„Teściowa pożyczyła mi kasę na własną firmę, ale potem chciała udziału w zyskach. Gdy odmówiłam, poczułam smak zemsty”
„Kiedy zamykałam kasę, w drzwiach stanęła Teresa. Rozejrzała się po wnętrzu, jak inspektor, a potem usiadła na fotelu i skrzyżowała ramiona. – No, no, nieźle się urządziłaś – rzuciła tonem, w którym pobrzmiewała nuta ironii. – Ale wiesz, powinnaś pamiętać, że to dzięki mnie ten salon istnieje”.

- Redakcja
Od zawsze wiedziałam, że chcę czegoś więcej od życia niż tylko etat od ósmej do szesnastej. Moim marzeniem był własny salon kosmetyczny – miejsce, w którym kobiety mogłyby poczuć się piękne, zadbane i zaopiekowane. Przez lata odkładałam każdy grosz, brałam dodatkowe zlecenia, chodziłam na szkolenia. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa, bo widziałam, że krok po kroku zbliżam się do celu.
Kiedy wreszcie stanęłam na progu jego realizacji, wydawało mi się, że świat sprzyja. Adam – mój mąż – nie protestował, choć prawdę mówiąc, nigdy nie pałał entuzjazmem do moich planów. On wolał święty spokój, unikanie konfliktów, a szczególnie konfliktów z Teresą – swoją matką. To właśnie Teresa, moja teściowa, niespodziewanie wyciągnęła do mnie rękę.
– Dziecko, ja ci pożyczę, żebyś nie musiała brać kredytu. Przecież jesteśmy rodziną – powiedziała pewnego dnia przy kawie, jakby to była najnaturalniejsza propozycja na świecie.
– Bardzo ci dziękuję, kochana. Spiszemy umowę, żeby było jasne dla nas obu – odpowiedziałam ostrożnie.
– Umowę? – zaśmiała się ironicznie. – Dziecko, przecież jesteśmy rodziną, nie rób ze mnie obcej.
Wtedy wzruszyłam ramionami i odpuściłam. Byłam tak szczęśliwa, że w ogóle ktoś chce we mnie zainwestować, że nie dopuszczałam do siebie złych myśli. Teresa była apodyktyczna, lubiła kontrolować wszystkich wokół, ale starałam się to ignorować. Wierzyłam, że tym razem naprawdę chce mi pomóc. Patrząc wstecz, wiem, że wtedy postawiłam pierwszy krok ku przepaści.
Poczułam się zdradzona
Kiedy otworzyłam drzwi mojego salonu w dniu inauguracji, miałam łzy w oczach. Nie ze zmęczenia, choć i tego nie brakowało, ale z dumy. Marzenie, które dojrzewało we mnie od lat, stało się rzeczywistością. Pierwsze klientki weszły nieśmiało, a ja przywitałam je z uśmiechem, starając się ukryć drżenie rąk. Po kilku dniach zaczęły przychodzić kolejne, a w internecie pojawiły się pierwsze pozytywne opinie. Czułam, jak rośnie we mnie satysfakcja. Wreszcie miałam swoje miejsce na ziemi. Pewnego popołudnia, kiedy zamykałam kasę, w drzwiach stanęła Teresa. Rozejrzała się po wnętrzu, jak inspektor, a potem usiadła na fotelu i skrzyżowała ramiona.
– No, no, nieźle się urządziłaś – rzuciła tonem, w którym pobrzmiewała nuta ironii. – Ale wiesz, powinnaś pamiętać, że to dzięki mnie ten salon istnieje.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
– Teresa, to była pożyczka. Powiedziałaś mi sama, że to pożyczka.
– Dziecko, pożyczka pożyczką, ale skoro dołożyłam swoje pieniądze, to jestem udziałowcem. I należy mi się część zysków – powiedziała spokojnie, jakby przedstawiała coś oczywistego.
– Nie – odparłam stanowczo, choć serce waliło mi jak młotem. – Ty mi pożyczyłaś pieniądze, ja ci je oddam, ale nie jesteś żadnym udziałowcem. To jest mój salon, moje marzenie i moja praca.
Na chwilę zapadła cisza. Teresa zmrużyła oczy i pochyliła się w moją stronę.
– Jeszcze zobaczysz, że mam rację.
Te słowa utkwiły mi w głowie na długo po jej wyjściu. Z pozoru zwykła rozmowa, a jednak czułam, że coś się zmienia. Po raz pierwszy pojawiło się we mnie poczucie, że zostałam zdradzona. Moja radość z sukcesu zaczęła ustępować miejsca niepewności.
Nie mogłam liczyć na męża
Od tamtej rozmowy z Teresą nic już nie było takie samo. Starałam się ignorować jej słowa, tłumacząc sobie, że powiedziała to pod wpływem emocji, ale wkrótce przekonałam się, że traktowała to śmiertelnie poważnie. Na rodzinnych spotkaniach zaczęły krążyć półsłówka, które wbijały się we mnie jak ciernie.
– Taka niewdzięczna – słyszałam, gdy myśleli, że nie dosłyszę. – Wzięła pieniądze i teraz nawet się nie chce oddać.
Podczas jednej z kolacji Teresa wprost rzuciła oskarżenie.
– Ja chciałam dobrze, a Patrycja wykorzystała mnie, nie dając nic w zamian.
Poczułam, że brakuje mi powietrza. Spojrzałam na Adama, oczekując, że w końcu się odezwie, że stanie po stronie swojej żony. Ale on spuścił głowę i zaczął grzebać widelcem w ziemniakach. Po powrocie do domu nie wytrzymałam.
– Adam, dlaczego milczysz, kiedy twoja matka mówi o mnie takie rzeczy?
– Nie chcę się mieszać – odpowiedział cicho. – Wiesz, jaka ona jest. Lepiej jej nie prowokować.
– Nie chcesz się mieszać? – podniosłam głos. – To jest nasze życie, Adam! Nasze! A ty siedzisz cicho, jakby to nie miało żadnego znaczenia.
– Kochanie, ja po prostu nie chcę awantur… – próbował mnie uspokoić, ale jego obojętność bolała bardziej niż słowa teściowej.
Na następnym spotkaniu rodzinnym Teresa znów odegrała swoją rolę ofiary.
– Ja tylko chciałam pomóc. Czy to takie złe, że oczekiwałam wdzięczności? – rozłożyła ręce, patrząc na wszystkich dookoła. Nikt się nie odezwał. Cisza była gorsza niż jawne oskarżenia.
Siedziałam wtedy przy stole i czułam się osaczona. Jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie. Zrozumiałam, że nie mogę liczyć na wsparcie ani męża, ani nikogo z rodziny.
Nasłała na mnie skarbówkę
Pewnego ranka do mojego salonu weszło dwóch mężczyzn z urzędu skarbowego. Przedstawili się i pokazali dokumenty. Zamarłam. Kontrola. Przeglądali papiery, zadawali pytania, wertowali faktury. Serce biło mi jak oszalałe, a dłonie miałam lodowate. Nie miałam nic do ukrycia, ale sam fakt, że ktoś przekopał się przez każdy szczegół mojej pracy, był upokarzający.
Po kilku godzinach usłyszałam decyzję. Wykryto rzekome nieścisłości i nałożono na mnie karę. Wyszłam za nimi na zewnątrz i stałam chwilę w bezruchu. W głowie miałam tylko jedną myśl, że ktoś musiał to zgłosić. Wieczorem spojrzałam na Adama.
– Powiedz mi szczerze, czy twoja matka mogła to zrobić?
Adam unikał mojego wzroku.
– Nie wiem. Nie chcę wierzyć, że byłaby do tego zdolna.
– Nie chcesz wierzyć, czy czujesz, że to zrobiła? – zapytałam ostro.
Wzruszył ramionami i wyszedł do kuchni. To milczenie mówiło więcej niż tysiąc słów. Nazajutrz pojechałam do Teresy. Siedziała w salonie z filiżanką kawy, jakby czekała na mnie.
– To byłaś ty – powiedziałam bez owijania w bawełnę. – Doniosłaś na mnie.
Nie zaprzeczyła. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się chłodno.
– Państwo sprawiedliwie oceni, kto tu jest uczciwy. Jeśli nie masz sobie nic do zarzucenia, to czego się boisz?
– Zniszczyłaś moje życie – wyszeptałam.
– Nie przesadzaj, dziecko – odparła spokojnie. – Ja tylko chcę, żeby wszystko było tak, jak należy.
Wracając do domu, czułam, jakby świat rozsypał mi się w rękach. Nie miałam już wątpliwości, że walczę nie tylko o salon, ale też o własne istnienie w tej rodzinie. A byłam w tej walce zupełnie sama.
Musiałam zamknąć salon
Po kilku tygodniach walki z dokumentami i kolejnymi pismami urzędowymi zdałam sobie sprawę, że nie mam szans. Kara finansowa była zbyt wysoka, a ja nie miałam już siły ani pieniędzy, żeby się odwoływać. Musiałam zamknąć salon. Patrzyłam na puste pomieszczenie, w którym jeszcze niedawno słychać było śmiech klientek, i czułam, jakby ktoś wyrwał mi serce. To miało być spełnienie mojego marzenia, a stało się początkiem koszmaru. Kiedy powiedziałam o wszystkim Adamowi, wzruszył tylko ramionami.
– Może tak miało być.
– Tak miało być? – niemal krzyknęłam. – Straciłam coś, na co pracowałam całe życie! A ty siedzisz i mówisz, że tak miało być?!
– Nie chcę się kłócić – odparł cicho, jak zwykle chowając się za swoim murem obojętności.
– Adam, powiedz mi wprost. Wybierasz mnie czy swoją matkę? – spojrzałam mu w oczy, dając ostatnią szansę.
Nie odpowiedział. Jego milczenie było gorsze niż jakiekolwiek słowa. Wiedziałam, że właśnie dostałam odpowiedź, której się obawiałam. Następnego dnia spotkałam się z przyjaciółką. Gdy opowiedziałam jej o wszystkim, ścisnęła moją dłoń.
– Patrycja, ratuj siebie, nie ich układ. Bo jeśli zostaniesz w tym wszystkim, zgubisz samą siebie.
Wracałam do domu z jej słowami w głowie i czułam, że mimo ogromnego bólu rodzi się we mnie nowa siła. Może straciłam salon i małżeństwo, ale jeszcze nie straciłam siebie.
Nie bałam się już
Kiedy zaniosłam do sądu pozew rozwodowy, ręce mi się trzęsły, ale serce biło spokojniej niż kiedykolwiek. Wiedziałam, że to koniec pewnego etapu, ale też początek mojego odzyskiwania siebie. Nie czułam już strachu – tylko żal i ulgę jednocześnie. Wieczorem Adam zapytał:
– To już naprawdę koniec?
– Tak – odpowiedziałam bez zawahania. – Nie będę dłużej walczyć o człowieka, który nigdy nie stanął po mojej stronie.
– Ja nie chciałem wybierać – tłumaczył się, jak zawsze wymijająco.
– Nie musiałeś nic mówić. Nie wybrałeś mnie, więc wybrałeś ją – odparłam spokojnie, a słowa same się ze mnie wylewały jak potok.
Kilka dni później Teresa spotkała mnie przypadkiem przed blokiem. Stała wyprostowana, z zadowoleniem w oczach.
– No i widzisz, dziecko. W końcu się od nas odczepisz. Niepotrzebna nam niewdzięczna synowa.
Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się tylko gorzko, bo w głębi serca wiedziałam, że to wcale nie jej zwycięstwo, a moje. Wreszcie odcięłam się od toksycznych więzów, które powoli dusiły mnie przez lata. Patrząc na dokument rozwodowy, czułam ból, ale też nową siłę. Zrozumiałam, że nawet jeśli straciłam męża i marzenia o salonie, zyskałam coś ważniejszego – wolność od ludzi, którzy chcieli mnie zniszczyć.
Postawiłam krok ku wolności
Długo zastanawiałam się, co właściwie straciłam, a co zyskałam. Na pewno moje marzenie o własnym salonie legło w gruzach. Straciłam też męża, którego uważałam za partnera, a który w decydujących momentach okazał się biernym cieniem swojej matki. Straciłam spokój, bezpieczeństwo i wiarę, że rodzina zawsze jest wsparciem. Ale jednocześnie odzyskałam siebie. Zrozumiałam, że moje życie nie może być budowane na cudzych kaprysach, na wiecznym tłumaczeniu się i walce z czyjąś zawiścią. Zyskałam odwagę, by powiedzieć „dość” i odejść, zanim całkiem zatracę własne marzenia.
Były chwile, gdy płakałam w poduszkę, czując się przegraną. Jednak z każdym dniem coraz wyraźniej widziałam, że to nie ja przegrałam. To oni – Adam i Teresa – ugrzęźli w świecie pełnym manipulacji i milczenia. Ja postawiłam krok ku wolności. Teraz wiem, że już nigdy nie pozwolę nikomu wykorzystać mojej naiwności. Jeśli jeszcze kiedyś spełnię swoje marzenie o salonie, zrobię to sama, krok po kroku, bez fałszywego „wsparcia”, które okazuje się sidłami. Rodzina potrafi być największą siłą, ale potrafi też być największym wrogiem. Przekonałam się o tym boleśnie. Ale z tej lekcji wyniosłam jedno – najpierw trzeba być lojalnym wobec samego siebie.
Patrycja, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupiłam w lumpeksie płaszczyk za 5 złotych. W kieszeni znalazłam coś, dzięki czemu zostałam bogatą emerytką”
- „Szwagierka zaprosiła mnie na babski wypad w góry. Wystarczyła chwila, a wróciłam z nasionkiem kiełkującym pod sercem”
- „Cieszyłam się, że teściowie się rozwodzą. Do czasu, aż teść stanął z walizką w naszym domu”