Reklama

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Roberta, od razu poczułam, że to właśnie z nim chcę spędzić resztę życia. Zupełnie przypadkiem na siebie wpadliśmy, tuż przy wejściu na wydział. Jedno spojrzenie w jego oczy i zrozumiałam, że jesteśmy sobie pisani. Od tamtego czasu widywaliśmy się tak często, jak tylko mogliśmy, a już po roku stanęliśmy na ślubnym kobiercu…Nie mieliśmy pieniędzy nawet na skromne małe mieszkanko, dlatego zdecydowałam się zamieszkać u jego mamy. Teściowa niemal od samego początku traktowała mnie z dystansem.

Reklama

Słyszałam od niej tylko krytykę i pouczenia

Sprawiało mi to przykrość, bo nie byłam naiwną dziewczyną, która zupełnie nie potrafi prowadzić domu. Wolałam jednak trzymać język za zębami. Sądziłam, że skoro pozwoliła mi mieszkać pod swoim dachem, to nie powinnam się jej przeciwstawiać. Miałam szczęście, bo Robert nie zostawił mnie samej na łasce kapryśnej mamy.

Najpierw uprzejmie próbował ją prosić, żeby dała mi już święty spokój, a kiedy nie posłuchała, zaczął być bardziej stanowczy wobec niej. Kiedyś, gdy po raz kolejny zaczęła mi dogryzać, zrobił jej taką awanturę, że oburzona i okropnie urażona przez dwa dni nie wystawiła stopy ze swojego pokoju. Nie potrafiła chyba zaakceptować faktu, że jej ukochany jedynak wziął stronę swojej żony.

Kiedy emocje opadły, teściowa trochę poluzowała. Prawdopodobnie pomyślała, że syn może się od niej odsunąć. Wiedziałam, że nigdy nie nawiążemy bliskiej relacji, ale nie zaprzątałam sobie tym głowy. Przekonywałam samą siebie, że ta sytuacja nie potrwa przecież w nieskończoność. Miałam nadzieję, że gdy oboje skończymy studia i zaczniemy pracować, to wyprowadzimy się na swoje, a z teściową będziemy spotykać się tylko podczas ważnych rodzinnych wydarzeń, czy świąt.

Na szczęście po studiach oboje znaleźliśmy pracę

Dostałam posadę w firmie zajmującej się księgowością, a mój mąż zaczął pracować jako handlowiec. Krótko przed naszą czwartą rocznicą ślubu zamieszkaliśmy w końcu „na swoim”. Mieliśmy spłacać mieszkanie przez kolejne dwie dekady, ale nie stanowiło to dla nas wówczas problemu. Robert znakomicie odnalazł się w swojej branży i jego wypłata stale rosła.

Zobacz także

Kiedy po trzech latach urodził nam się syn, podjęliśmy decyzję, że to właśnie ja zostanę z nim w domu. Praca dawała mi wiele satysfakcji, ale w głowie nie mieściła mi się rozłąka z naszym maluszkiem. Mąż zajął się więc utrzymaniem rodziny, a ja – prowadzeniem domu i opieką nad synkiem.

Byłam przeszczęśliwa jako gospodyni domowa. Spełniałam się w tej roli i wydawało mi się, że nic nie jest w stanie zniszczyć tej sielanki.

Pamiętam ten dzień dokładnie

Robert wracał wtedy do domu po kilku dniach w delegacji. Cieszył się, bo udało mu się zawrzeć następną intratną umowę. Ostatni telefon wykonał do mnie, gdy dzieliło go od domu blisko dwieście kilometrów. Żartował, że kiedy tylko przekroczy próg naszego mieszkania, od razu wylądujemy w sypialni i szybko zabierzemy się za powiększenie naszej rodziny, dając Patrykowi młodszą siostrę. Niezwykle pragnął drugiego dziecka. Zresztą ja także tego chciałam. Szkoda tylko, że była to nasza ostatnia, pożegnalna rozmowa.

Po jakiś dwóch godzinach odebrałam telefon od funkcjonariusza policji. Przekazał mi, że jadący z dużą prędkością tir zepchnął auto mojego męża z jezdni. I że Robert zginął na miejscu wypadku.

Początkowy okres po pogrzebie był bardzo ciężki. Czułam się zupełnie załamana, osamotniona i miałam poczucie ogromnej niesprawiedliwości losu. Czasami brakowało mi sił, by podnieść się z łóżka i zrobić coś do jedzenia dla małego. Wtedy z pomocą przyszła teściowa. Pomimo tego, że sama przeżywała niewyobrażalny ból po odejściu jedynego dziecka, wzięła się w garść i postanowiła wesprzeć też mnie. Na początku obawiałam się, że jak zwykle będzie nieustannie wręcz krytykować i prawić morały. Ale tak się nie stało.

Jej wcześniejsza niechęć gdzieś zniknęła

Teściowa emanowała serdecznością i troskliwością. Pomagała mi w załatwieniu formalności związanych ze uregulowaniem kwestii spadkowych, uzyskaniem zasiłku dla Patryka, a także pomogła wywalczyć należne nam środki z polisy na życie mojego ukochanego. Dzięki temu mogłam trochę odetchnąć z ulgą jeśli chodzi o spłatę zobowiązań za mieszkanie. Mama Roberta dodawała mi też otuchy i mocno wspierała w opiece nad naszym synkiem. Niekiedy nawet zabierała go do siebie, a czasem wpadała do nas w odwiedziny. Wtedy siadałyśmy razem w salonie i gawędziłyśmy o Robercie. Wspólnie przeglądałyśmy fotografie, nagrania wideo, przywoływałyśmy w pamięci radosne momenty, kiedy był jeszcze wśród nas.

Następnie ubierałyśmy małego, sadzałyśmy go w wózku i całą trójką, kierowaliśmy się w stronę cmentarza. Po to, by położyć świeże kwiaty i zapalić znicze na grobie mojego męża. Taki tryb życia był u mnie normą przez kolejne parę miesięcy, w trakcie których moje relacje z teściową bardzo się poprawiły. Odnosiłam wrażenie, że darzy mnie sympatią i w głębi duszy miałam wiarę, iż nasza przyjaźń przetrwa już do końca życia…

Około 8 miesięcy po pogrzebie Roberta okazało się, że teściowa wcale nie jest mi taka przychylna, jak się mogło wydawać. Wtedy też docierało do mnie powoli, że życie wcale nie układa się tak, jak było to w mojej wyobraźni. Coś zaczęło się bowiem przeobrażać w mojej głowie. Od momentu, gdy pochowałam męża, zupełnie przestałam przejmować się własnym wyglądem. Było mi wszystko jedno, jak się prezentuję. Gdy musiałam gdzieś iść, po prostu związywałam niedbale włosy w kitkę i zakładałam pierwsze lepsze ciuchy. Oczywiście ciemne. Teraz natomiast, gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, przeżyłam szok. Nie mogłam pojąć tego, że doprowadziłam się do takiego fatalnego stanu.

Bez dłuższego namysłu podrzuciłam synka do teściowej i udałam się do zakładu fryzjerskiego oraz kosmetyczki. W obu miejscach panie zajęły się mną znakomicie. Po opuszczeniu studia poczułam się jak nowo narodzona.

Czekałam na jej reakcję

Liczyłam na to, że mama mojego zmarłego męża doceni, że staram się zadbać o siebie. Niestety, nic z tych rzeczy. Kiedy stawiłam się u niej po Patryka, popatrzyła na mnie z niesmakiem.

– Czy to nie za szybko na takie przemiany? W tym momencie nie wyglądasz, jakbyś niedawno straciła męża i owdowiała, a raczej jak panna, która szuka faceta – jej twarz wykrzywiła się w grymasie.

– Robert lubił to, że dbałam o siebie. Jestem przekonana, że w tej właśnie chwili spogląda na mnie z góry i jest zachwycony. Zarówno włosami, jak i makijażem oraz manikiurem – odcięłam się.

– Tak ci się wydaje? Bo ja sądzę jednak, że jest mu smutno. Szybko znalazłaś pocieszenie po jego śmierci. Nie myślałam, że możesz tak postąpić – pokiwała głową z dezaprobatą.

Szybko chwyciłam małego i niemal pędem skierowałam się w stronę naszego mieszkania. W środku czułam taką gorycz, że już w domu po prostu się rozpłakałam. Z biegiem czasu sytuacja tylko się pogarszała. Teściowa w ogóle nie akceptowała, że stopniowo wracam do w miarę normalnego życia i codziennie dawała mi to odczuć. Ciskała piorunami, kiedy przestałam zakładać tylko ciemne ubrania, irytowała się, kiedy szłam do kina czy na babskie pogaduchy, a nawet potrafiła zbesztać mnie za uśmiech na twarzy. Ciągle słyszałam tylko, że wdowie takie zachowanie nie przystoi, że powinnam poświęcić uwagę tylko dziecku i ze łzami w oczach wspominać zmarłego małżonka. A jeśli miałabym gdzieś wychodzić, to tylko na cmentarz.

Ludzie dookoła mnie cieszyli się, że wracam do normalnego funkcjonowania, przekonywali, że powinnam patrzeć w przyszłość. Ona zaś nalegała, bym wciąż rozpamiętywała to, co było. Czułam, że to nie jest w porządku i że takie zachowanie mnie rani, więc miałam coraz większą chęć powiedzieć jej, co o tym myślę, a nawet myślałam, żeby zerwać z nią kontakt. Koniec końców jednak tego nie zrobiłam. Pamiętałam, że była obok w momencie, gdy było mi najtrudniej. Choć z trudem, to znosiłam jej przytyki i kąśliwe uwagi.

Liczyłam na to, że w końcu się jakoś opanuje i zda sobie sprawę, że ja nie mogę wiecznie trwać w żałobie oraz że zasługuję jeszcze na normalne życie.

Czas mijał, a teściowa wciąż uparcie tkwiła przy swoim

Była zrozpaczona po odejściu syna. Wciąż opłakiwała Roberta i oczekiwała, że będę tak samo rozżalona jak ona. Gdy Patryk skończył cztery latka, ja postanowiłam, że wrócę do pracy. Synka zapisałam do przedszkola. Oczywiście teściowej wcale nie przypadło to do gustu. Wolała osobiście zajmować się wnuczkiem. Jednak tym razem nie dałam się. Wytłumaczyłam jej, że dla Patryczka będzie znacznie lepiej, jeśli będzie przebywał z dziećmi w podobnym wieku w przedszkolu.

Teściowa nie była zadowolona i nie omieszkała nie okazywać tego, jednak obietnica, że w soboty będę wpadać z małym do niej, spowodowała, że jakoś zaakceptowała mój wybór. Już na starcie w nowej pracy miałam pełne ręce roboty. Dostałam od przełożonej dużą liczbę świeżych klientów. Jednym z nich był Marek, który szefował małej ekipie remontowej. Odwiedzał nasze biuro częściej niż było to konieczne, zagadując mnie przy tym i wprawiając w dobry nastrój. Był bardzo pozytywnym człowiekiem. Kiedy więc pewnego dnia zasugerował spotkanie przy kawie, bez wahania zgodziłam się na tę propozycję.

Od odejścia Roberta minęły dwa lata i zaczęło mi już nieco brakować męskiego towarzystwa. Wcale nie miałam ochoty się z nikim wiązać. Po prostu liczyłam na to, że wspólnie spędzimy miłe chwile. Zaczęliśmy widywać się z Markiem coraz częściej. Z każdym spotkaniem ten mężczyzna stawał się dla mnie ważniejszy. Poza tym, doskonale rozumiał się z Patryczkiem. Bawili się razem, często brał go na ręce. Zupełnie jak prawdziwy tata. Zakochałam się w nim i zrozumiałam to po pół roku. Jak się okazało, Marek też darzył mnie uczuciem.

Wyrzutu sumienia mnie nie dręczyły. Gdyby okrutny los nie odebrał mi męża, nigdy nawet nie pomyślałabym o innym mężczyźnie. Ale stało się. Wybrałam się na cmentarz i stojąc nad grobem ukochanego, opowiedziałam mu o Marku. A następnie się pożegnałam.

– Byłeś ogromną miłością mojego życia. I zawsze będę o tobie pamiętała. Ale chcę też znów zaznać szczęścia u boku drugiej osoby – ledwie wyszeptałam ze ściśniętym gardłem, wpatrując się w błękitne niebo.

Kiedy tylko wyrzuciłam z siebie te słowa, ogarnęło mnie niesamowite uczucie ulgi. Głęboko w sercu czułam, że Robert daje mi przyzwolenie, że też pragnie mojego szczęścia.

W tej kobiecie jest tyle jadu i nienawiści... zastanawiam się, skąd

Teściowa nie wiedziała nic o Marku. Byłam świadoma, że absolutnie nie zaakceptuje tej relacji. Znajomi doradzali mi, żebym zignorowała jej podejście do sprawy, ale ja wolałam trzymać naszą znajomość w sekrecie. Pomimo że nieźle dawała mi w kość, nie miałam zamiaru sprawiać, by było jej przykro. W głębi duszy łudziłam się, że nadejdzie taki dzień, że da mi w końcu zielone światło, bym mogła pożegnać się z żałobą i rozpocząć nowe życie.

Plotki mają to do siebie, że rozprzestrzeniają się w niesamowitym tempie. Nawet w zatłoczonej metropolii. Może przypadkiem ktoś ze znajomych puścił parę z ust, a może to mały Patryk pochwalił się babci, że ma super wujka? Nie mam pojęcia... W każdym razie pewnego wieczoru znienacka otworzyła kluczem drzwi i wparowała do mojego mieszkania z impetem. Marek akurat majstrował przy kuchennej szafce. Wystarczyło jedno spojrzenie na mojego faceta i wpadła niemal w furię.

– Won mi stąd w tej chwili! To mieszkanie należy do mojego syna! Nie powinno cię tu być! – krzyczała. Stanęłam przed nią.

– Twój syn odszedł, mamo, a to mieszkanie jest moje. I skończ, proszę, obrażać mojego gościa, bo cię wyproszę! – ostrzegłam.

Liczyłam na to, że dotrze do niej, co mówię i się uspokoi oraz opamięta. Niestety, moje słowa przyniosły zupełnie odwrotny efekt. Jej złość osiągnęła apogeum. Zaczęła mnie wyzywać od najgorszych. Nawet pojawienie się mojego synka w pokoju jej przed tym nie powstrzymało. Ten nagły atak sprawił, że dosłownie mnie zamurowało. Kompletnie nie wiedziałam, jak zareagować. Na szczęście z odsieczą natychmiast przybył Marek. Z wyczuciem, łagodnie, ale stanowczo, wyprowadził teściową z naszego mieszkania.

– Chyba powinna już pani stąd wyjść – stwierdził, delikatnie wyprowadzając ją za drzwi.

Była zaskoczona do tego stopnia, że nawet nie protestowała. Dopiero schodząc po schodach odzyskała rezon. Zza drzwi słychać było groźby, że zawiadomi policję i nigdy tego nie puści płazem. I że jeszcze popamiętamy.

Na policję nic nie zgłosiła. Prawdopodobnie zdawała sobie sprawę z tego, że zostałaby wyśmiana. Jednak od tamtego momentu nie miałam od niej ani sekundy wytchnienia. Niemal każdego dnia do mnie wydzwaniała. Czasem krzyczała i obrzucała najgorszymi wyzwiskami, innym razem z kolei próbowała wywołać we mnie wyrzuty sumienia. Oskarżała, że za szybko wyrzuciłam Roberta z pamięci, że hańbię jego wspomnienie. Dopytywała wciąż, czy w ogóle go kiedyś naprawdę kochałam, dlaczego jestem taka zimna i pozbawiona emocji. Po dziesiątej podobnie wyglądającej rozmowie miałam już tego dość. Docenienie to jedno, ale ile można znosić wyzwiska i pretensje? Kiedy zatelefonowała po raz jedenasty i zaczęła znów wykrzykiwać żale, natychmiast jej przerwałam.

– Mamo, to jest koniec naszych pogaduszek. I zapomnij o Patryku. Już nigdy nie przyjdę z nim do ciebie – wyrzuciłam jej.

– Co takiego? O czym ty w ogóle mówisz? Chyba nie masz zamiaru zakazać mi kontaktu z moim wnukiem? – zaczęła dopytywać.

– Właśnie, że mam taki zamiar. Chciałabym, żeby Patryk miał babcię, ale taką z prawdziwego zdarzenia, kochaną, ciepłą i troszczącą się. A ty? Od ciebie bije tylko niechęć, nerwy i złość – odrzekłam i przerwałam połączenie.

Minęły trzy miesiące od tamtej rozmowy. Przez ten czas ani razu nie spotkałam się z mamą Roberta. Patryk również nie odwiedził babci. Miałam nadzieję, że to skłoni ją do myślenia. Zda sobie dzięki temu sprawę, że jej zachowanie jest okrutne i nie może mnie zmuszać, bym do końca życia już chodziła ubrana na czarno. Niestety, nic z tego nie wyszło.

Bliscy mi „donieśli”, że wciąż tkwi w swoim uporze. Podobno nawet grozi, że wstąpi na drogę prawną, by pozbawić mnie opieki nad Patrykiem. Twierdzi, że musi go przede mną chronić. W jej ocenie jestem bezecną i lekkomyślną matką. Zastanawiam się czasami, skąd w niej tyle jadu i gniewu? Przecież nic takiego nie zrobiłam. Chcę po prostu normalnie żyć z mężczyzną, którego obdarzyłam miłością, zresztą, z wzajemnością.

Reklama

Malwina, 35 lat

Reklama
Reklama
Reklama