„Teściowa nie ma za grosz taktu. Świetnie się bawi, gdy traktuje nasz dom jak darmowy pensjonat, a mnie jak służącą”
„– Gość w dom, Bóg w dom! Nie słyszałaś nigdy czegoś takiego? – fuknęła teściowa, gdy wspomniałam, że niestety nie będę miała czasu, aby chodzić z nią po mieście. Kiedy wracałam po pracy do domu, ledwo trzymałam się na nogach, a tu jeszcze jej oczekiwania, że będziemy jak papużki nierozłączki”.

- Listy do redakcji
Ojciec sprawił mi prezent w postaci własnego mieszkania jeszcze przed tym, jak wzięłam ślub z moim ukochanym Jankiem. Cztery przestronne pomieszczenia, z których roztaczał się widok na bulwary nad Wisłą, w niewielkiej odległości od samego serca Krakowa – cóż więcej można chcieć od życia? Szybko się urządziliśmy – mąż zaciągnął pożyczkę w banku, a ja poprosiłam o pomoc koleżankę w wyborze odpowiednich mebli i ślicznych dodatków. Mieszkało nam się naprawdę dobrze. Była tylko jedna trudność – mama Janka.
Mama Janka urodziła się niedaleko Rzeszowa. Jeszcze do niedawna pracowała w urzędzie, ale teraz jest na emeryturze i może cieszyć się sporą ilością czasu wolnego. Zjawiła się u nas po raz pierwszy rok temu, akurat w okresie Wielkanocy. Umówiła się na kilka dni, a ostatecznie przesiedziała prawie dwa tygodnie...
Chciała się na siłę zaprzyjaźnić
– Jezu, wszystko bym zrobiła, aby zamieszkać w tym mieście! – ciągle gadała z samego rana, dokładnie ustalając plan zwiedzania.
Jestem zatrudniona w sporej firmie wydawniczej, mój mąż również jest zapracowany, a tymczasem jego mama chyba liczyła na to, że będziemy ją obsługiwać. Ona sama nawet nie zaproponowała żadnej pomocy, a ja z kolei musiałam wokół niej biegać, podawać obiadki, kolacyjki i herbatki.
– Gość w dom, Bóg w dom! Nie słyszałaś nigdy czegoś takiego? – fuknęła teściowa, gdy wspomniałam, że niestety nie będę miała czasu, aby chodzić z nią po mieście.
Kiedy wracałam po pracy do domu, ledwo trzymałam się na nogach, a tu jeszcze oczekiwania teściowej, że będziemy jak papużki nierozłączki. Matka mojego ukochanego liczyła na to, że stanę się jej najbliższą przyjaciółką. Jakby mało było narzekań, że nie mam dla niej czasu, to zaczęła jeszcze krytykować to, jak gotuję!
Wszystko krytykowała
– Jak to? Zupka z torebki? – marudziła, kiedy wieczorami w pośpiechu szykowałam jakieś jedzonko.
Kanapeczki z żółtym serem albo pomidorkiem też jej nie podchodziły, makaronu z sosem także nie trawiła. Przepadała za wszelkimi wędlinami – pasztecikami, parówkami i mielonymi, a ja jako zapalona wegetarianka nawet nie zamierzałam rozważać podania tego na talerzach! Kąśliwe uwagi z jej ust sypały się jedna za drugą, ale do wsparcia jakoś się nie garnęła. Przecież nie broniliśmy jej korzystać z kuchni i mogła sobie przygotowywać, co chciała.
– Goście powinni być pod dobrą opieką, ja o was zawsze dbałam, gdy do mnie przyjeżdżaliście! – powtarzała.
– No jasne, bo mama ma tyle czasu wolnego, na litość boską! Przecież nie zamierzam brać wolnego, żeby oprowadzać mamę po wszystkich zakamarkach Krakowa! – w końcu nie wytrzymałam i wybuchłam któregoś dnia wieczorem.
Janek wyglądał, jakby zobaczył ducha. Miałam nadzieję, że stanie po mojej stronie, ale on nawet nie pisnął ani słówka! Tego dnia mieliśmy straszną awanturę, a na domiar złego teściowa zapewne wszystkiemu się przysłuchiwała, bo w tych nowych blokach to ściany mają grubość papieru… Gdy wreszcie wyjechała, byłam gotowa na piechotę pielgrzymować do Częstochowy, żeby podziękować Matce Boskiej za ten cud.
Miała niezły tupet
Ledwie zdążyły minąć jakieś cztery miesiące, a mama mojego ukochanego już planowała kolejną wizytę u nas. Co gorsza, tym razem postanowiła nie zjawiać się w pojedynkę…
– Wzięłabym ze sobą koleżankę, też jest już na zasłużonej emeryturze. Przyjaźnimy się od wielu lat, więc spokojnie, nie będę wam przyprowadzać do chałupy żadnej przypadkowej babki – oświadczyła. – Chyba nie sprawię wam problemu, co? Ostatnio nieźle się wynudziłam, bo wiadomo, Kraków to fajne miasto, ale bez przesady z tym samotnym łażeniem. No i w końcu będę mogła trochę czasu z Bogusią pobyć – trajkotała teściowa. – A, jeszcze jedno, Anetko kochana, dajcie nam dwa oddzielne pokoje do spania! Wiecie, Bogusia woli mieć swój kąt. Pamiętam, jak pięć lat temu, kiedy mieszkałyśmy razem w Kołobrzegu, to ciągle zrzędziła, że moje chrapanie jej sen z powiek spędza i biedaczka nie mogła przez to oka zmrużyć – szczebiotała mi do ucha
Cholera, jestem wściekła! Jakby mało było tego, że trzeba było ogarnąć dwa pokoje dla gości, to jeszcze te stare pierniki zapowiedziały, że zostaną u nas co najmniej dwa tygodnie! Myślę sobie: "Tego to ja nie przeżyję". Przez parę dni próbowałam wykombinować jakąś sensowną wymówkę, żeby jakoś wykręcić się od konieczności goszczenia teściowej w naszym domu, ale za cholerę nic mi nie wpadało do głowy.
– Pogadaj z mamą, Jasiek! Mam już tego serdecznie dosyć! Zdaję sobie sprawę, że Kraków jest piękny i może ją kręcić, ale do licha, nie prowadzę tu darmowego hotelu dla gości! – w końcu nie wytrzymałam i całą swoją frustrację skierowałam w stronę Jaśka.
Mąż zupełnie mnie nie rozumiał
– To moja mama! – wrzasnął. – Mam ją olać, bo ty masz dość gości?! Dobra, mieszkanie należy do ciebie, czego nie omieszkasz mi wypominać, ale tu chodzi o odwiedziny mojej mamy!
Z tego powodu, w niedzielę rano – nadal obrażeni na siebie i pełni złości – pojechaliśmy odebrać z dworca mamę Janka oraz jej koleżankę, która bez przerwy chichotała w irytujący sposób. Wpakowały się na kanapę z tyłu auta, od razu wytykając fakt, że to ja prowadzę, a nie mój mąż. No i zaczęły nawijać jak najęte… Dosłownie kilka chwil wystarczyło, żebym poczuła ból głowy, a przecież czekała nas jeszcze dłuższa wizyta moich gości.
Gdy znaleźliśmy się w domu, teściowa od razu ruszyła do rozpakowywania bagaży. Okazało się, że tym razem przywiozła ze sobą spory kosz wiklinowy wypełniony po brzegi przeróżnymi kiełbasami, wędlinami i wszelkim możliwym mięsiwem. Bez skrupułów upchnęła to wszystko do mojej lodówki, odsuwając moje jogurty i warzywa gdzieś w głąb.
– Wiesz Bogusiu, Aneta nie je mięsa – rzuciła teściowa do swojej koleżanki takim tonem, jakby bycie wegetarianką było co najmniej przestępstwem.
Zaciskając zęby, żeby przypadkiem nie palnąć czegoś niemiłego, zabrałam się za parzenie herbaty dla wszystkich. Przy okazji pokroiłam też kupioną wcześniej szarlotkę. Szczerze przyznam, że akurat tego wieczora czekało na mnie sporo roboty przy komputerze, ale lepiej było przez moment udawać perfekcyjną gospodynię domową, niż po raz kolejny słuchać pretensji mojej teściowej.
To było nie do wytrzymania
Parę dni później sytuacja wciąż była napięta. Mama męża wraz ze swoją przyjaciółką latały po całym mieście, a wieczorami wychodziły na potańcówki. Do domu wracały roześmiane i wstawione, budząc nas w środku nocy swoim zachowaniem. Potem obie pewnie spały do późna, a ja musiałam wstawać bladym świtem, żeby zdążyć do roboty... Przez cały pobyt teściowej i jej koleżaneczki byłam zła na małżonka, że broni swojej matki, podczas gdy w naszym mieszkaniu rządziły te dwie okropne kobiety!
Ich fatałaszki wisiały na grzejniku w toalecie, szafy były wypełnione po brzegi ciuchami, a z kuchni non-stop dochodził odór przypalonych potraw. Teściowa z kolei, niczym prehistoryczny gad, jadła prawie wyłącznie mięsiwo! Miałam tego serdecznie dosyć, a one tymczasem świetnie się bawiły! Kiedy po tygodniu ich wizyty, moja kumpela przyleciała z USA, niestety nie byłam w stanie zaprosić jej do siebie, gdyż mieszkanie zostało całkowicie zawłaszczone przez moją teściową wraz z tą cholerną Bogusią.
Czułam się jak intruz we własnym domu
Przez jej obecność w naszym mieszkaniu czułam się tak nieswojo, że wręcz skradałam się na palcach, onieśmielona tym, że gości u nas matka mojego ukochanego i jej koleżanka, która w gruncie rzeczy była mi kompletnie nieznajoma. W końcu, gdy minęło już dziesięć dni tej udręki, postanowiłam dać sobie spokój z wszelkimi subtelnościami i wprost spytałam teściowej, do kiedy planuje u nas zostać. Liczyłam, że taka bezpośredniość zirytuje ją na tyle, by się spakowała, wzięła manatki i kazała się odstawić prościutko na stację, ale gdzie tam… Wybełkotała coś o planach na najbliższe dni: czwartkowej wizycie w teatrze, piątkowej popijawie na parkiecie i sobotnich harcach pod sceną.
– A w niedzielę mamy ochotę wybrać się stateczkiem do Tyńca, zapowiada się przecudowna pogoda, no a w poniedziałek...
– Niebawem przyjadą moi znajomi i chcę ich ugościć we własnym domu! – warknęłam, totalnie ignorując savoir-vivre.
Rządziła się jak u siebie
Cóż, jak widać, porady mojej teściowej nie bardzo przypadły mi do gustu.
– Nie widzę w tym nic złego – oznajmiła bez ogródek, smarując bułkę majonezem i dokładając plasterek szyneczki. – Ty i Janek zajmiecie sypialnię, ja z Bogusią rozgościmy się w naszych pokojach, a dla gości zostawimy ten pokoik, gdzie trzymasz komputer – zasugerowała teściowa tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Opuściłam kuchnię, ponieważ przysięgam, myślałam, że zrobię jej krzywdę. Czy istnieje jakiś sposób na takie osoby? Te kobiety były pozbawione wyczucia, umiarkowania! Pojmuję, że mojej teściowej odpowiada przebywanie u nas, ale na litość boską, ileż można?!
Totalnie mnie to dobija. Przysięgam na wszystko, co dla mnie ważne, że rozważam nawet przeprowadzkę do mniejszego mieszkania. W końcu bez dodatkowych sypialni dla gości kłopot sam zniknie. A może wcale nie, bo znając tupet mojej teściowej, wpakowałaby się do nas, nawet gdybyśmy mieszkali w klitce. "Jesteście młodzi, rozkładane łóżko wam wystarczy, a ja się u was rozgoszczę" – niemalże słyszę w głowie te słowa mamy Jasia. Kiedy wreszcie skończy się ten horror?
Aneta, 30 lat