Reklama

Dzień naszego ślubu miał być najpiękniejszym w życiu. W teorii – bo w praktyce wszystko było trochę zbyt idealne. Michał wyglądał jak z katalogu, ceremonia odbyła się w urokliwym ogrodzie, a goście rozczuleni ocierali oczy. Uśmiechałam się, pozowałam do zdjęć, podawałam kieliszki i dziękowałam za życzenia, choć wewnątrz czułam narastające napięcie. Jakby coś w tej bajce zgrzytało, ale jeszcze nie wiedziałam co.

Reklama

Z prezentów zapamiętałam tylko jeden – bukiet suszonej lawendy od mojej teściowej, Jolanty. Bez ozdób, bez liściku. Po prostu podała mi go i zniknęła w tłumie. Zdziwiło mnie to wtedy, ale zbyłam myśl. Może taki miała gust. Może chciała się wyróżnić. Albo nie chciała być częścią tego dnia.

Teraz, kiedy patrzę wstecz, wiem jedno: Jolanta coś przeczuwała. A ja byłam zbyt zakochana, by zauważyć pierwsze rysy na idealnym obrazku szczęścia.

Wszystko wyszło na jaw

Minął ledwie miesiąc od ślubu, a ja już czułam, że coś się zmienia. Michał, jeszcze niedawno tak angażujący się w nasz związek, coraz częściej znikał wieczorami. Tłumaczył to nowym projektem w pracy i spotkaniami zespołu, które przeciągały się do późna.

– Znowu wychodzisz? – zapytałam, gdy sięgał po kurtkę.

– Anka z działu HR ma urodziny. Wpadnę na chwilę. Nie czekaj z kolacją – rzucił i pocałował mnie w czoło.

Znałam Ankę. Była jedną z tych kobiet, które zbyt często poprawiają włosy przy mężu innej kobiety. Ale zaufałam. Bo przecież Michał był moim mężem.

Kilka dni później, gdy Michał zasnął na kanapie, jego telefon zawibrował. Zerknęłam. I wtedy świat się zatrzymał.

„Tęsknię za twoimi dłońmi… Wczoraj było cudownie. Kiedy znów się spotkamy?” – przeczytałam, a mój żołądek ściągnął się do bólu. Otworzyłam całą konwersację. Były tam setki wiadomości. Flirt, wyznania, plany. Od miesięcy. Jeszcze przed ślubem.

Odsunęłam się od telefonu jak oparzona.

– Michał! – syknęłam przez zęby. – Kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć? Ufałam ci, a ty mnie przez cały czas zdradzałeś!

Zerwał się z kanapy jak oparzony.

– Co?! O co chodzi?!

– Nie udawaj! Te wiadomości, zdjęcia. Jak mogłeś… jeszcze przed ślubem?!

Patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami, a ja tylko stałam i czułam, że to nie jest chwilowy kryzys. To był koniec, który właśnie się zaczynał.

Symboliczna lawenda od teściowej

Po nieprzespanej nocy, z oczami jak po płaczu i sercem ciężkim jak ołów, zadzwoniłam do teściowej.

– Musimy porozmawiać. Dzisiaj. W cztery oczy. – powiedziałam szorstko.

– Dobrze. Przyjdź po południu – odparła, jakby czekała na ten telefon.

W jej mieszkaniu pachniało jak zawsze – starymi książkami i herbatą z hibiskusa. Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Ona napięta, ja na skraju wybuchu.

– Wiedziałaś? – zapytałam bez zbędnych wstępów.

– Sonia... – zaczęła, ale głos jej zadrżał.

Czy wiedziałaś, że Michał mnie zdradzał? Jeszcze zanim się pobraliśmy?

Zamilkła. Patrzyła w podłogę, jakby szukała tam odpowiedzi. W końcu westchnęła i skinęła głową.

– Domyślałam się. Nie miałam dowodów, ale… był jakiś inny. Uciekał wzrokiem, pachniał dziwnymi perfumami. Jestem matką, mam intuicję.

– I nic nie powiedziałaś? Pozwoliłaś mi za niego wyjść?

Dałam ci lawendę – odparła cicho.

– Lawendę?! – wybuchłam. – Myślałam, że to jakiś żart. Symboliczny bukiet w dniu ślubu?

– To nie był żart. Lawenda to była moja przestroga. Długo się zastanawiałam… Wiedziałam, że jeśli ci powiem wprost, Michał się wszystkiego wyprze. A ty… ty byś mu uwierzyła. A lawenda... lawenda symbolizuje brak zaufania. I to właśnie próbowałam ci przekazać.

Słowa wbiły się we mnie jak kolce. Miała rację. Uwierzyłabym.

– I co teraz mam z tym wszystkim zrobić? – wyszeptałam.

– Teraz, Sonia, musisz pomyśleć o sobie – powiedziała. – Tylko o sobie.

Nie zamierzałam mu wybaczyć

Czekał na mnie, gdy wróciłam od jego matki. Siedział przy stole z kubkiem zimnej kawy. Na twarzy miał zmęczenie, ale nie skruchę.

– Gdzie byłaś? – zapytał cicho.

– U twojej mamy. Rozmawiałyśmy o twoim życiu intymnym. Przed ślubem. I po – odpowiedziałam z chłodnym spokojem.

Zamarł.

– Sonia… To nie jest tak, jak myślisz…

– Proszę cię. Oszczędź mi tych frazesów. Masz coś, co warto dodać? Szczerze?

Milczał przez długą chwilę. Potem spuścił głowę.

– To się wydarzyło, zanim cię naprawdę pokochałem. To był błąd. Głupi, krótki romans. Zakończyłem to. Myślałem, że uda mi się zbudować z tobą coś prawdziwego.

– A później? Dlaczego nadal do niej pisałeś?

– Bo… bo bałem się. Że to wszystko się posypie. Że ty się zorientujesz. I że… – zawiesił głos.

– Że co? Że cię zostawię? Michał, przecież ty nigdy tak naprawdę ze mną nie byłeś.

Pokręcił głową, jakby chciał się wyprzeć sam siebie. Patrzyłam na niego – swojego męża – i nie widziałam już nic znajomego. Ani czułości, ani zaufania. Tylko obcego człowieka, który mnie oszukał.

– Daj mi szansę. Proszę. Wiem, że cię zraniłem, ale…

– Michał, ja nie jestem z tych, które wracają po zdradzie. Nie potrafię żyć z kłamstwem.

Wstałam i zostawiłam go z pustym kubkiem i zawieszoną w powietrzu ciszą.

Musiałam wyjechać

Spakowałam się w pół godziny. Walizka, kosmetyczka, kilka książek. Sukni ślubnej nie dotknęłam – wisiała w szafie jak wyrzut sumienia.

– Dokąd pójdziesz? – zapytał Michał, opierając się o framugę.

– Do mamy. Potem... nie wiem.

– To tylko kryzys. Możemy to naprawić.

To ty to zniszczyłeś. A ja nie zamierzam tego sklejać – powiedziałam bez złości, ale stanowczo.

Zamknęłam drzwi. Wsiadłam do taksówki i nie obejrzałam się za siebie.

U mamy panowała cisza. Podała mi herbatę, nie pytając o nic. Wiedziała. Matki zawsze wiedzą.

Przez pierwsze dwa dni milczałam. Trzeciego wyjechałam nad jezioro – samo południe, pusto, cicho. Usiadłam na pomoście i myślałam o wszystkim. O naszych randkach. O ślubie. O bukiecie z lawendy, który teraz wydawał się najbardziej przejmującym ostrzeżeniem.

Wieczorem zadzwoniłam do teściowej.

– Możemy się spotkać? – zapytałam.

– Oczywiście.

Rozmowa była inna niż poprzednio. Spokojniejsza.

– Przepraszam, że nie powiedziałam ci wszystkiego. Ale bałam się. Widziałam, że jesteś zakochana. A Michał... cóż, to mój syn, ale nie jest święty.

– Za to ja jestem głupia. Tak bardzo chciałam w to wszystko wierzyć.

– Nie byłaś głupia. Tylko dobra. I pełna nadziei. To się nie powinno kończyć cierpieniem. Ale czasem tak w życiu bywa.

Pokiwałam głową. Już bez łez. Decyzja zapadła. Bez wrzasku. Bez dramatów.

Miałam dość kłamstw

Po kilku tygodniach samotności wróciłam do miasta i wynajęłam małe mieszkanie. Było skromne, ale moje. Każdy krok, który stawiałam, był moim – bez jego cienia i fałszu.

Pewnego popołudnia, rozpakowując pudła, natknęłam się na suszoną lawendę – ten sam bukiet z dnia ślubu. Pachniał jeszcze intensywniej niż wtedy. Wzięłam go do ręki i uśmiechnęłam się gorzko.

– Lawenda, symbol wierności… – powiedziałam do siebie.

Telefon zadzwonił. Michał.

– Sonia, proszę, porozmawiajmy… – usłyszałam jego cichy głos.

– Nie wiem, czy jest o czym mówić – odparłam spokojnie.

– Popełniłem błąd. Chcę to naprawić. Daj mi szansę.

– Michał, to już nie moja sprawa. Nie mogę wrócić do tego, co było. To koniec.

Rozłączył się. Ja położyłam telefon na stole i westchnęłam.

Tego wieczoru spojrzałam na lawendę.

– To nie był przypadek – powiedziałam cicho. – To była przestroga.

Teraz miałam świadomość i siłę. Nie bałam się samotności. Bałam się powrotu do kłamstw.

– Teraz zaczynam żyć naprawdę – powiedziałam sama do siebie, patrząc w okno na nocne światła miasta.

Byłam wolna. I gotowa na wszystko, co przyniesie przyszłość.

Początek nowego życia

Minęły miesiące od momentu, gdy zostawiłam Michała i zaczęłam żyć na własnych zasadach. Jego próby naprawienia tego, co zniszczył, stały się coraz bardziej rozpaczliwe, ale ja nie potrafiłam już spojrzeć na niego tak jak kiedyś. Jego przeprosiny i obietnice brzmiały jak odległe echo – puste, niesprawiedliwe i nie dla mnie.

Każdego dnia patrzyłam na suszoną lawendę oprawioną w ramkę, która wisiała nad moim biurkiem. Ten prosty bukiet, który w dniu ślubu wydawał mi się zagadką, stał się symbolem mojej drogi – przestrogą i przypomnieniem, że wierność to wybór, który wymaga szacunku i uczciwości. Nie wystarczy kochać, jeśli nie potrafisz być szczery wobec drugiego człowieka.

Nie mogłam już dłużej udawać, że świat jest taki, jak kiedyś, ani że związek oparty na kłamstwie ma przyszłość. Znalazłam w sobie siłę, by ufać sobie i słuchać własnego serca. To był początek nowego życia – trudnego, ale mojego.

Pewnego dnia, podczas spotkania z przyjaciółką, usłyszałam:

– Sonia, jesteś silniejsza, niż myślisz.

Uśmiechnęłam się, czując, że wreszcie zaczynam wierzyć w te słowa. Nie było klasycznego szczęśliwego zakończenia, nie było natychmiastowego zapomnienia ani magicznego wymazania bólu. Była prawda – bolesna, wymagająca, ale dająca wolność.

I byłam ja. Kobieta, która wybrała siebie ponad fałsz i zdradę. Gotowa, by zacząć jeszcze raz, krok po kroku, na własnych warunkach. Bo czasem najważniejsza miłość to ta, którą dajemy sobie sami.

Sonia, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama