„Teściowa olewa naszą rodzinę. Ma paznokcie zrobione lepiej niż ja i nie widzi świata poza swoim lubym z Wrocławia”
„Kiedyś miałam wsparcie. Teresa, jego mama, moja teściowa – była cudowna. Pomagała, zabierała Maję na spacery, przynosiła zupę, kiedy byłam przeziębiona. Czasem mówiła: Ty odpocznij, ja przypilnuję dzieci. A potem przeszła na emeryturę i... wszystko się zmieniło”.

- Redakcja
Mam na imię Dorota. Mam czterdzieści dwa lata, dwójkę dzieci, męża i wieczny ból głowy. Pracuję na pół etatu w lokalnej bibliotece, żeby jakoś to wszystko ogarnąć, bo przedszkole, bo szkoła, bo obiady, bo zakupy, bo pranie. Bo życie. Wieczorami padam na twarz, a potem i tak nie mogę zasnąć, bo w głowie kłębią się listy rzeczy do zrobienia.
Mój mąż Marek jest... jakby to ująć. Dobrym człowiekiem. Tylko jakoś tak... nieobecnym. Zawsze zmęczony, zawsze potrzebujący odpoczynku, zawsze „zaraz”, „jutro”, „później”. W naszym domu nie ma awantur, bo nie ma z kim się kłócić – Marek po prostu wychodzi z pokoju. Kiedyś miałam wsparcie. Teresa, jego mama, moja teściowa – była cudowna. Pomagała, zabierała Maję na spacery, przynosiła zupę, kiedy byłam przeziębiona. Czasem mówiła: „Ty odpocznij, ja przypilnuję dzieci.” A potem przeszła na emeryturę i... wszystko się zmieniło.
Teraz jest w klubie seniora, chodzi na jogę, co miesiąc wyjeżdża na warsztaty albo kursy, zaczęła randkować i wrzuca zdjęcia z jakimś Romkiem z Wrocławia. Zawsze uśmiechnięta, zadbana, z paznokciami zrobionymi lepiej niż moje w dniu ślubu. Nie mam jej tego za złe. Ale czuję, że już nie mogę liczyć na jej wsparcie.
– I co, znowu joga? – zapytałam Magdę, koleżankę z pracy, opowiadając o ostatnim weekendzie teściowej.
– Serio? W tym wieku? – uniosła brew. – Moja mama to by się ucieszyła, jakby mogła chociaż raz w miesiącu zobaczyć wnuki. A twoja biega jak nastolatka.
– Dokładnie – westchnęłam. – Kiedyś myślałam, że jak przejdzie na emeryturę, to nam trochę pomoże. Ale ona twierdzi, że teraz „zaczyna żyć”.
Nawet jej trochę tego zazdrościłam. Czasem sobie myślę: „Co by było, gdyby Marek choć raz powiedział: Dorota, dziś ja odbiorę Maję i Stasia, a ty po prostu połóż się i nie rób nic?” Ale wiem, że tego nie usłyszę.
Nie mogę liczyć na moją teściową
Teresa wpadła na herbatę. Siedziała na fotelu jak jakaś dama. Miała pomalowane usta i paznokcie w kolorze bordo. Maja i Staś bawili się w swoim pokoju, Marek oczywiście został dłużej w pracy.
– Cieszę się, że wpadłaś – powiedziałam, podając jej filiżankę. – Dzieci bardzo się ucieszyły, jak usłyszały, że przyjdziesz.
Teresa uniosła brwi, nieco zaskoczona.
– A, to dobrze. Ostatnio tak mało się widzimy, że nawet nie wiem, kiedy tak urosły.
– Słuchaj, chciałam cię o coś zapytać. Wiem, że masz teraz swoje sprawy, ale... czasem naprawdę przydałaby mi się pomoc. Tylko żeby ktoś odebrał Maję z przedszkola, jak mam dłuższy dyżur. Albo popilnował Stasia przez godzinę, żebym mogła chociaż zakupy zrobić bez wózka i biegania za nim między regałami.
Teresa odstawiła filiżankę. Miała ten swój spokojny, nieco zdystansowany wyraz twarzy, jakby rozważała coś znacznie ważniejszego niż mój prozaiczny problem.
– Doroto – zaczęła, wyraźnie ważąc słowa – ja już swoje wychowałam. Nie po to wychowałam syna, żeby teraz niańczyć jego dzieci.
Chciałam coś odpowiedzieć, zaprotestować, zapytać, czy ona naprawdę to powiedziała, ale nie mogłam. Nie dałam po sobie poznać, jak bardzo mnie to dotknęło. Po prostu pokiwałam głową i przez resztę spotkania ograniczyłam się do zdawkowych odpowiedzi. Wieczorem opowiedziałam o wszystkim Markowi. Leżał na kanapie, przeglądał coś w telefonie. Przerwał tylko na chwilę.
– Mhm. No tak... Mama teraz chce pożyć trochę dla siebie. No i w sumie... nie ma obowiązku – wzruszył ramionami.
Wrócił do ekranu, jakby temat się wyczerpał. A ja poczułam, że właśnie zostałam sama z czymś, czego nie da się już nikomu przekazać. Nie chodziło jedynie o pomoc. Chodziło o to, że kiedyś byliśmy rodziną.
Rozmowa z mężem
W ciągu następnych tygodni rozmowy z Teresą ograniczyły się do uprzejmych „dzień dobry” i „do widzenia”. Wpadała czasem po coś do Marka, oddawała mu książki, przynosiła mu sok z granatu, który podobno wspomaga koncentrację. Mnie traktowała jak powietrze. Żadnych pytań o dzieci, żadnej próby kontaktu. Maja kilka razy pytała, czy babcia przyjdzie pobawić się w sklep, ale nie umiałam odpowiedzieć nic, co nie byłoby kłamstwem albo rozczarowaniem. Staś przestał o niej wspominać w ogóle.
Zamiast wspólnych obiadów, na które kiedyś przychodziła co niedziela, zostały zdjęcia na jej profilu. Uśmiechnięta Teresa z grupą ludzi w kolorowych fartuchach na warsztatach malarskich. Teresa na jodze w ogrodzie. Teresa na randce z mężczyzną, którego nikt z nas nie znał. W czerwonej sukience. Pewnego dnia wróciłam z pracy, a Marek siedział w kuchni z herbatą. Zebrałam się w sobie, chciałam znów porozmawiać o jego mamie.
– Marek, powiedz mi coś szczerze – zaczęłam. – Nie dziwi cię zachowanie twojej matki?
Popatrzył na mnie, jakbym powiedziała coś niezręcznego.
– W sensie?
– W sensie, że kiedyś była zupełnie inna. Ciepła. Troskliwa. Teraz... jakby żyła w zupełnie innym świecie.
Wzruszył ramionami.
– Może jej po prostu było trudno zrezygnować z życia, kiedy przeszła na emeryturę. Może chce się odnaleźć. Zrobić coś dla siebie.
– A my? My nie istniejemy? Nie obchodzą jej wnuki?
– Daj spokój, Dorota. Przecież nikt jej nie zabronił widywać się z dziećmi. Nie chce – to jej sprawa.
– Twoja też – powiedziałam cicho.
Nic nie odpowiedział. Przesunął kubek i odwrócił wzrok.
Napięta sytuacja
Nie pamiętam, skąd wiedziałam, że ona też tam będzie. Rodzinne spotkania u siostry Marka zawsze były obowiązkowe – chrzty, imieniny, rocznice. Teresa nigdy nie odpuszczała. Mimo wszystko miałam nadzieję, że tym razem się nie pojawi. Ale przyszła. W białej bluzce, z broszką, której nie widziałam na niej nigdy wcześniej. Uśmiechnięta. Jakby nic się nie wydarzyło.
Staliśmy wokół stołu, dzieci już biegały po ogrodzie, a dorośli dzielili się uwagami o pogodzie i ogórkach kiszonych. Teresa nalewała sobie kompotu, kiedy szwagier zapytał ją, czy przyjedzie na występ wnuczki z okazji Dnia Babci.
– Oj, nie wiem, kochani, mam wtedy warsztaty z wyrażania emocji. Prowadzi je taka kobieta, świetna, z Krakowa. Powiedziała, że każda kobieta po sześćdziesiątce ma prawo przestać być tylko babcią. I chyba coś w tym jest.
Zapanowała cisza. Nikt się nie odezwał. Wzięłam torebkę, kurtkę i wyszłam, nawet nie mówiąc dzieciom, że wrócimy wcześniej. W samochodzie siedziałam kilka minut, zanim przekręciłam kluczyk. W drodze do domu Maja spytała cicho:
– Mamo, czemu jesteś smutna?
Nie umiałam odpowiedzieć. Marek, który wsiadł do auta chwilę po nas, tylko rzucił:
– Zostaw ją. Babcia znów coś palnęła.
I wtedy dotarło do mnie, że on już dawno się z tym pogodził. Z jej nieobecnością. Z tym, że nie jesteśmy ważni. A ja wciąż próbowałam zbudować coś, czego już nie było.
Po tej rozmowie nie dzwoniłam już do Teresy. Nie wysyłałam zdjęć dzieci. Nie zapraszałam na żadne przedstawienia, chociaż Maja przez kilka tygodni dopytywała, czy babcia się spóźniła, czy może była na końcu sali i nie chciała się pokazać. Przestałam jej tłumaczyć. W końcu i ona przestała pytać.
Zorganizowałam nasze życie tak, żeby nie musieć liczyć na nikogo. Wstawałam przed szóstą, szykowałam śniadanie, pakowałam kanapki, zawoziłam dzieci, pracowałam, wracałam, gotowałam, kąpałam, usypiałam, prasowałam, padałam. I od nowa. Nie narzekałam. Nie mówiłam już Magdzie, że jestem zmęczona. Nie mówiłam nikomu nic. Marek zamykał się w sobie coraz bardziej. Znikał za ekranem komputera, wychodził wieczorami, mówiąc, że musi „przewietrzyć głowę”. Nie kłócił się. Po prostu coraz mniej mówił. Byliśmy jak współlokatorzy z grafikami, które się nie pokrywają.
Pewnego wieczoru wzięłam telefon i z ciekawości weszłam na profil Teresy. Ostatnie zdjęcie było z jakiegoś koncertu jazzowego. Siedziała przy stoliku z lampką wina i jakimś mężczyzną w marynarce. Mieli splecione palce. Uśmiechali się. Oznaczyła go – Romek, Wrocław. W tle przyciemnione światło i zespół, który znałam tylko z audycji radiowych. Zamknęłam telefon i poszłam do łazienki. Patrzyłam na swoje odbicie. Włosy związałam rano w niedbały koczek, bluzka miała plamkę po kolacji Stasia. Cienie pod oczami nie chciały się już rozjaśniać nawet korektorem. Wróciłam do sypialni. Marek leżał z laptopem.
– Wszystko w porządku? – zapytał bez odrywania wzroku od ekranu.
– Tak – odpowiedziałam i zgasiłam światło.
Nie chciałam rozmawiać. Nie miałam już w sobie siły, żeby cokolwiek tłumaczyć. Zamknęłam oczy i próbowałam zasnąć. Na próżno.
Dorota, 42 lata
Czytaj także:
- „Moja teściowa to farbowana arystokratka. Udaje wielką paniusię z rodowodem, a ze szpilek od Armaniego wyłazi jej słoma”
- „Teściowa zawsze odstawiała festiwal żenady i w końcu powiedziałam dość. Mąż nie wybaczy mi tego, co zrobiłam”
- „Teściowa odstawia cyrk i daje mi rady ze średniowiecza. Nie dociera do niej, że nie chcę wychować córki na potulną gosposię”