Reklama

Pamiętam, jak pierwszy raz usłyszałam od Mikołaja: „Nie przejmuj się, one takie są”. Byliśmy wtedy świeżo po ślubie, siedzieliśmy u teściów na niedzielnym obiedzie, a Halina, jego matka, właśnie zdążyła wbić mi pierwszą szpilę. Coś o tym, że schabowy wyszedł mi twardy jak podeszwa. Karolina, jego siostra, dorzuciła swoje: „Tata to by tego nie przełknął, ale Mikołaj jest przyzwyczajony do byle czego”. Spojrzałam na niego, czekając na reakcję. On tylko lekko się uśmiechnął, jakby to był jakiś rodzinny żart, którego nie rozumiem. „Nie przejmuj się” – szepnął i wrócił do jedzenia.

Reklama

Tylko że to się nigdy nie skończyło. Mijały lata, a każda wizyta u teściów była jak egzekucja. Każdy mój wybór, każda decyzja – od sposobu, w jaki ubierałam dzieci, po to, jak prowadziliśmy dom – wszystko było nie tak. A Mikołaj? On zawsze siedział cicho. Aż pewnego dnia przestałam się skarżyć. Przestałam czekać, aż coś się zmieni. I przestałam go kochać.

Coś we mnie pękło

– Znowu spaliłaś mięso, ja nie wiem, co Mikołaj w ogóle je w tym domu – rzuciła Halina, przewracając oczami, gdy postawiłam na stole półmisek z karkówką.

– Chyba pizzę na telefon – parsknęła Karolina, krojąc swoją porcję z przesadnym namaszczeniem. – Bo tego się nie da zjeść.

Poczułam, jak krew pulsuje mi w skroniach. Byłam zmęczona. Cały dzień krzątałam się po kuchni, gotowałam, pilnowałam dzieci, ogarniałam dom. I dla kogo? Dla nich? Żeby po raz kolejny usłyszeć, że wszystko robię źle?

Spojrzałam na Mikołaja. Mój mąż – człowiek, który powinien być moim sprzymierzeńcem, moją ostoją. Siedział cicho, jak zwykle. Udawał, że bardzo zajmuje się ziemniakami na talerzu.

– Mikołaj? – powiedziałam cicho, ale nie podniósł głowy.

– Dzieciaki rozpuszczone, u mnie by tak nie fikały – kontynuowała teściowa, jakby nie zauważyła mojego rosnącego napięcia. – Ale co się dziwić, skoro matka ich nie umie wychować.

Coś we mnie pękło. Odłożyłam widelec.

– Wystarczy.

Cisza przy stole. Karolina spojrzała na mnie zaskoczona, Halina uniosła brwi.

– Coś mówiłaś? – zapytała zimno.

– Tak. Wystarczy. Nie musicie tu jeść, jeśli wam nie smakuje. Drzwi są otwarte.

Mikołaj odchrząknął, ale wciąż się nie odezwał. Patrzyłam na nich. Na twarze pełne wyższości. I wtedy po raz pierwszy pomyślałam: A co, jeśli to ja powinnam wyjść?

Wystarczy wybrać stronę

– Co to miało być? – syknął Mikołaj, kiedy wieczorem zamknęły się za nami drzwi.

– To ja powinnam ciebie o to zapytać! – odwróciłam się gwałtownie. – Naprawdę nie widzisz, co one ze mną robią?

Stał z rękami w kieszeniach, przygarbiony, zmęczony, jakby to on przez cały dzień musiał znosić niekończące się przytyki.

– Sylwia, po co się tym przejmujesz? – westchnął. – Nie możesz po prostu ich ignorować?

– One mnie nie ignorują, Mikołaj. One mnie atakują. – Czułam, jak narasta we mnie wściekłość. – Od lat. I za każdym razem, kiedy się nie odzywasz, to tak, jakbyś mówił, że mają do tego prawo.

– To moja matka i siostra. Nie mogę się z nimi kłócić.

– Ale możesz bronić swojej żony! – Zrobiłam krok w jego stronę, jakby to miało coś zmienić. – Możesz chociaż raz powiedzieć im, żeby się zamknęły.

Mikołaj milczał. Jak zawsze.

– Powiedz mi coś, cokolwiek – wyszeptałam, czując, że jeśli nie usłyszę od niego choć jednego słowa wsparcia, to nie zostanie już nic, co mogłoby nas uratować.

Opuścił głowę.

– To nie jest takie proste…

Zaśmiałam się gorzko.

– Nie, Mikołaj. To jest bardzo proste. Wystarczy wybrać stronę.

Ale on już wybrał. I nie była to moja strona.

Więcej tu nie przyjdę

Kolejna wizyta u teściowej. Kolejne duszne popołudnie przy stole, gdzie krytyka podawana była szybciej niż ziemniaki.

– Gdybyś była lepszą matką, dzieci byłyby grzeczniejsze – rzuciła Karolina, leniwie mieszając herbatę.

Serce mi zamarło. Moje dzieci? Moje cudowne, mądre, radosne dzieci? Poczułam, jak zaciska mi się gardło. Spojrzałam na Mikołaja. Może tym razem? Może powie cokolwiek? Może…

Ale nie. Siedział tam, milczący, z głową opuszczoną nad talerzem, jakby liczył, że jeśli będzie dostatecznie cicho, to zniknie. Coś we mnie pękło. Nie jak dotychczas – nie złość, nie frustracja. Tym razem była to czysta, lodowata pustka.

Zrozumiałam, że nie mam tu czego szukać. Że przez lata czekałam na coś, co nigdy nie nastąpi. Powoli odsunęłam krzesło i wstałam.

– Dziękuję za obiad – powiedziałam spokojnie, choć czułam, że ręce mi drżą. – Ale więcej tu nie przyjdę.

Halina i Karolina wymieniły spojrzenia, jakby usłyszały świetny dowcip.

– No jasne – prychnęła Karolina. – Fochy księżniczki.

Mikołaj podniósł na mnie wzrok. Po raz pierwszy wyglądał na zaniepokojonego.

– Sylwia…?

– Ty zostań. Ty zawsze zostajesz – rzuciłam przez ramię, wychodząc.

I po raz pierwszy od lat nie czułam się winna.

Nie zamierzałam się zatrzymać

W domu było cicho. Dzieci spały, a ja stałam w sypialni, patrząc na otwartą walizkę. Była jeszcze pusta, ale w głowie już układałam, co do niej włożyć. Drgnęłam, gdy usłyszałam, że Mikołaj wchodzi do pokoju.

– Co ty robisz? – zapytał, patrząc na mnie jak na wariatkę.

Pakuję się – odpowiedziałam bez emocji, wrzucając do walizki pierwszą bluzkę z szafy.

– Sylwia, przestań dramatyzować – westchnął, podchodząc bliżej. – Przecież wiesz, że one są takie… No po co to wszystko?

Zatrzymałam się i spojrzałam na niego.

– Po co? – powtórzyłam cicho, czując, jak ogarnia mnie zmęczenie. – Może po to, żeby przestać codziennie czekać, aż staniesz po mojej stronie. Może po to, żeby nie czuć się jak piąte koło u wozu w swoim własnym małżeństwie. Może po to, żeby już nigdy nie musieć słuchać: „Zignoruj to”.

Mikołaj potrząsnął głową.

– A dzieci?

– Zabieram je. One też nie muszą dorastać w miejscu, gdzie ich matkę traktuje się jak ścierę do podłogi.

– I gdzie niby pójdziesz?

Zamknęłam walizkę.

– Nie wiem – przyznałam. – Ale wolę nie wiedzieć, niż zostać tutaj.

Po raz pierwszy to ja go ignorowałam. Po raz pierwszy to on stał w miejscu, bez słowa, a ja odchodziłam. I nie zamierzałam się zatrzymać.

Czułam się jak służąca

Podeszłam do łóżek dzieci, starając się nie hałasować. Patrzyłam na ich spokojne twarzyczki i czułam, jak ściska mnie w gardle. Były jeszcze takie małe. Tak niewinne. One nie rozumiały, że ich matka od lat walczy o prawo do bycia szanowaną we własnym domu. Ale nie pozwolę, żeby dorastały w miejscu, gdzie milczenie oznacza zgodę na upokorzenie.

– Kochanie, co robisz? – Mikołaj stał w drzwiach, a jego twarz po raz pierwszy nie była obojętna.

Nie odpowiedziałam. Obudziłam i zaczęłam delikatnie ubierać synka, który zaspany wiercił się pod moimi dłońmi.

– Sylwia, przestań. Nie zabierzesz mi dzieci.

– Zabieram je, bo nie chcę, żeby widziały, jak ich ojciec pozwala traktować matkę jak nic nie wartą służącą.

– A jeśli nie pozwolę ci wyjść?

Spojrzałam mu w oczy.

– W końcu musiałbyś podjąć jakąś decyzję.

Patrzył na mnie dłuższą chwilę. Nie wierzył, że to naprawdę się dzieje. A ja byłam już za daleko, żeby zawrócić. Zapięłam kurtkę córki i wzięłam ją na ręce. Synek chwycił mnie za nogawkę, jeszcze półprzytomny.

– Mikołaj – powiedziałam cicho. – Jeśli kiedykolwiek będą mnie pytać, dlaczego odeszłam, powiem im prawdę. Że ich tata był dobrym człowiekiem. Tylko że zawsze wybierał wygodę zamiast odwagi.

Zamknęłam za sobą drzwi. Tym razem to ja zostawiłam go samego.

Nie zasłużyłam na ból

Szłam przez chłodną noc, trzymając dzieci za ręce. Synek tulił się do mojego ramienia, a córka, choć zmęczona, szła dzielnie obok. Walizka ciążyła mi w dłoni, ale nie tak bardzo jak lata milczenia, które wreszcie zostawiłam za sobą.

Nie obejrzałam się. Nie chciałam widzieć Mikołaja w drzwiach, nie chciałam dawać mu szansy na kolejne niezdecydowane spojrzenie, kolejne półsłowa, które nic nie znaczyły. Wiedziałam, że teraz siedzi sam. Że w salonie jest cicho, tak jak lubił. Ale ta cisza nie będzie już spokojem. Nie będzie ulgą. Wsiadłam do taksówki i spojrzałam na dzieci.

Dokąd teraz? – pomyślałam. Może do mamy. Może do przyjaciółki. Może gdzieś, gdzie nikt nie będzie mówił mi, żebym ignorowała to, co boli. Nie miałam pewności co do przyszłości. Ale miałam pewność co do jednego. Już nigdy nie będę niewidzialna. Już nigdy nie pozwolę, żeby moje życie toczyło się obok mnie. Po raz pierwszy od lat czułam spokój. Nie dlatego, że ktoś kazał mi nie przejmować się bólem. Ale dlatego, że sama zdecydowałam, że na niego nie zasługuję.

Reklama

Sylwia, 38 lat

Reklama
Reklama
Reklama