojrzała w sufit, ktoś inny sięgnął po serwetkę. Olek wyglądał na zdezorientowanego. Nie rozumiał, co właśnie się wydarzyło. Nie wiedział, że jednym zdaniem zmienił dynamikę naszej rodziny.

Gdy wróciliśmy do domu, Marek wyjął z kieszeni kurtki paczkę chusteczek i podał mi jedną. Dopiero wtedy zorientowałam się, że płaczę. Nie z żalu, nie z ulgi. Z wszystkiego naraz.

– Przepraszam, że ci nie wierzyłem – powiedział tylko. – Od teraz będzie inaczej. Obiecuję.

Nie chciałam jej słuchać

Minęły dwa dni. Nikt nie zadzwonił, nikt nie zapukał. W naszym mieszkaniu zrobiło się… inaczej. Nie spokojniej, nie lepiej. Po prostu inaczej. Wanda zniknęła, jakby jej nigdy nie było. Tylko zabawki Olka przypominały, że jednak była – plastikowe pająki, migające samochodziki, których nikt nie miał odwagi wyrzucić, choć już nikt się nimi nie bawił.

Olek był cichszy. Nie pytał o babcię, ale czasem widziałam, jak patrzył na drzwi wejściowe z tym specyficznym napięciem, jakby czekał, że zaraz się otworzą. Marek też był bardziej obecny. Rano robił Olkowi kanapki, wieczorem sam kładł go spać. Ale między nami… było jakby wyciszenie. Jakbyśmy zgasili światło, a teraz próbowali chodzić po ciemku, nie potrącając się wzajemnie.

– Myślisz, że to była dobra decyzja? – zapytał któregoś wieczoru, gdy siedzieliśmy w kuchni przy herbacie.

– Nie wiem. Ale konieczna.

– Miałem z nią nienajgorszy kontakt, wiesz? Przez całe życie. A teraz… patrzyła na mnie jak na obcego. Jakbym ją zdradził.

– Bo wybrałeś mnie. I Olka.

Skinął głową. Nie zaprzeczył. Telefon zadzwonił następnego dnia, gdy byłam z Olkiem na spacerze. Na wyświetlaczu – „Wanda”. Podeszłam kawałek dalej, tak żeby Olek mnie nie słyszał.

– Kinga, ja… Nie chciałam. Naprawdę nie chciałam – jej głos brzmiał cicho, bez tej pewności siebie, którą zwykle miała. – Kocham Olka. On jest wszystkim, co mam. Przecież wiesz, że nie jestem potworem.

– Może nie. Ale zrobiłaś coś, czego nie da się odkręcić.

– Nie wyrzucajcie mnie z jego życia, proszę. Zrobię wszystko. Tylko nie każcie mnie brakiem kontaktu.

– A potrafisz przyznać, że go krzywdziłaś? Że mnie krzywdziłaś?

– Ja tylko... chciałam być ważna.

– Byłaś ważna wcześniej. Ale przestałaś, gdy postanowiłaś budować swój wpływ jego kosztem, niszcząc mnie przy okazji.

Przez chwilę była cisza. Potem usłyszałam tylko:

– Przepraszam.

Ale czułam, że nie było w tym żadnego żalu, tylko obowiązek. Jakby czytała to z kartki, którą ktoś kazał jej podpisać. Rozłączyłam się. I poczułam, że nie chcę jej więcej słuchać. Że ta cisza, która została po niej, jest bolesna, ale też potrzebna.

Kinga, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama