Reklama

Zawsze byłam tą rozsądną. Tą, która planuje zakupy z wyprzedzeniem, odpisuje na wiadomości od razu i nigdy nie zapomina o urodzinach cioci Marii. Taką byłam żoną, matką i – o ironio – synową. Miałam życie, w którym wszystko miało swoje miejsce. Marek, mój mąż, pracował w dziale IT lokalnej firmy, dzieci – Zosia i Kuba – chodziły do szkoły, a ja ogarniałam całą naszą codzienność z zegarmistrzowską precyzją.

Reklama

Halina, moja teściowa, przez lata wpisywała się w ten obrazek jak dobrze wyprasowany obrus na święta. Zawsze z dystansem, zawsze elegancka. Drobna, szczupła, pachnąca francuskimi perfumami i mówiąca z takim spokojem, jakby wszystko miało logiczne uzasadnienie. Nasza relacja była poprawna – nic więcej, ale i nic mniej. Wiedziałam, że nie zostaniemy przyjaciółkami, ale mogłam na niej polegać, gdy trzeba było popilnować dzieci albo podać przepis na jej legendarne pierogi z grzybami.

Rozwód Haliny z ojcem Marka spadł na nas jak grom z jasnego nieba. Byli razem ponad trzydzieści lat. Nigdy się nie kłócili. A przynajmniej nie przy innych. Kiedy powiedziała, że się wyprowadza, myślałam, że to żart. A jednak – spakowała walizki, zniknęła z miasta i na wiele miesięcy również z naszych rozmów. Marek niechętnie o tym mówił, dzieci nie dopytywały, a ja... Cóż, zajęłam się codziennością. Do dnia, w którym Halina wróciła. Ale nie ta sama.

Nie ta w garsonce i z kotletem w specjalnym termosie. Nie ta, która miała zawsze idealnie spięte włosy i robiła zakupy w delikatesach „na kartę seniora”. Wracająca Halina miała czerwone usta, odsłonięte nogi jak u dwudziestolatki, tatuaż na ramieniu i konto na tzw. socialach, które znały moje dzieci zanim ja w ogóle odkryłam, że istnieją. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek.

Halina wróciła zmieniona

Wróciliśmy późno. Marek marudził, że jest zmęczony i że rano ma ważny „call” z zespołem. Dzieci spały już od dawna, a ja jeszcze na chwilę usiadłam przy stole, bo potrzebowałam momentu ciszy. Wtedy telefon zawibrował. Wiadomość od Marty: „Olga… To Twoja teściowa?”. Dołączone zdjęcie przedstawiało kobietę na parkiecie w klubie – błyszcząca sukienka, wysokie szpilki, wokół młodzi faceci. W pierwszej chwili pomyślałam, że ktoś sobie żartuje. Ale to była Halina. Uśmiechnięta, roztańczona, ze szklanką czegoś kolorowego w dłoni. Wysłałam zdjęcie Markowi, który właśnie wszedł do kuchni po wodę.

– To chyba jakiś żart… To na pewno nie ona – powiedział z niedowierzaniem, przeglądając wiadomość.

– Zobacz dokładnie. Jej twarz, jej kolczyki. I ten tatuaż – wskazałam na ramieniu kobiety znajomy symbol, który jeszcze niedawno był tylko pomysłem „dla żartu”.

– To jakieś fejkowe konto, montaż, coś... – próbował dalej zaprzeczać, ale było widać, że i on już nie ma wątpliwości.

– Marek… Twoja mama wróciła – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.

Usiadł obok mnie bez słowa, wpatrzony w ekran. Kolejne powiadomienie, że ktoś oznaczył Halinę w relacji. Tym razem tańczyła na środku parkietu, obejmowana przez chłopaka, który wyglądał, jakby dopiero skończył studia. Wyglądała, jakby miała znowu dwadzieścia lat.

– Co ona wyprawia? – wyrwało się Markowi.

Nie odpowiedziałam. Bo ja też nie miałam pojęcia. Zamknęłam telefon i spojrzałam na niego. Zobaczyłam w jego oczach to samo, co i ja czułam: zażenowanie, niepokój i coś jeszcze – wstyd. Ale nie taki zwykły, osobisty, tylko ten, który odczuwa się za kogoś. Wstyd, który mógł rozlać się szeroko i dotknąć wszystkiego: dzieci, sąsiadów, kolegów z pracy. W naszym świecie nie było miejsca na takie obrazki.

Wyszłam z kuchni, zostawiając Marka sam na sam z ekranem. Położyłam się do łóżka, ale nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie pojawiały się pytania, których nie chciałam zadawać głośno. Czy to jeszcze nasza Halina? Czy powinniśmy coś z tym zrobić? I jak, u licha, wytłumaczymy to dzieciom?

Czułam, że robię się czerwona

Imieniny cioci Danuty. Te same krokiety, ten sam sernik, ci sami ludzie. Dzieci biegały między stołem a korytarzem, wujek Marian opowiadał dowcipy, których nikt już nie chciał słuchać. A potem temat zszedł na Halinę.

– Widziałam ją w internecie – powiedziała ciocia z miną mówiącą: „Nie chcę, ale muszę”. – Tańczyła. W klubie. Z jakimś młodym chłopakiem. Wiesz, wygląda teraz jakby miała dwadzieścia pięć lat. Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.

Zapadła cisza, taka dziwna, napięta. Ktoś zażartował: „No, no, Halina chyba odkryła eliksir młodości”. Ktoś inny spytał półgębkiem: „Czy to nie wasza mama?”. A ja poczułam, jak moja twarz robi się czerwona. Zosia i Kuba spojrzeli na nas zdezorientowaniem. W drodze do domu nie odzywaliśmy się z Markiem prawie wcale. Dzieci siedziały cicho z tyłu, jakby wyczuwały, że coś jest nie tak.

– Mamo? Babcia… zmieniła się? – zapytał Kuba nagle.

Zacisnęłam dłonie na kierownicy.

– Tak, trochę się zmieniła. Ale to wciąż babcia.

Wieczorem, gdy dzieci już spały, powiedziałam do Marka:

– Musimy z nią porozmawiać. To się wymyka spod kontroli.

Skinął głową. I nie zaprzeczył.

Ludzie się z niej śmiali

Poprosiliśmy Halinę, żeby wpadła do nas w sobotę. Tylko my, bez dzieci. Napisałam, żeby nie musiała się stroić, że to zwykła rozmowa przy kawie. Marek dodał w wiadomości: „Wpadnij po prostu, mamo, bez ceregieli”. A jednak, gdy otworzyłam drzwi, stała przede mną kobieta, która wyglądała jak przed wyjściem na bankiet. Mocny makijaż, obcisła sukienka, paznokcie dłuższe niż kiedykolwiek wcześniej. Pachniała intensywnie. Uśmiechała się szeroko.

– Cześć kochani! Jak dobrze was widzieć! – zawołała z przesadnym entuzjazmem i pocałowała mnie w policzek.

Usiedliśmy w salonie. Halina rozsiadła się swobodnie, jakby właśnie wróciła z wakacji, a nie z klubu o trzeciej nad ranem. Marek nie mógł się powstrzymać.

– Mamo, błagam, przestań się tak zachowywać. To nie jesteś ty...

– Właśnie, że jestem – odpowiedziała spokojnie. – Po raz pierwszy od lat.

– Ale ludzie się z ciebie śmieją – wtrąciłam. – Dzieci też to widzą. Nie rozumieją, co się dzieje.

– A ja całe życie się bałam, co ludzie powiedzą. I co z tego miałam? – zaśmiała się cicho, ale bez cienia radości.

– A rodzina? – zapytał Marek. – Ja? Olga? Zosia, Kuba? My się po prostu martwimy.

– Przestańcie. Zawsze miałam być jakaś. Dobrze wychowana, przykładna żona, troskliwa matka. Teraz jestem wolna. I chcę żyć. I nie zamierzam się z tego tłumaczyć.

Nie powiedziała tego z agresją. Raczej z czymś w rodzaju zmęczenia. Jakby jej się już nie chciało nic nikomu udowadniać. Patrzyłam na nią i czułam… złość. Bo przecież to nie była jakaś znajoma z sieci, tylko matka mojego męża. Babcia moich dzieci. Ktoś, kto miał być filarem, a nie burzą.

– Chociaż raz mogłabyś pomyśleć o innych – wyrwało mi się.

– Myślałam przez sześćdziesiąt lat – odpowiedziała. – Teraz myślę o sobie.

Byłam wściekła i zazdrosna

Nie spałam prawie całą noc. Marek chrapał obok, jakby nic się nie wydarzyło. Wstałam przed piątą. Usiadłam w kuchni, zaparzyłam kawę i sięgnęłam po telefon. Otworzyłam konto Haliny. Miała nowe zdjęcia. Jedno z baru na dachu jakiegoś hotelu, drugie w koronkowym body, trzecie z podpisem: „Wreszcie czuję, że jestem sobą. #freedom #nowaja #lepiejbezciebie”.

Nie wiedziałam, co boli bardziej – zdjęcia czy te hasztagi. Przewijałam dalej. Komentarze. Serduszka. „Ikona!”, „Zazdroszczę odwagi!”, „Pani Halinko, sztos!”. Wśród komentujących byli młodzi faceci, niektórych z nich pamiętałam z relacji, gdzie tańczyli z nią w klubie. Zatrzymałam się na filmiku. Siedziała na jakimś motorze. Miała ramoneskę, czerwone usta i uśmiech, który przypominał mi moją własną matkę, gdy ta po raz pierwszy pozwoliła sobie na wakacje bez taty.

Poczułam w gardle dziwne ciepło. Nie płakałam. Nie byłam smutna. Raczej wściekła. I... zazdrosna. Tak, zazdrość przyszła jak zimny przeciąg. Ona żyła. Nie gotowała obiadów, nie chodziła na zebrania w szkole, nie martwiła się, że dzieci nie mają czystych skarpetek. Była widoczna. Podziwiana. A ja? Ja siedziałam w kuchni w poplamionej bluzie i rozważałam, czy lodówka nie zaczyna przypadkiem dziwnie buczeć.

Zaczęłam się porównywać. Jej włosy, jej ciało, jej życie. Odrzucałam to, po chwili znowu zazdrościłam. Potem czułam pogardę. A zaraz znów zazdrość. Emocje krążyły we mnie jak na karuzeli, której nie dało się zatrzymać. Spojrzałam na swoje odbicie w szybie. Bez makijażu, z podkrążonymi oczami. Kobieta z dwójką dzieci, z kredytem i kalendarzem pełnym terminów. Zastanawiałam się, czy ja też tak skończę. Zamknięta w życiu, które sama sobie wybrałam. I z którego nie umiem uciec.

Kobieta to nie tylko matka

Pojechałam do niej sama. Bez Marka, bez dzieci, bez uprzedzenia. Zatrzymałam się przed małą kawiarnią na obrzeżach miasta, którą oznaczyła niedawno w jednej z relacji. Wzięłam głęboki oddech i weszłam. Siedziała przy oknie, z filiżanką espresso i otwartym notatnikiem. Ubrana jak zwykle ostatnio – krótka spódnica, długie kolczyki, usta czerwone jak maki. Zobaczyła mnie i tylko skinęła głową. Jakby się mnie spodziewała.

– Nie mam prawa cię powstrzymywać – zaczęłam, zanim usiadłam. – Ale nie mogę udawać, że nic się nie dzieje.

– Wiem – odpowiedziała spokojnie. – I nie oczekuję, że mnie zrozumiesz. Ale nie będę już przepraszać.

– A my? Marek? Dzieci? One cię kochają, ale nie wiedzą, jak cię teraz postrzegać.

Halina spojrzała w bok. Przez chwilę milczała.

– Może właśnie czas, żeby nauczyły się, że kobieta to nie tylko matka. Że może być też sobą. I że wolność ma swoją cenę.

– Ale one są jeszcze małe – powiedziałam, prawie szeptem. – One tego nie rozumieją.

– Zrozumieją kiedyś – odpowiedziała. – A jeśli nie, to przynajmniej będą wiedziały, że można żyć inaczej.

Popatrzyłam na nią dłużej. Już nie jak na teściową. Raczej jak na kobietę, która coś utraciła, ale też coś odzyskała. Nie miałam siły ani prawa, żeby jej tego zabierać. A mimo to wciąż mnie to bolało.

– Ja tylko chcę spokoju dla rodziny – powiedziałam w końcu. – Dla dzieci. Dla Marka.

– A ja chcę wreszcie poczuć, że jestem żywa.

Nie miałyśmy do siebie już nic więcej. Wyszłam z kawiarni i długo stałam przy samochodzie. W głowie nie było żadnej jasnej odpowiedzi. Tylko pytania.

Może ja też coś zgubiłam

Nie wiem, jak to się dalej potoczy. Halina wróciła do swojego rytmu – zdjęcia, relacje, wyjazdy, kluby. Nadal flirtuje, wrzuca zdjęcia z filtrami, publikuje cytaty o wolności, które sprawiają, że nie wiadomo, czy się śmiać, czy martwić. Dzieci już o nic nie pytają. Może się przyzwyczaiły. Może po prostu przestały rozumieć, kim jest ich babcia.

Staram się chronić ich przed tym, co może je zdezorientować, ale nie chcę być cenzorem. Nie chcę zbudować im świata, w którym wszystko musi być zgodne z oczekiwaniami. Chociaż... przyznam – kusi mnie to. Czasem, późnym wieczorem, zaglądam na jej profil. Coś mnie tam ciągnie. Może to ciekawość. Może resztki złości. A może to, czego najbardziej się boję – podziw. Za odwagę, której sama w sobie nie widzę.

Zawsze żyłam jak trzeba. Nie za głośno, nie za cicho. Poprawnie. A teraz siedzę w swoim bezpiecznym domu i zastanawiam się, czy coś mi nie umknęło... Nie wiem, czy potrafię ją zaakceptować. Ale wiem, że nie chcę być kobietą, która tylko ocenia innych. Może to właśnie od niej powinnam się nauczyć odwagi... choć wciąż mnie przeraża.

Olga, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama