Reklama

Z zewnątrz nasze małżeństwo wyglądało na spokojne. Marcin – solidny, cichy, z zawodu informatyk. Ja – Weronika, żona ogarnięta, jak lubi mówić jego matka. Ogarnięta, czyli taka, która ugotuje, posprząta, nie pyskuje. Idealna, by nie przeszkadzać w świętym trójkącie: Marcin, jego mama i reszta świata.

Dogryzała mi

Nie umiem dokładnie wskazać momentu, kiedy zaczęłam się w tym wszystkim dusić. Może to było już w pierwsze święta po ślubie, gdy moja teściowa wyjęła mi z rąk barszcz, mówiąc z uśmiechem, że lepiej, żeby nie trzeba było potem leczyć całej rodziny. Wszyscy się wtedy śmiali, ja też, bo nie wiedziałam jeszcze, że to dopiero początek.

Przez kolejne lata nauczyłam się trzymać język za zębami. Teściowa nie mówiła niczego wprost – to były tylko „żarciki”. A Marcin unikał konfliktów jak ognia. Uważał, że nie warto się spinać o takie rzeczy. Nawet wtedy, gdy jego mama nazywała moją zupę „próbą zamachu na tradycję”. Nawet wtedy, gdy przy stole poprawiała mnie, bo „sos się robi inaczej, Weroniko, inaczej – mówiłam ci przecież”.

Przed każdą Wigilią w ich domu czułam to samo napięcie, jakby ktoś nakładał mi na głowę ciasny kaptur. Robiłam wszystko, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo nie mam ochoty tam iść. Marcin uważał, że przesadzam. Dla niego to był „po prostu rodzinny wieczór”.

Wbiła mi szpilę

Teściowa jak zwykle powitała nas w progu uśmiechem, który bardziej przypominał grymas. Pocałowała mnie w policzek, ścisnęła lekko ramiona Marcina, spojrzała na mnie z góry i rzuciła:

– W samą porę. Już myślałam, że pierogi mi wystygną.

Po prostu musiała coś wbić między słowa. Uśmiechnęłam się, zdjęłam płaszcz i ruszyłam do salonu. Teść już siedział przy stole, poprawiał serwetki, choć i tak wyglądały jak z katalogu. Marcin zajął miejsce obok ojca, nie pytając, czy chcę usiąść z nim. Zajęłam więc miejsce naprzeciw.

W pokoju unosił się zapach smażonego karpia i grzanego barszczu. Na stole wszystko wyglądało jak zawsze – białe obrusy, porcelana wyciągana tylko na święta, świecznik po babci. Przez chwilę myślałam, że może tym razem się uda. Że może po prostu zjemy, pośmiejemy się, wrócimy do domu bez tego ciężaru, ale wiedziałam, że łudziłam się nie pierwszy raz.

Nadszedł moment dzielenia się opłatkiem. Najpierw teściowie, potem z Marcinem. Teściowa podeszła do mnie na końcu. Uśmiechnięta, dystyngowana. Podała mi opłatek i spojrzała prosto w oczy.

– Życzę ci, Weroniko, żebyś w końcu nauczyła się gotować – powiedziała takim tonem, jakby mówiła „wszystkiego dobrego”.

Byłam wściekła

Marcin nie powiedział nic. Nie spojrzał na mnie. Teść podrapał się po brodzie. Przemilczeli to tak, jakby nic się nie stało.

– Aha – powiedziałam tylko i odsunęłam się o krok.

Wróciłam na swoje miejsce. Zaczęłam układać sztućce, potem poprawiłam serwetkę, potem sięgnęłam po karpia, choć wcale nie byłam głodna. Minęły trzy dni. W tym czasie Marcin ani razu nie wspomniał o tym, co się wydarzyło. Zachowywał się tak, jakby Wigilia przebiegła w miłej atmosferze, jakby nie wydarzyło się nic, co mogłoby zostawić ślad.

Wiedziałam, że nie wytrzymam, jeśli tego nie poruszę. Potrzebowałam odpowiedzi albo chociaż próby zrozumienia. Zaparzyłam herbatę, usiadłam przy stole i poczekałam, aż skończy zmywać naczynia.

– Możemy porozmawiać? – zapytałam.

Westchnął cicho, odłożył ścierkę i usiadł naprzeciwko. Miałam wrażenie, że już od razu jest zmęczony tą rozmową, zanim zdążyła się zacząć.

– Dlaczego jej na to pozwalasz? – zaczęłam. – Dlaczego nigdy nie stoisz po mojej stronie?

Nie widział problemu

Zacisnął usta.

– Weronika, nie chodzi o to, żeby robić afery. To tylko żart.

– Żart? – powtórzyłam. – To nie był żart. To było okrutne.

– Przesadzasz.

– Nie. Po prostu mam dość.

Popatrzył na mnie, zaskoczony moim tonem. Może dlatego, że pierwszy raz nie mówiłam tego spokojnie, nie próbowałam łagodzić, nie owijałam w bawełnę.

– Werka… – zaczął, ale nie dokończył.

– Nie chcę żyć z kobietą, która mnie nie szanuje. A jeszcze bardziej nie chcę być z mężczyzną, który na to patrzy i nic nie robi – powiedziałam cicho.

Wstałam i wyszłam z kuchni. Zostawiłam go samego z tą herbatą, z tymi mokrymi talerzami i tym swoim „nie warto robić afery”. Tym razem to ja nie chciałam jej robić. Bo nie widziałam już sensu. Od tamtej rozmowy unikaliśmy siebie. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, ale mijaliśmy się jak współlokatorzy, którzy nie mają sobie nic do powiedzenia. Marcin próbował czasem coś zagaić, zapytał, czy kupić chleb, czy chcę obejrzeć film, ale ja już nie miałam ochoty udawać.

Podjęłam decyzję

Następnego dnia zadzwoniłam do Karoliny, mojej przyjaciółki. Umówiłyśmy się na kawę u niej. Gdy weszłam, od razu zapytała:

– Co się stało?

Nie odpowiedziałam od razu. Zdjęłam płaszcz, usiadłam przy kuchennym stole. Wzięłam łyk kawy i spojrzałam na nią.

– Chyba go nie kocham. Chyba nigdy nie kochałam.

Karolina nic nie powiedziała. Odłożyła łyżeczkę, czekała.

– Wiesz, jakby… przez lata po prostu byłam. Robiłam wszystko, żeby było dobrze. Żeby nikt nie musiał się ze mną męczyć. A on tylko z tego korzystał. Nigdy nie był po mojej stronie.

– Naprawdę nie chcesz już z nim być? – zapytała cicho.

– Nie muszę?

– Nie. Porażka to tkwić tam, gdzie cię nie szanują.

Wróciłam do domu i jeszcze tego samego wieczoru zaczęłam szukać prawnika. Pomyślałam też o wynajęciu czegoś małego, na początek. Jeszcze się nie wyprowadzałam, ale czułam, że to kwestia dni.

Zaskoczyłam go

Powiedziałam mu to w sobotę rano. Czekałam, aż wypije kawę, żeby nie miał pretekstu do przerwania rozmowy. Usiadłam naprzeciwko niego, spokojna, jakby to miała być zwykła sprawa do załatwienia.

– Odchodzę.

Uniósł wzrok znad kubka. Przez moment nic nie mówił.

– Co?

– Nie chcę tak żyć. Z tobą, z twoją matką, z tą obojętnością.

– Ale przecież… nie jest aż tak źle?

– Właśnie. Nie jest aż tak źle, ale to za mało.

Zamilkł. Zmarszczył brwi, jakby próbował zrozumieć, czy to naprawdę się dzieje.

– To przez ten komentarz? Serio?

– Nie. To przez milczenie po nim.

Patrzył na mnie długo, jakby czekał, aż zmienię zdanie. Jakby liczył, że się wzruszę, że się cofnę, ale ja już nie czekałam. Już nie potrzebowałam, żeby zrozumiał.

Weronika, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama