Reklama

Nie byłam święta – też potrafiłam sobie ponarzekać. Ale przez trzy lata to ja nosiłam jej leki, pilnowałam diety, znosiłam humory i odpychałam widmo opieki długoterminowej, kiedy nie mogła już sama chodzić. Aż do końca to ja byłam obok.

I może się łudziłam – że ona to doceni. Że napisze jakieś „dziękuję”, albo że zostawi po sobie coś więcej niż koszyk pełen pustych pojemników po serkach i wyprasowane chustki. Ale testament, który przeczytałam miesiąc po jej pogrzebie, okazał się lekturą z zupełnie innego gatunku.

Nie była to powieść o wdzięczności. Bardziej tragifarsa z elementami absurdu. Główna rola? Córka, która nie kiwnęła palcem. I ja – ta, co myła jej plecy – w roli statysty.

Proszę, nie dziękuj

– Pani Karolino, mama znów nie chciała nic zjeść – powiedziała pielęgniarka, wychodząc z pokoju teściowej z plastikową tacką.

– A pytała ją pani, czy boli ją brzuch? – wstałam od stołu i wytarłam ręce w ścierkę. – Ona czasem tak ma, jak coś się dzieje z pogodą albo jak się denerwuje.

– Mówiła tylko, że nie ma apetytu.

Weszłam do jej pokoju. Leżała jak zwykle – pod kocem, z radiem ustawionym na ten swój denerwujący kanał, gdzie co chwilę leciały jakieś kościelne pieśni.

– Nie zjadłaś zupy, mamo – powiedziałam łagodnie.

– Bo była za słona – mruknęła.

– A kotlet?

– Suchy.

Westchnęłam.

– A może byśmy poszły na chwilę na balkon? Pogoda ładna.

– Nie mam siły. A poza tym tam zawsze wieje.

Tego dnia miałam już dość. Długo tłumiłam frustrację, ale czułam, że zaraz pęknę.

– Wiesz co, mamo? Trudno ci dogodzić. Staram się codziennie. Gotuję, piorę, pilnuję leków. A ty ciągle masz pretensje.

– Nie prosiłam cię o nic – odparła spokojnie.

– Naprawdę? – zapytałam z niedowierzaniem. – To kto mnie błagał, żebym cię nie oddawała do zakładu opiekuńczego, bo nie chcesz „umierać wśród obcych”?

Spojrzała na mnie z przekąsem.

– Ty to lubisz wszystko wypominać.

– Nie, mamo. Ja po prostu chciałabym choć raz usłyszeć: „dziękuję”.

– Dziękuję – powiedziała z taką ironią, że poczułam, jak zaciska mi się gardło.

Nie powiedziałam już nic. Wyszłam z pokoju i trzasnęłam drzwiami.

Złota córunia

– Czyli znowu się nie pojawiła? – spytał mój mąż, wchodząc wieczorem do kuchni.

– Nie, oczywiście, że nie. Ale zadzwoniła. Na dwie minuty. Spytała, czy mama żyje i czy coś potrzebuje. Tyle.

– No wiesz, ona ma swoją rodzinę, dzieci, pracę…

– Ja też mam pracę, Wiktor. I twoją matkę na dokładkę – rzuciłam ostrzej, niż planowałam. – A twoja siostra nie ma nawet czasu, żeby raz w miesiącu zajrzeć na godzinę.

– Nie denerwuj się. Wiesz, że jak ty się denerwujesz, to później ja mam wyrzuty sumienia.

– A ja mam zmarszczki i bóle pleców.

Wiktor podszedł i pocałował mnie w czubek głowy.

– Doceniam cię, wiesz? – powiedział cicho. – Bez ciebie bym nie dał rady.

– Nie o twoją wdzięczność chodzi – pokręciłam głową. – Po prostu jestem już zmęczona tym, że wszyscy traktują opiekę nad mamą jak coś oczywistego. Jakby się należało. A Daria, co? Raz wyśle kwiaty na imieniny i już jest „ta dobra”.

– Mama ją lubi bardziej, to prawda – Wiktor wzruszył ramionami. – Ale może to normalne? W końcu to jej córka.

– Córka, która od trzech lat nie myła jej głowy, nie słyszała, jak mama płacze z bólu, nie zmieniała jej brudnych prześcieradeł.

– Kochanie, może trochę przesadzasz.

Spojrzałam na niego ostro.

– Naprawdę? To zaproś swoją siostrzyczkę, niech się choć raz położy z mamą na wąskim łóżku i posłucha, jak marudzi o przeszłości.

Nie odpowiedział. Po chwili wyjął z lodówki jogurt i zajął się czymś innym. A ja poczułam, że w tej rodzinie zawsze będę tylko „tą od roboty”.

Tylko pytam

Siedzieliśmy przy stole. Daria przyjechała, bo był miesiąc po pogrzebie. Ubrała się jak na ślub – biała bluzka, złote kolczyki, włosy w idealnym koku. Jak zwykle pachniała drogimi perfumami i wyniosłością.

– Mama była niezwykłą kobietą – powiedziała, rozkładając ręce teatralnie. – Pamiętam, jak szyła mi sukienki na studniówkę… Jak broniła mnie przed ojcem, gdy za późno wracałam…

– A pamiętasz, jak ją ostatnio odwiedziłaś? – zapytałam chłodno.

– Karolina, proszę cię – Wiktor od razu próbował łagodzić. – Daria przyjechała, żebyśmy razem uczcili pamięć mamy.

– No właśnie. A ja tylko pytam, czy pamięta. Bo ja pamiętam wszystko. Jak mama nie mogła zasnąć i budziła mnie po trzy razy w nocy. Jak trzymała mnie za rękę, kiedy się bała. Jak kazała mi dzwonić do Darii, żeby „zajrzała choć na chwilkę”. I co? „Nie mogę, dzieci chore”, „Nie mogę, mąż w delegacji”.

Daria wyprostowała się jak struna.

– Przepraszam bardzo, ale ja mam życie. Nie wszyscy mogą sobie pozwolić, żeby zrezygnować z pracy i siedzieć w domu.

Ja nie zrezygnowałam z pracy. Ja się zorganizowałam – warknęłam. – Ale wiesz co? Nieważne. Naprawdę nieważne.

Wiktor pokręcił głową.

– Dziewczyny, nie teraz. Za chwilę przyjeżdża notariusz. Nie kłóćcie się.

Daria westchnęła z irytacją i sięgnęła po kieliszek.

– Mam tylko nadzieję, że mama coś po sobie zostawiła. Choćby na pamiątkę. Cokolwiek.

Spojrzałam na nią z goryczą.

– Spokojnie. Zostawiła. I to niejedno.

Ale jeszcze nie wiedziałyśmy, dla kogo.

Nie mogłam uwierzyć

Notariusz był młody. Miał świdrujący wzrok i manierę poprawiania okularów co dziesięć sekund. Usiadł z aktówką, wyjął kartki i spojrzał na nas z zawodową powagą.

– Testament został sporządzony pół roku przed śmiercią pani Stefanii. W obecności świadków. W pełni ważny i zgodny z przepisami – zaczął.

Daria nachyliła się do mnie i szepnęła:

– Pewnie domek zapisze ci. Przecież ty się nią opiekowałaś.

Nie odpowiedziałam. Miałam dziwne przeczucie, że to nie będzie takie proste.

– Zgodnie z treścią testamentu – kontynuował notariusz – pani Stefania zapisała dom wraz z wyposażeniem, oszczędności oraz biżuterię rodziną...

Zrobił pauzę.

– ...córce, pani Darii.

Zapadła cisza. Usłyszałam tylko swoje serce bijące jak młot.

– Przepraszam – powiedziałam. – Komu?

– Wszystko przypada pani Darii – powtórzył notariusz. – Uzasadnienie spadkodawczyni brzmi: „Daria to moja córka. Krew z mojej krwi. Choć nie była przy mnie na co dzień, to kochała mnie zawsze. Karolina była tylko żoną mojego syna”.

Daria patrzyła na kartkę w osłupieniu, ale nie protestowała.

– Przepraszam bardzo – odezwałam się. – A kto jej podcierał tyłek? Kto codziennie gotował, prał, podawał tabletki?

– Ja tylko przekazuję treść testamentu – powiedział notariusz.

– Mama miała prawo – wtrącił Wiktor niepewnie.

– Jasne, że miała – parsknęłam. – I właśnie z tego prawa skorzystała. Doceniła po swojemu.

Po wszystkim

Daria wyszła pierwsza, z dokumentami w ręku i miną, jakby właśnie wygrała los na loterii. Za nią Wiktor, próbujący ją zagadywać, jakby nie chciał, by czuła się niezręcznie. Zostałam sama przy pustym stole. Patrzyłam na niedopity kompot i kilka okruszków po drożdżówkach, które upiekłam rano „na miłą atmosferę”.

– Karolina… – Wiktor zajrzał z przedpokoju. – Idziesz?

– Jeszcze chwilę – odparłam, nie podnosząc wzroku.

Wrócił do Darii. Zawsze do niej wracał, choćby słowami, choćby spojrzeniem.

Po kilku minutach podszedł znowu, sam.

– Nie spodziewałem się tego. Naprawdę myślałem, że... że mama zostawi coś tobie.

– Naprawdę? – spojrzałam mu prosto w oczy. – Bo ja się właśnie przekonałam, że przez trzy lata byłam tylko dodatkiem do waszej rodziny. Jak szafka na leki. Potrzebna, ale niewidzialna.

– To nieprawda – powiedział cicho.

– A jednak. Nawet po śmierci twoja mama potrafiła mi przypomnieć, że nie należę do waszego świata.

– Przecież mnie masz. Mamy siebie. To chyba się liczy?

– Daria ma wszystko – odpowiedziałam. – A ja mam wspomnienia z nocnych dyżurów przy jej łóżku i garść rozczarowania. Cenny spadek.

Wiktor nie wiedział, co powiedzieć. Tylko stał i gładził palcami krawędź blatu.

– Przepraszam cię – szepnął.

Nie przepraszaj. To nie twoja wina. Ani moja. Po prostu taka była. A teraz już po wszystkim.

Ale tak naprawdę wszystko dopiero się zaczynało.

Nie chcę już nic po NIEJ

Nie chciałam się mścić. Choć przez chwilę – owszem – kusiło mnie, żeby wysłać Darii rachunek: za pampersy, maści, prywatne pielęgniarki. Ale po co? Prawdy by to nie zmieniło. I tak przecież dla wszystkich zostałam „tą, co się zajęła”. Nikt nie pytał, jakim kosztem.

Dwa tygodnie po odczytaniu testamentu zaczęłam szukać nowej pracy. Takiej na pełen etat. Dom z teściową przestał być polem bitwy – stał się pusty, cichy, obcy. Wiedziałam, że Daria go nie chce. Powiedziała, że „na razie się zastanowi”, ale już widziałam w oczach Wiktora, że decyzję podjęła. Sprzeda.

– A może my go kupimy? – zapytał któregoś wieczoru. – Możemy spróbować wziąć kredyt…

– Nie – przerwałam mu. – Nie chcę już niczego po niej. Nawet ścian.

– Ale to nasz dom…

– To był jej dom. Ja tam byłam tylko opiekunką w fartuchu. Nawet poduszki miały jej zapach.

Zamieszkaliśmy w mieszkaniu po mojej mamie. Nie było wielkie, ale przynajmniej żadne ściany nie szeptały mi do ucha, że nie jestem stąd.

Daria się nie odezwała. Ostatni raz widziałam ją w drzwiach z tym jej idealnym uśmiechem. Zastanawiam się czasem, czy kiedyś też będzie potrzebować opieki. Czy ktoś poda jej wtedy herbatę o piątej rano i zasłoni rolety, żeby słońce nie raziło. Może. A może nie. Ale jedno wiem na pewno – to nie będę ja.

Karolina, 48 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama