Reklama

Nie jestem pewna, kiedy dokładnie zaczęłam się czuć jak widmo w swoim własnym domu. Może to był ten dzień, kiedy przez łzy nie widziałam pieluch, rozlanej kawy i zimnej zupy. Może wcześniej – kiedy Marek przestał pytać, czy chcę coś zjeść i tylko rzucał „co u małego?” od progu. Ale tamtego poranka, po kolejnej bezsennej nocy z naszym synkiem przy piersi, po raz pierwszy powiedziałam głośno:

Reklama

– Marek, ja już nie wyrabiam.

Spojrzał na mnie zza kubka kawy i westchnął. A potem zadzwoniła Zofia.

– Zatrudnijcie Kasię – rzuciła tonem, który nie znosił sprzeciwu. – Córka mojej przyjaciółki. Pracowała z dziećmi, złota dziewczyna. Nikola, będziesz miała wreszcie trochę odpoczynku.

Nie miałam siły protestować. Nie od razu się zgodziłam, ale pomyślałam, że może to wybawienie? Może z Kasią odzyskam trochę siebie? I tak za jakiś czas Kasia pojawiła się w naszym życiu – z uśmiechem, ciepłym spojrzeniem i idealnie dobranym swetrem. Zabrała małego na spacer, upiekła ciasto, pogłaskała psa, rzuciła jakiś żarcik do Marka. A on… zaśmiał się pierwszy raz od miesięcy. I wtedy coś we mnie drgnęło. Coś cicho, ledwo słyszalnie. Jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek. Początek mojej cichej porażki...

Nie miałam siły się kłócić

– Zatrudnijcie Kasię – powiedziała Zofia kolejny raz, siedząc przy naszym stole jakby to był jej własny dom. – Taka dziewczyna to skarb. Córka mojej przyjaciółki, zna się na dzieciach, opiekowała się wcześniej bliźniakami. Delikatna, mądra, potrafi ogarnąć dom, a i jeszcze ci pomoże z małym.

Siedziałam z opuszczonymi ramionami, trzymając w dłoniach zabawkowego misia, którego synek zostawił na krześle. Czułam się jak obserwatorka we własnym życiu. Marek przytaknął bez chwili zawahania.

Może to dobry pomysł – powiedział, nawet nie patrząc na mnie. – Nikola, nie dajesz rady sama, a mama zna tę Kasię, mówi, że jest godna zaufania.

Nie zapytał, co ja o tym myślę. Nie zastanowił się, czy naprawdę chcę obcej osoby w naszym domu, z naszym dzieckiem, w naszej przestrzeni. Zofia mówiła dalej, przekonana, że robi to dla mojego dobra. W rzeczywistości czułam, jak zabiera mi ostatni skrawek decyzyjności.

– Odciąży cię, będziesz mogła odpocząć, może nawet wrócić szybciej do pracy. – Jej głos był miękki, ale pewny. – Zobaczysz, pokochasz ją. Wszyscy ją kochają.

Zacisnęłam usta i skinęłam głową. Nie miałam siły się kłócić. Wciąż byłam rozbita po porodzie, przytłoczona nową rolą, w której czułam się jak aktorka bez scenariusza. Przez chwilę zastanowiłam się, czy to tylko zmęczenie, czy może coś więcej? Nie umiałam określić tego, co czułam. Dyskomfort? Niechęć? Instynkt? Nie miałam odpowiedzi. Kiedy Zofia wyszła, Marek od razu sięgnął po telefon.

– Zadzwonię do tej Kasi. Umówimy się na spotkanie. Zobaczysz, Nikola, wreszcie sobie odetchniesz. Widzę, że naprawdę tego potrzebujesz.

Chciałam powiedzieć: „Nie teraz”, „Daj mi czas”, „Nie chcę jej w moim domu”, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Słuchałam, jak mąż rozmawia z Kasią, śmieje się do słuchawki i umawia ją na sobotę. Siedziałam w ciszy. W tej chwili pierwszy raz poczułam, że coś jest nie tak. I że nikt mnie nie zapytał, czy jestem gotowa na pomoc, która wcale nie była moim pomysłem.

Mój mąż flirtował z nianią

Kasia przyszła w sobotę punktualnie. Miała na sobie granatowy płaszcz, pod którym widać było delikatną sukienkę w drobne kwiaty. Uśmiechnęła się do mnie ciepło, jakbyśmy się znały od lat. Zanim zdążyłam się odezwać, pochyliła się nad wózkiem i zagadała do mojego synka takim tonem, że nawet on, mimo że ostatnio często marudził, zamilkł z zaciekawieniem.

– Dzień dobry, Nikola. Cieszę się, że mogę pomóc. – Podała mi dłoń. – Zosia dużo mi o was opowiadała.

Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Uścisnęłam jej dłoń, chłodno, z pewną rezerwą, ale ona tylko się uśmiechnęła szerzej. Już w pierwszych minutach zdążyła zapytać, czy może zrobić herbatę, czy ma gdzieś schować kurtkę i czy dziecko śpi lepiej w ciszy czy przy różowym szumie. Odpowiadałam zdawkowo, z poczuciem, że moje odpowiedzi nie mają znaczenia. Kasia zdawała się wiedzieć wszystko. Marek wpadł do kuchni, zobaczył ją i rozpromienił się tak, jak dawno nie widziałam.

– No cześć! Kasia, prawda? Super, że jesteś. Dzięki z góry, że nam pomożesz.

Rozmawiali lekko, swobodnie. On pytał, czy jeszcze piecze swoje słynne ciasta, ona śmiała się, że ostatnio nie miała czasu, ale specjalnie dziś zrobiła szarlotkę. Wypakowała ją z torby, zanim zdążyłam zaprotestować. Stałam przy kuchennym blacie i słuchałam, jak mój mąż flirtuje z nianią naszego dziecka. W jego głosie było coś, czego nie słyszałam od miesięcy – entuzjazm. Jakby ożył na jej widok. Kasia nie zachowywała się nachalnie, ale była pewna siebie, obecna, pełna wdzięku. Nie mogłam przestać patrzeć, jak dobrze się dogadują. Nie miałam w sobie złości, jeszcze nie. Tylko ten dziwny ścisk w żołądku, jakby moje miejsce w tym domu zaczynało się przesuwać.

Wieczorem, kiedy Kasia poszła, Marek rzucił mimochodem:

– Naprawdę świetna dziewczyna. Widać, że się zna. I ma chyba to coś, co uspokaja dzieciaki.

– Mhm – odpowiedziałam i zaczęłam zbierać talerze.

– Dobrze, że mama ją poleciła. Złoty strzał.

Pomyślałam, że nikt nie zauważył, jak milczę przez cały dzień. Jak stoję z boku. Kasia weszła w naszą codzienność jak ktoś długo wyczekiwany, tylko... nie przeze mnie.

Nie poczułam rozpaczy

Tego dnia wyszłam wcześniej do lekarza. Kolejka była krótka, więc całość zajęła mi mniej, niż przewidywałam. Pomyślałam, że może wrócę pieszo, przewietrzę się. Z każdą przecznicą czułam się trochę lżejsza, aż do momentu, gdy dotarłam pod dom. Wtedy coś mnie tknęło. Może to był ten obcy śmiech, który niósł się z otwartego okna kuchni. Albo znajome zdanie Marka, które padło zbyt miękko, zbyt żartobliwie. Nie wiem. Otworzyłam drzwi cicho, nie wołając nikogo. Weszłam na palcach, instynktownie. Usłyszałam odgłos przewracanych kartek książki dla dzieci i czytany przez Kasię fragment bajki. W tle brzęk naczyń. Gdy minęłam przedpokój, zatrzymałam się.

Marek i Kasia stali w kuchni, bokiem do mnie, tak blisko, że mogłabym przysiąc, że ich ramiona się stykały. Ona odwróciła się w jego stronę i zaśmiała się w ten swój ciepły sposób, który już zdążyłam rozpoznać. A on... pochylił się i pocałował ją lekko, tak jak kiedyś mnie, kiedy byliśmy jeszcze tylko we dwoje. Jakby to było coś naturalnego, coś codziennego. Zamarłam. Nie wpadłam do kuchni. Nie zrobiłam awantury. Nie krzyknęłam.

Stałam i patrzyłam, dopóki nie zauważyli, że nie są już sami. Wtedy cofnęłam się o krok, potem drugi, powoli, bezgłośnie. Wyszłam, zanim zdążyli się na dobre odwrócić. Zeszłam na dół i usiadłam na schodach. Dłonie miałam lodowate, serce spokojne, aż nienaturalnie. Nie czułam złości. Nie czułam rozpaczy. Tylko puste echo w środku. Jakby coś się zatrzymało. Wróciłam do mieszkania godzinę później. Kasia już wyszła. Marek nie zapytał, czemu tak długo mnie nie było. Powiedział tylko, że mały spał spokojnie, a potem zajął się czymś na telefonie. Ja usiadłam w salonie, patrząc na dziecięce zabawki porozrzucane po dywanie. Nie płakałam. Nie zadzwoniłam do nikogo. W środku miałam tylko ciszę. I ten chłód, który przychodzi, kiedy wszystko staje się już obojętne.

Jakby nic się nie wydarzyło

Nie powiedziałam o tym nikomu. Przez kilka dni chodziłam jak cień. Robiłam wszystko mechanicznie – karmiłam, przewijałam, sprzątałam, mówiłam do dziecka łagodnym tonem, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Ale w środku byłam już zupełnie gdzie indziej. Ola, moja przyjaciółka, zadzwoniła któregoś wieczora.

– Hej, jak się trzymasz? – zapytała z troską. – Słyszałam od Zofii, że macie nianię. W końcu trochę oddechu?

Przez moment chciałam jej powiedzieć. Wszystko. Ale słowa ugrzęzły. Odpowiedziałam, że tak, że jest lepiej, że wreszcie mogę się przespać. I że mały z nią dobrze się czuje. Prawda była taka, że patrzyłam na zegar i liczyłam minuty, kiedy Kasia wychodziła. Unikałam jej wzroku. Marek unikał mojego. Któregoś dnia wyszłam z domu bez planu. Wzięłam plecak, klucze, telefon i powiedziałam, że muszę coś załatwić. Włóczyłam się bez celu, z przystanku na przystanek, jakby ruch ulic mógł coś rozplątać. Przysiadłam na ławce w parku i pierwszy raz od tygodni otworzyłam Instagram.

Znalazłam Kasię bez trudu. Miała konto prywatne, ale profilowe – zdjęcie w kuchni, z filiżanką, dokładnie taką jak nasza. Obok talerzyk z tą samą szarlotką, którą przyniosła w sobotę. Przewijałam zdjęcia. Jedno z dzieckiem, które chyba było jej bratem. Jedno z jakiegoś wesela. I jedno, które zatrzymało mnie na dłużej – fotka sprzed dwóch tygodni, z naszego tarasu. Widok na ogród. Kasia opisała je tylko dwoma słowami: „Spokój. Dom”. Siedziałam długo wpatrzona w ekran, jakby coś miało się samo wyjaśnić. Nie miałam siły analizować, nie czułam gniewu. Tylko obcość. Jakby ktoś wszedł do mojego życia, przyciągnął światło i zostawił mnie w cieniu. Nie miałam dowodów. Miałam tylko ten jeden obraz – ich bliskość, ich spojrzenia. I tę nieuchwytną pewność, że już mnie tam nie było.

Teraz czas na decyzję

Czekałam, aż synek zaśnie. Leżał wtulony w pluszowego misia, oddychał miarowo, spokojnie, jakby nie czuł napięcia unoszącego się w powietrzu. Usiadłam na brzegu łóżka i przez chwilę patrzyłam na jego drobną twarz. Potem wyszłam z pokoju, zamknęłam drzwi i stanęłam na korytarzu. W salonie Marek siedział na kanapie, z nogą założoną na nogę i telefonem w dłoni. Nie podniósł wzroku, kiedy weszłam.

– Muszę z tobą porozmawiać – powiedziałam, siadając naprzeciwko.

Uniósł głowę. Zmrużył oczy.

– Coś się stało?

– Widziałam. Tę scenę w kuchni. Twój pocałunek z Kasią.

Zapadła cisza. Przez chwilę miałam wrażenie, że coś w nim się poruszy, że się zerwie, zaprzeczy, może spróbuje mnie zatrzymać. Ale on tylko spuścił wzrok.

– To był moment słabości – powiedział cicho. – Nic więcej.

– Naprawdę? – zapytałam. – Czy to tylko pierwszy raz, który zobaczyłam?

Nie odpowiedział od razu. Przesunął dłonią po twarzy, westchnął ciężko.

– Nie wiem, Nikola. To... wszystko się jakoś rozjechało. Ty jesteś ciągle zmęczona, nie rozmawiamy. A Kasia... pojawiła się i było łatwiej. Ciepło. Prosto.

Poczułam, jak te słowa we mnie zapadają. Jak każde z nich rozpycha się w środku i zostawia jeszcze więcej pustki.

– Łatwiej – powtórzyłam. – Czyli teraz szukamy łatwych rzeczy, tak?

– Nie o to chodzi. Ja cię nie zostawiłem.

– Ale przestałeś być przy mnie – powiedziałam. – Nawet nie zauważyłeś, jak bardzo mnie nie ma.

Wstałam. Przeszłam się po pokoju, spojrzałam na ściany, zdjęcia, meble. Ten dom był kiedyś nasz. Teraz wydawał się obcy.

– Co dalej, Marek? – zapytałam.

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem.

Ja też nie wiedziałam. Wróciłam do sypialni, położyłam się obok dziecka. Patrzyłam w sufit. Nie miałam już pytań. Tylko jedno uczucie – że wszystko, co się wydarzyło, miało sens. I że teraz czas na decyzję.

Nikola, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama